Preston i Child - Krąg ciemności.doc

(2235 KB) Pobierz

Douglas Preston

Lincoln Child

 

 

 

Krąg ciemności

 

 

 

 

 

Lincoln Child dedykuje tę książkę swojej córce, Veronice

 

 

 

 

Douglas Preston dedykuje tę książkę

Natowi i Ravidzie,

Emily, Andrew i Sarah

 

 

 

 

 

 

 

Podziękowania

 

Douglas Preston i Lincoln Child pragną wyrazić swoją wielką wdzięczność następującym osobom za ich nieocenioną pomoc: Jaime Levine, Jamie Raab, Ericowi Simonoff, Eadie Klemm, Evan Boorstyn, Jennifer Romanello, Kurtowi Rauscherowi, Claudii Rülke i Laurze Goeller. Chcemy również podziękować kapitanowi Richardowi Halluska z ISM Solutions oraz Videotel Marine International, UK.

To jest utwór fikcyjny. Wszystkie postacie, korporacje, miejsca, wydarzenia, jednostki pływające oraz praktyki religijne, rytuały i ikonografie opisane w tej powieści są fikcyjne albo wykorzystane w celach fikcyjnych, a wszelkie podobieństwo do rzeczywistych wydarzeń, statków, osób, organizacji religijnych, instytucji rządowych albo korporacji jest niezamierzone i przypadkowe. W szczególności Britannia, statek linii North Star, oraz wszyscy odbywający służbę lub podróż na jej pokładzie są wytworem naszej wyobraźni.

 

1.

 

W rozległej dolinie Llölung nie poruszało się niemal nic, jedynie dwie czarne plamki, niewiele większe niż spękane od mrozu głazy pokrywające dno doliny, pełzły po ledwie widocznym szlaku. Bezdrzewna dolina wyglądała jak wymarła; wiatr szeptał i chichotał pośród skał, wrzaski orłów przednich odbijały się echem od stoków. Dwie postacie na koniach zbliżały się do ogromnej ściany granitu, wysokiej na sześćset metrów, z której wypływała powoli strużka wody - źródło świętej rzeki Tsangpo. Szlak znikał w wylocie wąwozu rozszczepiającego zbocze, pojawiał się ponownie wyżej, wycięty pod kątem w niemal pionowej skalnej ścianie, i wreszcie wspinał się na długą grań, by zniknąć ponownie wśród poszarpanych szczytów i rozpadlin. Ponad sceną górowały, przytłaczając mroźną potęgą i majestatem, trzy ogromne himalajskie szczyty - Dhaulagiri, Annapurna i Manaslu - na których powiewały pióropusze śniegu. Za nimi wzbierała kipiel chmur burzowych barwy żelaza.

Dwie zakapturzone postacie brnęły przez dolinę, kuląc się w lodowatym wietrze. To był ostatni etap długiej podróży. Chociaż zbliżała się burza, jechali powoli, ponieważ konie niemal padały z wyczerpania. W pobliżu wylotu wąwozu przekroczyli bystry strumień raz, a potem ponownie. Stopniowo zanurzyli się w głąb wąwozu
i znikli.

W wąwozie dalej wędrowali niewyraźnym szlakiem, który wspinał się ponad ryczącym strumieniem. Błękitny lód leżał w zacienionych miejscach, gdzie skalna ściana stykała się z podłożem zarzuconym głazami. Ciemne chmury mknęły po niebie, popychane coraz silniejszym wiatrem, który jęczał w wyższych partiach gór.

Szlak skręcił nagle u podstawy wielkiej skalnej ściany i biegł w górę stromym i przerażającym skrótem. Starożytna strażnica, zbudowana na wystającym cyplu skalnym, leżała w ruinach: cztery popękane kamienne ściany nie podtrzymywały już niczego, tylko kosy siedziały szeregiem na krawędzi. Przy samym początku stromego odcinka stał olbrzymi kamień mani, z wyrzeźbionymi tekstami tybetańskich modlitw, wygładzony i wypolerowany przez tysiące rąk tych, którzy potrzebowali błogosławieństwa, zanim podjęli niebezpieczną wspinaczkę na szczyt.

W strażnicy dwaj podróżni zsiedli z koni. Dalej musieli iść pieszo, prowadząc konie wąskim szlakiem, ponieważ pod niską przewieszką jeździec miałby za mało miejsca.

Miejscami strome zbocza osunęły się, zabierając ze sobą szlak; te dziury zakryto surowymi deskami i żerdziami wkręconymi w skałę, które tworzyły szereg wąskich, trzeszczących mostków bez poręczy. Gdzie indziej szlak wznosił się tak stromo, że podróżni oraz ich wierzchowce musieli wspinać się po stopniach wykutych w kamieniu, wyślizganych i nierównych po przejściu niezliczonych pielgrzymów i zwierząt.

Wiatr zmienił się teraz, huczał w wąwozie i niósł płatki śniegu. Cień burzy padł na zbocze, pogrążył je w ciemności głębokiej jak noc. Jednak dwie postacie wciąż pięły się po stromiźnie, po oblodzonych schodach...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin