Camilleri Andrea - Montalbano 15 Miesiąc z komisarzem Montalbano.txt

(532 KB) Pobierz
Camilleri Andrea - Montalbano 15 Miesišc z komisarzem Montalbano

Przełożył: Stanisław Kasprzysiak
 
List anonimowy

Annibale Verruso wykrył, że jego żona zadaje się z innymi, więc jej grozi, że zapłaci mu za to życiem. Jak co się stanie, zwalę to na was!

Ten list anonimowy, napisany czarnym długopisem, dużymi literami, został wysłany z Montelusy pod adresem komisariatu policji w Vigacie. Inspektor Fazio, którego zadaniem było rozdzielanie przychodzšcej poczty, przeczytał anonim i od razu podsunšł go swemu przełożonemu, komisarzowi Salvo Montalbano. A ponieważ tego dnia od samego rana wiał libeccio, komisarz był w podłym nastroju, zły na siebie i cały boży wiat.
 Kto to taki ten pieprzony Verruso?
 Nie wiem, nie znam go, panie komisarzu.
 To się dowiedz. A potem mi powiesz.
Dwie godziny póniej Fazio stawił się przed komisarzem i w odpowiedzi na jego pytajšce spojrzenie wyrecytował, co wiedział.
 Verruso Annibale, syn Carla i Filomeny z domu Castelli, urodzony trzeciego czerwca tysišc dziewięćset szećdziesištego roku w Montaperto, zatrudniony w spółdzielni rolniczej w Montelusie, ale zamieszkały w Vigacie przy ulicy Alcide De Gasperi numer dwadziecia dwa...
Gruba ksišżka telefoniczna Palermo i prowincji, przypadkiem leżšca na biurku komisarza, zerwała się do lotu, przefrunęła przez cały pokój i trafiła w przeciwległš cianę, zrzucajšc ozdobny kalendarz, którym uprzejmie obdarowała komisariat cukiernia Pantano & Torregrossa. Fazio cierpiał na dziwnš manię, która komisarz nazywał kultem urzędu stanu cywilnego i którš ciężko znosił nawet przy najlepszej pogodzie, a cóż dopiero takiego dnia, kiedy od rana wieje ciepły wiatr z Libii.
 Nie musi się pan na mnie złocić  powiedział Fazio, podnoszšc ksišżkę z posadzki.  Od tej chwili będę tylko odpowiadał, proszę pytać.
 Co to za typ?
 Niekarany.
Montalbano znowu sięgnšł ostrzegawczo po ksišżkę.
 Fazio, powtarzałem ci setki razy: niekarany to nic nie znaczy, nic a nic. Pytam raz jeszcze: co to za typ?
 Podobno spokojny. Mało mówi, mało z kim trzyma.
 Gra? Pije? Lata za kobietami?
 Nic takiego.
 Od dawna żonaty?
 Od pięciu lat. Wzišł sobie tutejszš, Serenę Peritore. Jest od niego o pięć lat młodsza. Piękna kobieta, jak mówiš.
 Zdradza go?
 Kto wie...
 Tak czy nie? Przyprawia mu rogi?
 Może mu przyprawia. Ale robi to tak, że nikt się tego nie domyla. Jedni mówiš, że na pewno go zdradza, drudzy, że na pewno nie.
 Majš dzieci?
 Nie majš. Chyba ona nie chce mieć dzieci.
Komisarz popatrzył na Fazia z podziwem.
 Gdzie ty zdobył tyle plotek?
 U fryzjera  odpowiedział inspektor, przecišgajšc dłoniš po wieżo ostrzyżonym karku.
Więc zakład fryzjerski w Vigacie był czym takim jak salon towarzyski w dawnych czasach.
 Co z tym robimy?  spytał Fazio.
 Poczekamy, aż jš wykończy. A potem się zobaczy  zmroził go Montalbano. Mówił, jakby wcale nie żartował.
Potraktował Fazia opryskliwie, mimo to anonim go zaintrygował.
Co prawda, odkšd objšł posterunek w Vigacie, nie doszło tu ani razu do zabójstwa zwanego honorowym, ale co mu mówiło, że ta sprawa z listem nie jest czysta. Powiedział Faziowi, żeby Verruso zabijał sobie żonę jak chce i kiedy chce, jednak le się wyraził, Verruso wcale nie zamierzał zabijać żony. W licie było napisane, że żona zapłaci mu życiem co przypuszczalnie znaczy, że chciał sobie wynajšć kogo, kto by oczycił jego splamiony honor. A czy kiedykolwiek tak się dzieje? Po pierwsze, mšż, do którego dochodzš pogłoski o zdradzie żony, sam się bierze do roboty. Wypatruje, sprawdza, zaczaja się, strzela, a wszystko to robi osobicie. Nie strzela, dopóki się nie upewni, a tym bardziej nie wynajmuje sobie do pomocy kogo obcego, chcšc czym prędzej pozbyć się kłopotu. Kim taki obcy miałby w tym przypadku być? Nikt z przyjaciół nie podjšłby się czego takiego. Miałby sobie Verruso poszukać mordercy? W Vigacie? Wolne żarty. Naturalnie nie brak tu płatnych morderców, ale tacy nie ryzykujš prac zleconych, bo maja stałe posady i skrupulatnie płacone pensje. A po drugie, kto napisał ten list? Pani Serena, żeby zapewnić sobie pomoc policji? Gdyby podejrzewała, że mšż prędzej czy póniej zechce ja sprzštnšć, nie traciłaby czasu na anonimowe listy. Liczyłaby na pomoc ojca, matki, proboszcza, biskupa, kardynała albo ukartowałaby ucieczkę z kochankiem i nikt by ich tu więcej nie oglšdał.
Jakkolwiek by do sprawy podchodzić, nie wyglšdała jasno.
Komisarzowi co zawitało w głowie. A nuż ten żałosny mšż poznał w spółdzielni klienta bez skrupułów, który w pierwszym odruchu podjšł się zleconego zadania, lecz potem uderzył się w pier i zamiast zabić, napisał ten anonimowy list, żeby wyłgać się od obietnicy.
Nie zwlekajšc, Montalbano zatelefonował do spółdzielni rolniczej w Montelusie. Uciekł się do swojej starej sztuczki, już wiele razy wypróbowanej w urzędach publicznych.
 Halo? Kto mówi?  spytał głos w Montelusie.
 Proszę mnie połšczyć z dyrektorem.
 Ale kto mówi?
 Boże więty!  krzyknšł komisarz, aż ogłuszyło go echo odbite od słuchawki.  Co to jest, że nigdy nie rozpoznajecie mnie po głosie? Mówi prezes. Zrozumiał pan?
 Tak, panie prezesie  odpowiedział wystraszony urzędnik.
Minęło pięć sekund.
 Do usług, panie prezesie  odezwał się dyrektor uniżonym tonem, oczywicie nie omielajšc się spytać, z jakim prezesem ma do czynienia.
 Jestem oburzony, dyrektorze! Dziwi mnie wasze nieodpowiedzialne zaniedbanie!  owiadczył Montalbano, strzelajšc na olep, a mimo to majšc pewnoć, że nie chybił. Przecież w każdym urzędzie zalegajš jakie niezałatwione na czas sprawy, czemu więc nie miałoby być takich niedokończonych spraw tutaj?
 Panie prezesie, wybaczy pan, ale chyba nie zrozumiałem...
 Nie zrozumiał pan? A kartoteki osobowe? Nie mógł się pan domylić?
Montalbano wyobraził sobie osłupiałš twarz dyrektora i jego zlane potem czoło.
 Czekam na te kartoteki ponad miesišc!  owiadczył prezes i bezlitonie cišgnšł dalej:  Chcę o was wiedzieć wszystko! O każdym z was! Lata służby, stopień, funkcja, rozliczenia podatkowe  wszystko! Nie może się powtórzyć sprawa Sciarretty, mowy nie ma!
 Mowy nie ma  potwierdził stanowczo dyrektor, który na pewno nie mógł wiedzieć, kim jest Sciarretta. Nie wiedział tego także komisarz, który bez namysłu wymienił pierwsze z brzegu nazwisko.
 A co pan powie o Annibale Terruso?
 Verruso, panie prezesie, Verruso przez V.
 Nieważne przez co. Wie pan, o kogo chodzi. Sš na niego skargi, tyle mam panu do powiedzenia. Ponadto lubi chodzić na...
 Oszczerstwa! Przykre pomówienia!  przerwał mu z niespodziewanš odwagš dyrektor.  Annibale Verruso jest wzorowym pracownikiem! Żeby wszyscy byli tacy jak on! Zajmuje się wewnętrznš księgowociš, nie ma stycznoci z takim rodowiskiem...
 Zostawmy to  zarzšdził władczo prezes.  Czekam na kartoteki. Ma pan na to dwadziecia cztery godziny.
Montalbano odłożył słuchawkę. Skoro dyrektor spółdzielni broni jak lew swojego pracownika, to pewnie Annibale Verruso istotnie nie jest z tych, co sobie lekkš rękš wynajmujš płatnego mordercę.
Wezwał Fazia.
 Posłuchaj, Fazio. Idę na obiad. Do komisariatu wrócę koło czwartej. Masz mi do tego czasu dowiedzieć się wszystkiego o rodzinie Verruso. Od pradziadka poczynajšc aż po siódme przyszłe pokolenie.
 Gdzież ja się tego dowiem?
 U drugiego fryzjera.

Korzenie drzewa genealogicznego rodziny Verruso tkwiły w ziemi solidnie użynionej szacunkiem oraz licznymi cnotami, prywatnymi i publicznymi: wuj księgowego, Annibale, był pułkownikiem karabinierów, inny wuj, także pułkownik, dowodził policjš finansowš, a niemal o więtoć otarł się brat pradziadka, benedyktyn, którego proces beatyfikacyjny już się toczył. Trudno by było doszukać się skrytobójcy w listowiu tego drzewa.
 Kto z was zna niejakiego Annibale Verruso?  spytał komisarz swoich agentów, zgromadziwszy ich u siebie w gabinecie.
 Tego ze spółdzielni w Montelusie?  upewnił się Germana, jakby niejeden Verruso mógł mieć na imię Annibale.
 Tak, tego.
 Trochę go znam.
 I co powiesz? Jak wyglšda?
 Panie komisarzu, nic prostszego, żeby pan sam zobaczył. Jutro niedziela, w południe pójdzie do kocioła, z żonš pod rękę.

 Idš  powiedział Germana za pięć dwunasta, kiedy dzwony kończyły bić na mszę.
Zgodnie z metrykš Annibale Verruso powinien mieć trzydzieci szeć lat, ale sprawiał wrażenie zadbanego pięćdziesięciolatka. Był niewysoki, miał wyrany brzuszek, łysinę, która oszczędziła tylko najniższe partie włosów, małe ręce i małe nogi, okulary w złotej oprawie i ogólny wyglšd człowieka przygnębionego.
Chyba jest kropka w kropkę jak brat pradziadka, ten przyszły błogosławiony benedyktyn  pomylał Montalbano. Przede wszystkim jednak zawiewało od Annibale Verruso poczciwš głupotš. Wystrzegaj się jak ognia cierpliwych rogaczy  mówi mšdroć ludowa. Kiedy cierpliwy rogacz traci cierpliwoć, staje się prawdziwie niebezpieczny, jest gotów na wszystko. Może to ten przypadek? Niemożliwe! Bo kiedy taki traci cierpliwoć, dzieje się to nagle, nie obmyla sobie wczeniej, czy ma już cierpliwoć stracić, czy jeszcze nie. Z treci anonimu wynikałoby natomiast, że jednak obmyla.
Co do żony Verrusa, pani Sereny z domu Peritore, Montalbano nie miał żadnych wštpliwoci, co to za typ. Przyprawiała mężowi rogi, zadawała się z innymi, kiedy tylko przychodziła jej na to ochota. To było w niej: w sposobie kręcenia tyłkiem, w gecie, którym poprawiała długie czarne włosy, a zwłaszcza w tym nagłym spojrzeniu, jakim obrzuciła komisarza, kiedy zorientowała się, że jš obserwuje, w tych zielonych oczach, które mierzyły w mężczyznę jak lufy dubeltówki.
Młoda, ognista, liczna i zdradziecka  jak mówiš słowa piosenki.
 Podobno ta pani robi mu to, co lubi robić  odezwał się komisarz.
 Jedni mówiš, że robi, inni, że nie  odpowiedział ostrożnie Germana.
 A c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin