2000 07 10 Andrzej Kaczyński - Nie zabijaj.pdf
(
222 KB
)
Pobierz
‐10%
LEGRAND gniazdo
elektryczne z
ładowarką USB x2,
podstawką na
‐17%
‐27%
‐44%
71,08 zł
Sprawdź
78,98 zł
"Rzeczpospolita" 2000.07.10
Andrzej Kaczyński
Nie zabijaj
Naoczni świadkowie mówią o zagładzie Żydów w Jedwabnem i
Radziłowie
Możemy już ze znaczną dokładnością określić nieznane dotychczas miejsce
pogrzebania szczątków co najmniej kilkuset Żydów mężczyzn, kobiet i dzieci
spalonych żywcem w Jedwabnem koło Łomży 10 lipca 1941 roku.
Po dwu miesiącach poszukiwań dotarliśmy do naocznego świadka, 74letniego
Leona Dziedzica ze wsi Przestrzele koło Jedwabnego, który jako piętnastoletni
wówczas chłopiec, na wezwanie władz hitlerowskich, uczestniczył w pochówku
ofiar zbrodni, której z rozkazu, inspiracji lub tylko za przyzwoleniem Niemców,
dopuściła się grupa miejscowych Polaków. Znaleźliśmy także pierwszych polskich
świadków, którzy potwierdzają bardzo skąpe relacje Żydów ocalałych z podobnej
tragedii w oddalonym o dwadzieścia kilometrów od Jedwabnego Radziłowie w
powiecie grajewskim, gdzie 7 lipca 1941 roku prawie wszyscy żydowscy
mieszkańcy tego miasteczka i okolicznych wiosek zginęli z polskich rąk.
Rozmawialiśmy także z jedyną mieszkającą dziś w Radziłowie ocaloną z pogromu
Żydówką i jej wybawcą, 85letnimi Marianną i Stanisławem Ramotowskimi.
Dziś, w 59 rocznicę zagłady Żydów w Jedwabnem, przedstawiciele samorządu
miasta złożą kwiaty i zapalą znicze na miejscu, gdzie zostały pogrzebane ofiary
całopalenia.
Kazali przyjść z łopatą
Niemcy co dzień potrzebowali ludzi do rozmaitych prac opowiada Leon Dziedzic.
Kolejkę ustalał sołtys. Z miasta przysyłali gońca z wezwaniem, ilu ludzi, z jakim
sprzętem ma się stawić. Tego dnia, kiedy przypadła kolej na mnie i na sąsiada,
kazali nam przyjść z łopatami. To musiało być 12 lipca, dwa dni po tragedii Żydów.
Wiedziałem, co się stało 10 lipca w Jedwabnem, choć matka było nas ośmioro,
ojca już nie mieliśmy, zmarł rok przed wybuchem wojny zakazała nam tego dnia
wychodzić z domu. Aż tu słychać było przedśmiertny krzyk, przechodzący w
zacichający lament, i widać było czarny dym nad kirkutem, od nas w linii prostej to
nie więcej niż trzy kilometry.
Zebrali nas co najmniej dwudziestu chłopa i popędzili w stronę żydowskiego
cmentarza. Pogorzeliska pilnowało trzech żandarmów. Dopiero później
zrozumieliśmy, po co. Przed nami musiała już pracować jakaś ekipa; góra trupów
była przysypana niegrubą warstwą piachu. Widok zgliszcz stodoły był nie do
opisania. Ogień musiał postępować ze wschodu na zachód, bo lewy sąsiek był
prawie pusty, leżały w nim pojedyncze zwłoki. W środkowej części, na klepisku,
było ich więcej. Ale dopiero w prawym sąsieku wielowarstwowe kłębowisko ciał.
Te z wierzchu były zwęglone, niżej nadpalone, później tylko osmalone, na zwłokach
położonych najgłębiej nawet przyodziewek był nietknięty ogniem. Ci ginęli nie od
ognia, lecz uduszeni albo stratowani.
Kopaliśmy rów od północnej strony, na tyłach, nie od kirkutu, bo tam zaraz przy
stodole wiodła droga. Kanał na pięć, sześć metrów długi, na trzy metry szeroki, na
dwa głęboki, tuż przy obmurówce fundamentów. Tę ściankę przy kanałku
zepchnęliśmy do dołu, ale na trzech bokach ocalała, można by ją wymacać, musi
być nie głębiej niż na sztych szpadla, i w ten sposób odtworzyć obrys stodoły. Tam
są ci nieszczęśnicy pochowani.
Nie można było ciał porozdzielać, tak były splątane. Ale ludzie próbowali
przeszukiwać zwłoki, szukać kosztowności pozaszywanych w odzieży. Trąciłem
pudełeczko po paście do butów Brolin. Brzęknęło. Przeciąłem je łopatą. Błysnęły
monety, chyba złote carskie pięciorublówki. Ludzie rzucili się je zbierać. Zwrócili
tym uwagę żandarmów. Zrewidowali wszystkich. Kto znalezisko schował do
kieszeni, to mu je zarekwirowali, i jeszcze po łbie dali. Kto wepchnął do buta, ocalił
zdobycz.
Trupów tych Żydów, którzy zginęli tego samego dnia 10 lipca, ale wcześniej, nie
zostali spaleni w stodole, tylko zamordowani w mieście, zgładzeni na kirkucie po
przyniesieniu pomnika Lenina, albo schwytani na próbie ucieczki i zakłuci w polu
czy w lesie, to już wtedy nie było na wierzchu, tylko świeżo wzruszona ziemia po
drugiej stronie drogi, już na terenie kirkutu. Cmentarz żydowski był wówczas
ogrodzony niewysokim parkanem z bramą ozdobioną tablicami Dekalogu. Ludzie
mówili, że to samych Żydów przymuszono, żeby dla siebie wykopali ten grób. Albo
tych, którym kazano nieść pomnik Lenina, albo jakąś jeszcze inną grupę.
Opowiadano też, że komendant posterunku żandarmerii zrobił nazajutrz awanturę
tym Polakom, którzy dowodzili podczas pogromu: nastawaliście, że zrobicie
porządek z Żydami, ale wy porządku zaprowadzić nie potraficie. Chodziło mu o to,
że nie pogrzebali nazajutrz szczątków tych spalonych ludzi, a on bał się, żeby jakaś
zaraza się nie wywiązała, bo były upały, i już psy się do nich dobierały.
Strażnik nieznanych mogił
Tak los zrządził, że musiałem grzebać poległych ludzi, bo to nie jedyny raz był.
Choć ten z Żydami był najcięższy do przeżycia, pochorowałem się, kilka razy
wymiotowałem, i do dziś nie mogę się uwolnić od tego koszmaru mówi Leon
Dziedzic. Prowadzi do lasu rozpościerającego się między Jedwabnem i wsią
Przestrzele. Żandarmi przywozili tu ludzi na rozstrzał.
Na jednej leśnej mogile postawiono pomnik ku czci "dwudziestu działaczy
politycznych", który więcej mówi o epoce, w której zredagowano tablicę
pamiątkową, niż o poległych. Tu leżą Polacy, Żydzi i Rosjanie, ale o jakiejś ich
aktywności politycznej nikt nic nie wie wyjaśnia Dziedzic. Dalej mogiła dwóch
rozstrzelanych tu małżeństw, ufundowany przez rodziny. Najpierw postawili
żelazny krzyż, później zapytali, czy mogą położyć nagrobek. To moja działka,
ojcowizna. No pewnie, powiedziałem, ale dajcie mi za to ten krzyż, to go postawię
obok, gdzie leży piętnastu rozstrzelanych. Pasłem akurat konia, patrzę, a tu świeży
wykop, przysłonięty sośniną. Pognałem do domu. Nie będzie dzisiaj nocowania w
domu, mówię, żandarmi szykują egzekucję. Ale zaraz usłyszeliśmy strzały w lesie.
Ciężarówka obracała trzy razy, po pięciu skazańców i pięciu żandarmów, każdy
zastrzelił swojego. O kolejnej, niemieckiej, mogile z 1945 roku pamięta chyba już
tylko Leon Dziedzic i jego syn. Nadciągali Rosjanie, hitlerowcy wycofywali się,
zostawili kilku żołnierzy, żeby osłaniali odwrót. Jeden, przy karabinie maszynowym,
zginął na miejscu. Dwaj byli ranni, dobili ich Sowieci. Zabrali swoich poległych, a
Niemców zostawili. Leżeli tak od końca stycznia do kwietnia, tylko coraz to ubywało
coś z ich przyodziewku, aż zostali w samej bieliźnie. Nie było mnie na miejscu,
byłem wzięty do lagru, kopać rowy przeciwczołgowe w Prusach Wschodnich.
Obok był obóz jeńców radzieckich, tysiąc ludzi; wszystkich rozstrzelali mówi
Dziedzic. Dopiero kiedy wróciłem, pogrzebaliśmy tych trzech Niemców, śniegi już
topniały. Tu leży ten od cekaemu, a tu ci dwaj dobici Leon Dziedzic pokazuje
ledwie już dostrzegalne zapadlisko. Dla pamięci wycięliśmy z synem krzyżyki na
sosnach w czterech narożnikach mogiły.
Lasy wokół Jedwabnego są usiane podobnymi mogiłami. Historia jednej z nich
pokazuje, jak zawikłane były wojenne losy tutejszych ludzi. Upłynął już jakiś czas
od wkroczenia Niemców, gdy jakaś grupa "leśnych ludzi" postanowiła rozprawić się
z tymi, których uznała za komunistycznych popleczników. Kogo reprezentowali, nie
wiadomo. Wydali "wyroki" na kilka osób, w tym na gospodarza z Przestrzeli, u
którego za sowieckich czasów był magazyn. Nocą wzięli jego i jego syna, i jeszcze
kogoś. Poprowadzili w las. Syn magazyniera uciekł, ukrył się na drzewie. Szukali
go, strzelali na oślep, ale go nie dopadli. Uznał, że teraz tym bardziej mu nie darują,
przekradł się do Łomży i poszedł prosto na gestapo. Zeznał, kto po nich przyszedł i
jaką miał broń; znał ich, bo to byli sąsiedzi. Przyjechała policja, otoczyła domy,
zrobiła rewizję, donos potwierdził się z wyjątkiem jednego mężczyzny; bili go, ale
się do niczego nie przyznał. Tego zesłali do kamieniołomów, pozostałych
rozstrzelali w lesie.
Oszczędź mnie!
Było już jakiś czas po spaleniu Żydów. Poszedłem wieczorem do stodoły wziąć
siana dla konia. Usłyszałem szelest. Zajrzałem do sąsieka, majaczy ludzka postać.
Pochwyciła mnie za nogi: daruj mi życie, oszczędź, zaraz sobie pójdę. Uciekłem
żandarmom... To był Szmul Wasersztajn, mój rówieśnik, dobry kolega z jednej
klasy szkolnej. Przyjaźniliśmy się, cała moja rodzina dobrze go znała, bo za
okupacji radzieckiej on handlował mięsem, kupował na wsi a to krowę, a to
owieczkę, a nawet i świnkę, tylko prosił, żeby go nie wydać przed Żydami. Trzymał
je u nas, a jak dostawał zamówienie, bił i oprawiał. Leż cicho, kryj się mówię mu
a ja pójdę matce powiedzieć. W nocy przyprowadziłem go do mieszkania. Szmul
powiedział, że przygotowuje się dla niego kryjówka i poprosił, żeby zawiadomić
Wyrzykowskich ze wsi Janczewko, po drugiej stronie Jedwabnego. Niedługo
przyszła do nas Antosia Wyrzykowska siedmioro Żydów, którzy się u niej do
końca wojny przechowywali, inaczej o niej nie powie niby do szewca, bo mój brat
naprawiał buty. Uzgodniliśmy wszystko. Szmul był u nas przez dwa tygodnie,
potem moja siostra i brat przeprowadzili go polami do Janczewka.
Powiedziałem Leonowi Dziedzicowi, że relacja Szmula Wasersztajna o pogromie
Żydów w Jedwabnem, złożona tuż po wojnie przed Żydowską Komisją Historyczną
w Białymstoku, jest podstawowym źródłem historycznym, w 1949 roku była
podstawą do wytoczenia procesu karnego wymienionym przez niego sprawcom tej
zbrodni, i została ostatnio, po latach zapomnienia, opublikowana, i to z jej powodu
zacząłem swoje badania tej historii, a tymczasem zainspirowany relacją
Wasersztajna profesor Jan Tomasz Gross napisał na ten temat całą książkę, ale
Szmul Wasersztajn nie dożył tej chwili; zmarł w lutym tego roku. O śmierci kolegi
Leon Dziedzic wiedział, o jego relacji i o książce Grossa nie słyszał. Ofiarowałem
mu ją, wzruszony odnalazł w niej zdjęcia Wasersztajna.
Szmul przyszedł do nas, gdy przyjechał z Kostaryki w odwiedziny do Polski. Nie
spotkaliśmy się, byłem akurat u syna w Stanach Zjednoczonych. Moja mama już
nie żyła. Prosił, żeby mu pokazać jej zdjęcie. Całował je i płakał. Mówił, że najpierw
jego matka dała mu życie, a po raz drugi dała mu je moja matka opowiedział mi
Dziedzic.
Na podstawie wskazówek Leona Dziedzica będzie zaś można wytyczyć zbiorowe
mogiły Żydów zamordowanych w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku.
Radziłów
O zagładzie Żydów z Radziłowa opowiada relacja złożona przez Menachema
Finkelsztejna, ale dokument przechowywany w Żydowskim Instytucie Historycznym
w Warszawie nie przetrwał w całości; istnieją strony, które mówią o
przygotowaniach do pogromu i jego wstępnej fazie, ale przepadła gdzieś kartka, na
której został opisany moment zagłady. Na skraju miasteczka, przy szosie na Wiznę,
stoi pomniczek z napisem: "W sierpniu 1941 roku faszyści zamordowali 800 osób
narodowości żydowskiej, z tych 500 osób spalili żywcem w stodole".
Liczbę zamordowanych, podobnie jak w Jedwabnem, trudno zweryfikować; tylu
Żydów zginęło w tej miejscowości, ale ilu, kiedy i w jakich okolicznościach, nie
wiadomo. Data jest fałszywa. Unicestwienie gminy żydowskiej w Radziłowie
dokonało się 7 lipca 1941 roku. Można domniemywać, że została świadomie
przesunięta o miesiąc, ponieważ w sierpniu 1941 w okręgu białostockim nie
zdarzały się już przypadki współuczestnictwa Polaków w mordowaniu Żydów, do
czego doszło w kilku miejscach w ostatnim tygodniu czerwca i w lipcu. Pogromy
następowały kolejno w miejscowościach, układających się wzdłuż jednej linii z
północnego wschodu na południowy zachód: Szczuczynie, Wąsoszu, Radziłowie i
Jedwabnem. Napis nie mówi prawdy o sprawcach zbrodni.
Nie widziałem, żeby tego lub poprzedniego dnia do Radziłowa przyjechali z
zewnątrz jacyś Niemcy. Żandarm stał na balkonie i przyglądał się. To zrobili nasi
powiedział mi naoczny świadek wydarzeń 7 lipca 1941, który prosił o nieujawnianie
jego nazwiska. Owszem, już poprzedniego dnia, w niedzielę 6 lipca, do Radziłowa
zjechało furmankami wiele osób z Wąsosza, gdzie pogrom odbył się poprzedniego
dnia.
Scenariusz był podobny jak w Jedwabnem. Rano wszystkich Żydów spędzono na
rynek. Kazano im "pielić" bruk. Lżono ich, bito i poniżano. Jednocześnie zaczęło się
rabowanie żydowskich mieszkań. Ścigano uciekających i ukrywających Żydów. Po
kilku godzinach uformowano pochód, który zapędzono do stodoły, i żywcem
spalono. Wymordowano tego dnia około sześćdziesięciu rodzin. Licznych,
wielopokoleniowych. Jeśli przyjąć, że wliczając dziadków, rodziców i dzieci, taka
rodzina mogła liczyć siedem, osiem osób, to podana na pomniku liczba około
pięciuset spalonych ludzi może być bliska prawdy powiedział mój informator.
Wspomniał też, że mówiło się wówczas, iż z mordercami ze Szczuczyna rozprawili
się jakoby Niemcy. To samo, co zrobiliście Żydom, możecie chcieć zrobić z nami
mieli orzec, i rozstrzelali kilkunastu ludzi. Powiedział także, że po wojnie wzywano z
Radziłowa ludzi na przesłuchania do Białegostoku. Kto i kiedy ich przesłuchiwał,
mój informator nie potrafił powiedzieć. Sam też był wezwany. Zeznał, że zagłady
dokonali Polacy. Przesłuchujący gwałtownie zaoponował. To po co pan mnie
wzywał, jeśli wie pan lepiej? zapytał mój rozmówca. Wtedy przesłuchujący
pozwolił mu opowiedzieć swoją wersję, po czym poradził, żeby zachował ją dla
siebie. Proces odbył się w Ełku. Przed sądem nie zeznałem prawdy wyznał.
Wyprowadziłem ich w pole
Stanisław Ramotowski z KramarzewaDziewięcina, przysiółka Radziłowa,
potwierdził, że o mającym nastąpić pogromie dowiedział się poprzedniego dnia.
Plik z chomika:
Marian_Chomik
Inne pliki z tego folderu:
''Ocaleni z Holokaustu'' oskarżeni o zbrodnie wojenne,.pdf
(101 KB)
''Polski antysemityzm''.jpg
(150 KB)
''Trzęsienie ziemi'' w środowisku bezpieczeństwa Izraela.pdf
(147 KB)
''Wybiorcze'' traktowanie zródeł.pdf
(74 KB)
''Wyborczej'' atak na kosciół.pdf
(58 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 08.07.2024
!!! DISNEY True-Life
!!! 007 James Bond PLL
!!! Biografie muzyczne (PDF)
!!! Film_MCL-Favorities
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin