Bullington Jesse - Smutna historia braci Grossbart.txt

(768 KB) Pobierz
Jesse Bullington
SMUTNA HISTORIA BRACI GROSSBART
Sad Tale of the Brothers Grossbart

Przełożyła Małgorzata Strzelec
 
 
Dedykuję:
Raechel Davidowi
Molly Travisowi
Johnowi	 Jonathanowi
 
PRZEDMOWA
Historia braci Grossbart nie zaczyna się od odkrycia pięćset lat temu iluminowanych stronic zawierajšcych Die Tragödie der Brüder Große Bärte, które wsunięto między karty na poły skopiowanej Biblii w niemieckim klasztorze, ani nie kończy się wraz ze spłonięciem tych bezcennych skarbów podczas bombardowania Drezna w ubiegłym stuleciu. Nawet niezliczone ustne przekazy, spisane ostatecznie w wyżej wspomnianym manuskrypcie przez mnicha, który odszedł w zapomnienie, z trudem można uznać za prawdziwy poczštek historii, a w dodatku, jak wskazujš najnowsze badania naukowe, przygody Grossbartów jeszcze nie dobiegły końca. Permanencja i obecnoć w różnych kulturach tej redniowiecznej opowieci czyni jeszcze bardziej zaskakujšcym brak jej ostatecznego współczesnego tłumaczenia, zważywszy, że jedynymi tekstami dostępnymi dla obecnego odbiorcy jest garć ocalałych dziewiętnastowiecznych reprintów oryginalnych dokumentów i - na całe szczęcie - wyczerpany już nakład tłumaczenia Trevora Caleba Walkera. Fakt, że Walker był lepszym badaczem niż poetš, nigdzie nie uwidocznił się bardziej niż w tej publikacji wydanej na koszt autora; stšd impuls do opowiedzenia od nowa Die Tragödie w sposób, który ukazałby historię w kształcie podobnym temu, z jakim stykali się jej oryginalni słuchacze.
Rozróżnienie między historiami a historiš to prawdopodobnie co, czego po raz pierwszy dokonano na tym polu - zamiast traktować Die Tragödie jak zbiór niezależnych fragmentów, porównywalnych do pochodzšcej z tego samego okresu Powieci o Lisie, skupiłem się na nieustannie podejmowanych przez Grossbartów poszukiwaniach, by dzięki temu sklecić spójnš i linearnš opowieć. Przekształcenie tego dzieła w jednorodnš relację pozwoliło połšczyć oderwane dotychczas historie i pogodzić rozbieżnoci, które rzucajš wiatło na rozmaite aspekty motywu przewodniego, nawet jeli w pierwszej chwili wydajš się całkiem sprzeczne, a zgadza się jedynie czas i miejsca akcji. Z takiego podejcia do tematu wynika również to, że czasem w podróży pojawiajš się drobne przeskoki, gdy opuszczono nadmiernie powtarzalne przygody.
Badacze zaciekawieni tym, czy pokorny autor opowiada się za takimi apologetami jak Dunn i Ardanuy, czy też za rewizjonistami, jak Rahimi i Tanzer, rozczarujš się - opowieć jest przeznaczona dla tych członków społecznoci, którzy nie zetknęli się wczeniej z Grossbartami, i w zwišzku z tym została ogołocona z akademickich popisów. Z tego powodu, oraz dla uniknięcia nadmiernego rozpraszania przeciętnego czytelnika, na następnych stronach zabraknie przypisów. A tam, gdzie tradycja odnotowuje rozbieżne wersje historii, pojawiajš się najpopularniejsze interpretacje danego incydentu. Jak już zostało wspomniane, przygody Grossbartów często sš zadziwiajšco podobne, a różniš się jedynie miejscem akcji - co odzwierciedla jedynie regionalne zróżnicowanie wród gawędziarzy - i wobec tego podkrelanie tych odstępstw zniweczyłoby cel, jaki przywiecał temu projektowi: a mianowicie przekazanie opowieci w kształcie jak najbardziej zbliżonym do oryginalnego. W końcu przeciętny niemiecki chłop nie byłby wiadomy tego, że holenderski sšsiad obwinia jego ojczysty region za spłodzenie Grossbartów, tak samo jak kupiec z Dordrechtu nie wiedziałby, że w Bad Endorf Niemcy upierajš się, że to w jego rodzinnym miecie urodzili się bliniacy.
To wskazuje na przepać dzielšcš współczesnego Czytelnika od pierwotnych odbiorców - odbiorców tak nam obcych, że omal niezrozumiałych. Dawni gawędziarze i słuchacze mogli na przykład traktować fantastyczne i pełne przemocy elementy o wiele poważniej, gdy tylko palenisko albo ognisko odgradzało ich od grozy nocy. Czternasty wiek, w którym to przygody Grossbartów się rozgrywały i w którym je opowiadano, był, jak mówi we wstępie do swojej pracy na temat tej epoki Barbara Tuchman, czasem gwałtownym, udręczonym, zdumionym, pełnym cierpienia i rozpadu; epokš, jak wielu mylało, Szatana triumfujšcego.
Jednakże nie przypadkiem Tuchman zatytułowała swojš ksišżkę Odległe zwierciadło. Tragedie i potwornoci z natury rzeczy mogš się wydawać gorsze, kiedy ocenia się je na długo po tym, gdy się wydarzyły, ale niezależnie od tego, czego wszyscy do tej pory dokonalimy, wojny szalejš, szlachetne powstania sš brutalnie dławione, przeladowania religijne kwitnš, głód i zarazy dziesištkujš niewinnych. To nie jest usprawiedliwienie ani przeprosiny za wszelkie okrucieństwa, którymi naszpikowane sš następne stronice - dostarczam jedynie szkieł, przez które można na nie spojrzeć, o ile Czytelnik takowych potrzebuje.
Nigdy się nie dowiemy, czy Grossbartowie byli bohaterami, czy złoczyńcami, ponieważ jak zauważa Margaret Atwood w swojej powieci Opowieć podręcznej: Możemy tę Eurydykę przywołać ze wiata cieni, ale nie możemy jej kazać mówić. A kiedy zwrócimy oczy, by na niš spojrzeć, jej obraz będzie niby ulotne mgnienie*. To, że sami Grossbartowie poczuliby się urażeni powišzaniem ich z czarami orfeuszowej wyprawy do wiata podziemnego i poniższš relacjš z ich wyczynów, wydaje się wysoce prawdopodobne, ale to, czy przypadłaby do gustu redniowiecznej widowni, na zawsze pozostanie zagadkš. Opowieć tę ekshumowano dla naszego owiecenia, i chociaż nieco przykroiłem jš do naszej współczesnej wrażliwoci, duch Grossbartów pozostał nietknięty i - jako taki - nienasycony. Jak wiedzš historycy - kończy swój wywód Atwood - przeszłoć to jeden wielki mrok wypełniony echami. Dobiegajš nas nawet i głosy, ale to co chcš nam przekazać, spowija ciemnoć, z której pochodzš, i mimo usilnych starań nie zawsze możemy je rozszyfrować w janiejszym wietle naszego dnia. Nie zapominajšc o tej mšdroci, nadstawmy uszu i zmrużmy oczy, zwracajšc się w stronę braci Grossbart i poczštku opowieci w Bad Endorf.
 
I
PIERWSZE BLUNIERSTWO
Stwierdzić, że bracia Grossbart byli okrutnymi i samolubnymi zbójami, to obrazić nawet najwstrętniejszego rozbójnika, a nazwać ich krwiożerczymi winiami, to zniesławić nawet najpaskudniejszego wieprza. Byli Grossbartami do szpiku koci, i na wielu ziemiach ten tytuł po dzi dzień nie stracił nic ze swojego ciężaru gatunkowego. Chociaż nie byli tak odrażajšcy jak ich ojciec, ani tak przebiegli jak ojciec ich ojca, okazali się znacznie gorsi od tych dwóch niewštpliwie potwornych mężczyzn. Krew potrafi się zepsuć na przestrzeni jednego pokolenia, ale może też, destylowana w cišgu stuleci, zamienić się w co naprawdę najpodlejszego, i tak włanie się stało w przypadku straszliwych braci-bliniaków, Hegla i Manfrieda.
Obaj byli redniego wzrostu, acz mizernej budowy. Manfried miał nieproporcjonalnie wielkie uszy, z kolei nos Hegla przyćmiewał rozmiarem i guzowatym kształtem niejednš rzepę. Miedziane włosy i krzaczaste brwi Hegla kontrastowały ze zmierzwionym srebrem na czaszce brata; obaj mieli policzki zapadnięte i dziobate od ospy. Przeżyli dopiero dwadziecia pięć wiosen, ale wyhodowali brody tak wybitnej długoci, że często nawet z niewielkiej odległoci omyłkowo brano ich za starców. To za, który ma dłuższego, stanowiło przedmiot niekończšcego się sporu między braćmi.
Zanim został złapany i powieszony w jakiej ponurej wiosce daleko na północy, ojciec przekazał im tajniki rodzinnego fachu - zakładajšc, że rabowanie grobów można uznać za dochodowe zajęcie. Na długo przed czasami ich dziadka nazwisko Grossbart było synonimem najbardziej szemranych machlojek, ale dopiero kiedy cmentarze stały się czym więcej niż nędznymi mogiłkami, ród odnalazł swoje prawdziwe powołanie. Ojciec porzucił rodzinę, zostawiajšc synów z matkš, kiedy byli doć duzi, by unieć łom, i ruszył na poszukiwanie bogactw, tak samo jak zniknšł jego ojciec, kiedy on sam był ledwie raczkujšcym złodziejaszkiem.
Wieć niesie, że stary Grossbart zmarł bogatszy od króla w pustynnym kraju na południu, gdzie grobowce przewyższajš najwspanialsze zamki więtego cesarstwa rzymskiego, zarówno pod względem rozmiarów jak i dostatków. To włanie powiedział swoim synom młodszy Grossbart, ale wštpliwe, czy w tej paplaninie kryło się choćby najbardziej zasuszone ziarnko prawdy. Bracia głęboko wierzyli, że tatko dołšczył do dziadka w Gipcie, a ich zostawił, żeby kili razem z zapitš i brutalnš matkš. Gdyby wiedzieli, że skończył bez grosza przy duszy jako karma dla kruków, wštpliwe, czy obraliby innš drogę życiowš, ale może mniej przeklinaliby jego imię... albo bardziej, trudno orzec.
Stryj wštpliwego pochodzenia i kierujšcy się równie wštpliwymi motywami uratował ich przed obłškanš matkš i wzišł pod swoje skrzydła w kluczowym okresie dla kształtowania ich charakterów. Niezależnie od rzeczywistego pokrewieństwa łšczšcego go z chłopcami, brodę miał niewštpliwie długš, i z gorliwociš typowš dla każdego Grossbarta rwał się do otwierania grobowców i kradzieży ponurych skarbów, jakie oferowały. Po kilku zbyt dramatycznych ucieczkach przed lokalnymi władzami, zbiegł nocš z całym dobytkiem, zostawiajšc braci bez rodków do życia. Powrócili więc do matki z postanowieniem, że ukradnš wszystko, czego pomarszczona stara pijaczka nie zgubiła albo nie sprzedała w czasie ich nieobecnoci.
Chałupa, w której się urodzili, postarzała się gorzej niż oni; omszały dach dołšczył do klepiska, kiedy oni ze stryjem plšdrowali przykocielne cmentarze wzdłuż Dunaju. W zatęchłej budzie mieszkał tylko borsuk, którego Grossbartowie spożyli, odniósłszy uprzednio jedynie powierzchowne rany od pazurów zaspanego zwierza. Rozpytali się w stajniach dworskich i dowiedzieli, że ich matka wyzionęła ducha zimš i leży wraz z pozostałymi w kurhanie na końcu miasteczka. Plujšc na kopiec w strugach ulewy, bracia Grossbart poprzysięgli sobie, że spocznš we w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin