Andrea Laurence, Dani Wade - Dwie namiętności, Erotyczna fascynacja.pdf

(1423 KB) Pobierz
Dani Wade
Dwie namiętności
Tłumaczenie:
Katarzyna Ciążyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Możesz mi pokazać ogród…
Kane Harrington zerknął w stronę łukowych okien w holu na
tyłach Harrington House, za którymi po zachodzie słońca szare
niebo jeszcze pociemniało.
– Trochę za ciemno na spacer.
Sprytna szelma – na imię miała Joan, jeśli dobrze zapamiętał
– przysunęła się bliżej.
– Mnie to nie przeszkadza.
Ale jemu przeszkadzało. Przeszkadzały mu też wszystkie te
młode kobiety i ich matki, które miały nadzieję, że poświęci im
choć kilka minut.
Był jedynym Harringtonem do wzięcia, więc znalazł się
w centrum uwagi podczas imprezy, którą razem z bratem,
Masonem, urządzili dla miejscowych notabli, by pochwalić się
swoją nową rezydencją oraz stajnią.
Nagle cztery godziny, które jakoś przecierpiał, zaczęły dawać
mu się we znaki.
– Wybacz. – Starał się mówić z żalem. – Właśnie sobie
przypomniałem, że muszę wykonać pilny telefon.
Szybkim krokiem oddalił się do gabinetu niedostępnego dla
gości. Miał tu biurko i komputer, choć nie mieszkał
w rezydencji z Masonem i jego narzeczoną EvąMarie.
Z westchnieniem opadł na fotel za biurkiem. Ciężkie
rzeźbione drzwi odgradzały go od gwaru. Nagłe zmęczenie
przypomniało mu, czemu unikał towarzyskich spotkań. Gdy
tylko rozeszła się wieść, że odziedziczyli z bratem dość
pieniędzy, by zasłużyć na miano miliarderów, zaczęła go ścigać
nieprzyzwoita liczba kandydatek na żonę.
Zgodził się na tę imprezę, by zwrócić uwagę liczących się
osób na ich nowe stajnie. Ojciec zadbał o ich finanse. Musieli
jednak postarać się zdobyć rozgłos wśród wpływowych ludzi
w Kentucky, krainie muzyki bluegrass. Kane postanowił nie
szczędzić starań, by ich nazwisko znalazło się na ustach
wszystkich podczas największych wydarzeń tego roku
związanych z wyścigiem o Potrójną Koronę. Kiedy tylko chwilę
odpocznie…
Zdumiewające, jak bardzo znużyły go przybyłe tu tego dnia
kobiety. On szukał wyzwań, czegoś, co wykraczałoby poza
sztampę. Dotąd tego nie znalazł. I ta ucieczka, wyraz jego
bezradności. Skutek pełnego kalkulacji zachowania dziewczyny,
które budziło w nim niechęć.
Leniwie kliknął ikonkę poczty. Ekran wypełnił stały zestaw
reklam i korespondencji biznesowej. Niezależnie od tego, jak
często sprawdzał skrzynkę, zdawało się, że wciąż się zapełnia.
Nagle jego wzrok przyciągnęło nazwisko Vanessy i jego świat
zatrzymał się na długie sekundy.
Rozpoznał je, choć minęło kilka lat. W końcu Vanessa miała
zostać jego teściową. Oczami wyobraźni ujrzał Vanessę z córką,
obie roześmiane. Były do siebie podobne, tyle że ciemnowłosa
Vanessa wcześnie posiwiała. Włosy jej córki Emily były czarne
jak noc. Ta myśl go zasmuciła.
Wbrew rozsądkowi otworzył mejla i przeczytał go, podczas
gdy załączone zdjęcie się ładowało.
„Kane, być może nie powinnam do Ciebie pisać. Chciałam Cię
tylko poinformować, że wszystko jest w porządku i że Emily
ułożyła sobie życie”.
Kane zerknął na zdjęcie, które pojawiło się na ekranie,
i poczuł się, jakby ktoś uderzył go w splot słoneczny.
Oto i ona, piękność, którą chciał nazwać swoją. Myślał wtedy,
że nigdy nie przestanie jej kochać. Teraz już nie czuł miłości.
Zamiast tego zalała go znajoma fala słabości, która po raz
pierwszy zatruwała mu życie podczas choroby matki i jej
śmierci. Potem Emily uległa wypadkowi, ale nie chciała jego
pomocy. Uznała ją za litość.
Obok niej na zdjęciu widniał przeciętnie wyglądający
mężczyzna w smokingu. Jego oczy błyszczały szczęściem. Ponad
ramieniem Emily Kane dostrzegł uchwyt wózka inwalidzkiego.
Więc wciąż jest przynajmniej częściowo sparaliżowana. Jest też
piękną żoną mężczyzny, który najwyraźniej spełniał jej potrzeby
lepiej niż Kane, niezależnie od tego, jak bardzo Kane się starał.
Poczuł złość. Musiał niechętnie przyznać, że Emily miała
prawo ułożyć sobie życie. Ale on miał prawo o tym nie wiedzieć,
a tymczasem przypomniano mu, że nie sprostał. Podrywając się
na nogi, zignorował uderzenie fotela o ścianę. Niewiele myśląc,
wybiegł z gabinetu i szedł holem, nie zauważając mijanych
gości. Wyobrażał sobie, że w tym momencie nie miał zbyt
przyjaznej miny.
Sposób, w jaki ludzie schodzili mu z drogi, potwierdzał jego
podejrzenia i rozpalał złość.
Ale on wiedział, czego mu trzeba. W stajni zawsze znajdował
spokój. W akceptacji koni. W zapachu ziemi, który osadzał go
w teraźniejszości.
Zaraz po wejściu zwolnił kroku, jego oddech się uspokoił,
serce wróciło do normalnego rytmu. Przystanął, zasłuchany
w ciche szuranie końskich kopyt i głosy zwierząt, które wyczuły
Zgłoś jeśli naruszono regulamin