Robert Brutter - Spadek na życzenie.rtf

(760 KB) Pobierz

Robert

Brutter

Spadek

na

życzenie

Okładkę projektował Wiesław Rosocha

Redaktor Zenaida Socewicz-Pyszka

Redaktor techniczny Elżbieta Kozak

Korektor Jolanta Rososińska

ISBN 83-207-1008-1

© Copyright by Państwowe Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1988

PRINTED IN POLAND

Państwowe Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1988 r.

Wydanie I. Nakład 99650 + 350 egz. Ark. wyd. 6,4.

Ark. druk. 9. Papier offset, ki. V, 70 g, 70 cm (rola).

Skład i diapozytywy: Lubelskie Zakłady Graficzne.

Druk i oprawa: Zakłady Graficzne ,,Dom Słowa Polskiego”.

Zam. nr 2740/K/88 K-18

Rozdział I

Jack Lemon, młody reporter londyńskiej popołudniówki „Evening Standard”, rozparty leniwie w podniszczonym, wielkim fotelu, założył nogę na nogę. Do jego niewielkiego mieszkania w Kensington powoli docierał zmierzch. Jack ziewnął, zapalił stojącą obok fotela lampę i sięgnął po „Timesa”. Lekturę zaczął jak zwykle od ogłoszeń.

Pomiędzy licznymi komunikatami o zaginięciu psów, wynajmie domów i sprzedaży wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić, znalazł jedno, na którym dłużej zatrzymał wzrok:

Przyszli spadkobiercy!

Sytuacja nigdy nie jest beznadziejna!

Biuro usług spadkowych, Pimlico,

Sutherland Street 37.

Jeszcze jeden naciągacz — pomyślał Jack. — Ale kto wie, naiwnych nie brak. Pewnie i ten cudotwórca nie umrze z głodu. — Przeciągnął się, odłożył gazetę i podszedł do barku.

Jack Lemon był człowiekiem, który niepokojąco często miewał rację.

Roger Holl siedział za biurkiem w niezbyt przestronnym biurze przy Sutherland Street. Był sam. Spojrzał na zegarek: do godziny dwunastej, o której mieli przyjść umówieni klienci, brakowało czterech minut. Siedział spokojnie, z lekko pochyloną głową i przymkniętymi oczami. Po chwili usłyszał odgłos kroków na schodach. Do jego biura weszło dwoje ludzi: trzydziestokilkuletni, lekko już łysiejący, mocno zbudowany mężczyzna i drobna, zgrabna kobieta w wełnianym kostiumie. Spojrzeli na niego trochę niepewnie.

Roger Holl podniósł się powoli ze swego miejsca na powitanie.

              Witam państwa. Nazywam się Roger Holl — powiedział poważnym, niskim głosem. — Gestem dłoni wskazał dwa krzesła stojące przed biurkiem, a sam zajął swoje poprzednie miejsce.

              Chcielibyśmy... — odezwała się nieco niepewnie kobieta — dowiedzieć się czegoś bliższego o szansach, jakie daje pańska pomoc...

              Wiadomości, jakich udzieliła mi pani przez telefon — odparł Holl — są zbyt skąpe, żebym mógł coś na ten temat powiedzieć...

              Tak, rozumiem... — kiwnęła głową. — Mam ciotkę, której jestem jedyną krewną. Ciotka posiada pewien kapitał, który mam odziedziczyć. Bardzo potrzebuję... potrzebujemy — poprawiła się — tej sumy, a wszystko wskazuje na to, że upłyną jeszcze długie lata, zanim... rozumie pan. Radziliśmy się już innych prawników, ale bezskutecznie. Nie wiem, czy pan byłby w stanie...

              Ile lat ma pani ciotka?

              Zaraz — kobieta przeprowadziła szybką rachubę — równe siedemdziesiąt.

              Jej matka dożyła dziewięćdziesiątki — wtrącił milczący dotąd mężczyzna. W jego głosie wyraźnie dawał się wyczuć cień pretensji do starszej pani.

Holl uśmiechnął się lekko.

              Dobrze — powiedział — sądzę, że podejmę się tej sprawy. Będziemy musieli ustalić jeszcze pewne szczegóły organizacyjne i... finansowe, oczywiście. Z mojej strony mogę państwa zapewnić tylko, że najdalej w ciągu miesiąca nabędziecie prawa do spadku.

Mężczyzna pochylił się z wrażenia, kobieta drgnęła.

              Jak? — zapytali niemal równocześnie.

Holl uśmiechnął się.

              Muszą państwo zrozumieć, że jest to moja tajemnica zawodowa. Istotnie nie ma prawnej możliwości przejęcia spadku bez zgody pani ciotki, ewentualnie bez sądowego wyroku o. ubezwłasnowolnieniu, który — jak rozumiem — nie wchodzi w rachubę. Spowodujemy zatem, że spadek przejdzie na panią drogą hm... naturalną.

              Ależ... — zaczęła kobieta podnosząc ze zdumienia brwi.

              Mówiłem już pani — przerwał jej Holl — że wszystko będzie naturalne i zgodne z prawem. Żadnej policji, przesłuchań...

              Ależ ciotka będzie...

              Ale spadek będzie pani. Nie zostawicie tu państwo żadnych śladów — podpisów, kwitów, umów. Nic z tych rzeczy. Całą odpowiedzialność i całe ryzyko ponoszę ja. To w końcu wygodna sytuacja dla państwa, prawda?

              Hm, ale co pan jej zrobi? — zapytał mężczyzna.

              To właśnie już moja — uśmiechnął się lekko — tajemnica zawodowa.

              Ależ musimy wiedzieć — poparła męża kobieta — bez tego nie możemy podjąć decyzji!

              Dlaczego? Dokładnie powiedziałem państwu, co i mniej więcej kiedy się stanie. Przeprowadzenie całej operacji, podobnie jak ryzyko i odpowiedzialność — to już moja sprawa.

              Nie wiem... — zaczęła z wahaniem kobieta — musimy mieć trochę czasu do namysłu...

              Po co? — przerwał jej mąż. — Mamy okazję i trzeba ją wykorzystać. Chcesz czekać jeszcze dwadzieścia lat, aż ta starucha wypuści wreszcie z garści swoje pieniądze?

              Dureń! — syknęła cicho przez zęby kobieta. — A jakie jest pańskie wynagrodzenie za tę... usługę? — zapytała.

Holl odchylił się lekko na oparciu krzesła i patrząc prosto na nią powiedział:

              Dziesięć tysięcy funtów.

Mężczyzna uczynił ruch, jakby chciał zerwać się na nogi.

              Ależ to potworna suma! — krzyknął.

              A jaka to część spadku? — zapytał spokojnie Holl.

              Hm... — zająknął się — nie wiem dokładnie...

              Przypuszczam, że niewielka — zakończył sprawę Holl. — Czekam na decyzję państwa.

Kobieta opuściła głowę i zamyśliła się. Udaje — pomyślał Holl. — Jest sprytna i podjęła decyzję, jeszcze zanim tu weszła.

Po chwili kobieta podniosła głowę i oznajmiła:

              Zgadzamy się. Nie damy jednak panu żadnego pokwitowania, żadnych papierów, nic. Co do honorarium — musi nam pan zaufać.

Holl uśmiechnął się rozbawiony.

              Zaufanie do klienta jest piękną rzeczą, mam jednak pewniejsze zabezpieczenie, może mi pani wierzyć. No, ale — dodał lekko — jestem pewien, że państwo dotrzymują umów, więc zostawmy ten temat. Chciałbym poznać nazwisko państwa i pani ciotki.

Kobieta udała zmieszanie.

              Nie przedstawiliśmy się? Proszę wybaczyć. Kate i Philip Beynam. Moja ciotka nazywa się Mary Calgaret. To jej adres — wydarła kartkę z notesu i szybko zapisała Hollowi wszystkie dane. — Co pana jeszcze interesuje?

              Parę drobnych szczegółów. Służba, zwyczaje pani ciotki.

              Och, mieszka ze starą służącą. Raz w tygodniu daje jej wychodne. Nie wiem, jak obecnie, ale ciotka dawniej całymi godzinami przesiadywała w parku. O ile wiem, mało kto ją odwiedza. Jedna, może dwie przyjaciółki. Aha i sąsiadka, stare, wścibskie babsko. Czy to panu wystarczy?

              Tak... — powiedział wolno Holl. — Jeszcze tylko państwa adres i to będzie wszystko.

Kobieta szybko dopisała adres i wstała.

              Będziemy w kontakcie?

              Nie — odpowiedział Holl. — Zobaczymy się jeszcze tylko raz za miesiąc. Przyjdę po pieniądze.

Panie Holl — odezwał się milczący od pewnego czasu mężczyzna — nie wiem, co pan chce zrobić, ale my się do niczego nie przyznamy. Jeśli zrobi pan coś nielegalnego, będzie pan musiał radzić sobie sam. Nie przyznamy się, że kiedykolwiek tu byliśmy. Proszę pamiętać!

Roger Holl spojrzał na niego niechętnie.

              Wiem — powiedział. — Niech pan się nie boi.

              Nie boję się — oburzył się mężczyzna — tylko lojalnie pana uprzedzam!

              Niepotrzebnie — mruknął Holl. — Żegnam państwa.

              Do widzenia — powiedziała kobieta.

Mężczyzna skinął lekko głową i wyszedł za nią bez słowa.

Roger Holl siedział jeszcze chwilę na swoim miejscu. Potem wstał, otworzył szeroko okno i odetchnął głęboko.

              Co za ohydna nora — mruknął, patrząc na swoje „biuro”. Ścisnął mocno głowę rękami. — No, jeszcze trochę... — powiedział cicho do siebie.

Rozdział II

Jack Lemon z zadowoleniem przyglądał się swojej przyjaciółce, Pameli Jones. Miała krótkie, rude włosy, figurę, której tylko wyjątkowo złośliwa kobieta mogłaby cokolwiek zarzucić, i zgrabne nogi, które prezentowała teraz w całej okazałości. Ubrana tylko w jego flanelową koszulę krzątała się boso po mieszkaniu, przygotowując śniadanie.

              Podejdź na chwilę... — mruknął przymykając oczy.

              Tak, a później znów spóźnię się do pracy — odpowiedziała bezlitośnie i dorzuciła: — Niech pan lepiej wstaje, panie Kisch, musi pan zachować siły do swej wyczerpującej pracy.

              Co ci się nie podoba w mojej pracy? — zdziwił się Lemon. — Jesteś zazdrosna, że jestem sławny? Że wszyscy mnie znają, a kobiety zabiegają o moje względy? — Przeciągnął się.

              Jesteś taki sławny, że nie zna cię nawet sąsiadka zza ściany — rozwiała jego marzenia Pamela. — Wstawaj, bo nigdy nie wzniesiesz się ponad kronikę wypadków drogowych. Pani Mary — dodała — uważa, że jesteś dobrym chłopcem, ale dojrzejesz dopiero za dziesięć lat i nigdy nie będziesz mężczyzną w pełni sił. Do czterdziestki będziesz chłopcem, a po czterdziestce — staruszkiem. Współczuje mi z tego powodu.

              Naprawdę tak mówiła? — zainteresował się Lemon. — Zacznę pikietować jej dom, dopóki nie odwoła tych oszczerstw.

              To by się staruszce podobało — uśmiechnęła się Pamela. — Miałaby rozrywkę na parę lat.

              Kobiety, kobiety... — mruknął Lemon i niechętnie zaczął wstawać.

Już w samochodzie, kiedy odwoził Pamelę do biura, zapytał:

              O której przyjdziesz?

Pamela Jones praktycznie mieszkała u niego od dwóch tygodni. Z każdym dniem było mu z tym coraz lepiej, choć wciąż niezmiennie uważał, że wytrawny reporter (jakim niewątpliwie był) musi się poświęcić całkowicie pracy i nie może myśleć o założeniu rodziny. Tłumaczył to Pameli mniej więcej co drugi dzień, a ona niezmiennie kiwała poważnie głową i przyznawała mu całkowitą rację. Z niewiadomych przyczyn nie uspokajało go to, lecz przeciwnie — budziło nieokreślony niepokój i potrzebę wyszukiwania wciąż nowych argumentów.

Kiedy zadał pytanie, Pamela uśmiechnęła się i zamruczała:

              A kto powiedział, że przyjdę?

              To jest oczywiste. Jestem obiecującym dziennikarzem, niebywałym kochankiem, przystojnym szatynem, świetnie prowadzę wóz, znakomicie pływam, jestem czarujący...

              O kim mówisz, kochanie?

              Hm...

              Będę o ósmej.

              Tak późno?

              Obiecałam zajrzeć do pani Mary — wyjaśniła Pamela.

              Znowu? — jęknął Lemon.

              Nie znowu, tylko dopiero, bo byłam u niej tydzień temu, a poza tym muszę czasem porozmawiać z kimś inteligentnym. Nie mogę ciągle przebywać z dziennikarzem.

              Ty biuralistko! Powiesz mi wreszcie, czego chcesz od mojej pracy?

              Na przykład pani Mary... — zaczęła Pamela.

              Panią Mary uduszę, jeśli na przykład będzie mnie ciągle obgadywać — zagroził Lemon.

              Jeż dobrze, tygrysku, dobrze — poklepała go po ramieniu. — Masz piękny zawód, a ja postaram się być przed ósmą.

              Hm... musisz do niej iść?

              Obiecałam. Liczę na spadek i chodzę do niej z chytrości. Tak lepiej?

Lemon zwolnił nieco.

              Jest bogata? — zainteresował się nagle.

              Materialista! — oburzyła się Pamela. — Ma jakiś kapitał, ale nie wiem jaki. Zresztą, zmartwię cię: ma rodzinę — siostrzenicę i to zamężną.

              Fatalnie — westchnął Lemon. — Nawet podwójnie fatalnie — raz, że nic nie zarobimy, dwa, że nie masz zmysłu do interesów.

              Zarobimy? Chyba — zarobię? — zauważyła Pamela.

              Materialistka — Lemon zatrzymał się przed jej biurem. — Bądź jak najwcześniej — powiedział, całując ją długo na pożegnanie. Przytulał się coraz mocniej.

              Jack, muszę iść do pracy — ocknęła się Pamela.

              Mhm... złóż wymówienie... — mruknął tuląc ją jeszcze mocniej.

              Przejdę na twoje utrzymanie...

              Będziesz się żywić korzonkami...

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin