King William - Kosmiczny Wilk 3 - Szary łowca.pdf

(1151 KB) Pobierz
William King
Szary Łowca
(Grey Hunter)
Kosmiczny Wilk – Tom III
Tłumaczył Marcin Roszkowski
Prolog
Ragnar pędził przed siebie, ile tylko miał sił w nogach, przedzierając się przez zasłonę
huraganowego ognia wrogów. Ponad jego głową zajaśniała błyskawica, przecinając mrok nocnego
nieba i barwiąc chmury odcieniami dziwnej purpury. Chwilę później przetoczył się grom, ale nawet
jego podobny do głosu boga łoskot nie był w stanie zagłuszyć kanonady wystrzałów. Na pancerz
Kosmicznego Marinę padał deszcz, który swoim kolorem bardziej przypominał krew niż wodę, pełen
zanieczyszczeń i unoszących się w powietrzu opiłków żelaza. Wszędzie wokół niego rozbłyski
laserów przecinały ciemności niczym małe błyskawice, a eksplozje granatów przypominały
miniaturowe pioruny kuliste.
Przed nim, wyłaniając się z mroku, majaczyła ogromna forteca zbudowana z bloków zbrojonego
betonu i wzmocniona płytami adamantium. Niegdyś musiała być siedzibą lokalnego dowództwa
oddziałów planetarnych Imperium albo regionalnym więzieniem Arbitrów. Teraz jednak jej
umocnienia służyły innej sprawie. Targane porywami nocnego wichru sztandary z wymalowanym
pośrodku okiem Chaosu łopotały na iglicach wznoszących się ze szczytów wież. Na ścianach
budowli ktoś wymalował złowróżbne runy, tworząc jakąś tajemniczą inskrypcję wypisaną w mowie
złych bogów. Czy była to modlitwa do nich, czy klątwa, która miała spaść na głowy innowierców?
Zapewne jedno i drugie.
Ziemia zatrzęsła się w chwili, w której Ragnar przypadł do resztek zburzonego muru. Wokół
zalegały stosy gruzów. Dostrzegł, że cegły i pustaki, z których zbudowano ścianę, zostały stopione i
teraz zastygły w dziwacznych kształtach tuż obok miejsca, w którym się czaił. Tylko ogromna, iście
piekielna temperatura mogła sprawić, żeby zbrojony beton stał się podobny do wody. Ragnar
zaczerpnął powietrza głęboko do płuc, badając otaczające go zapachy. Czuł smród materiałów
wybuchowych, chemikaliów, a także smarów, paliwa i spalin, które wydobywały się z ogromnych
machin wojennych, walczących w okolicy. Wśród tych woni wyczuł kojący zapach swoich braci,
przypominający o lodowych pustkowiach Fenrisa. Spojrzawszy za siebie dostrzegł jak mknęli przez
pole bitwy. Ogromne, zgarbione sylwetki, które co prawda przypominały ludzi, jednak były od nich o
wiele większe. Każdy z nich odziany był w zbroję energetyczną, na naramienniku której widniał
symbol wilczego łba. W masywnych dłoniach biegnących wojowników zaciśnięte byty boltery;
uzbrojenie innych stanowiły wyrzutniki granatów lub ciężkie karabiny. Wszyscy poruszali się z
nieludzką zręcznością i pewnością siebie, lawirując pomiędzy gradem kul i promieni laserowych,
cały czas nieubłaganie zbliżając się do wrogiej fortecy.
Gdzieś daleko za nimi, prawie na horyzoncie, majaczyły ogromne kształty niewyobrażalnie
wielkich Tytanów. One także przypominały człowieka, jednak ich rozmiary były zbliżone do
drapacza chmur. Ragnar doskonale wiedział, jak potężnymi są narzędziami zniszczenia, a widząc je
w ogniu walki, otoczone przez chmury pyłu, nie potrafił otrząsnąć się z zachwytu. W porównaniu do
nich, inne pojazdy i maszyny wojenne wydawały się dziecinnymi zabawkami.
Teraz jednak ogromne sylwetki Tytanów wyłoniły się z burzy i ciemności nocy, na podobieństwo
bogów wojny, których z odwiecznego snu wyrwał odgłos werbli, wybuchów i kanonady. Pomiędzy
obłokami dymu i rozpryskującymi się odłamkami ledwie można było dostrzec delikatny błysk tarcz
energetycznych otaczających machiny. Kiedy ich broń ożywała, plując ogniem, laserami i plazmą,
blask był tak jaskrawy, że przyćmiewał błyskawice, zalewając pole bitwy nienaturalnym, białym
światłem. U ich stóp kłębiły się chmary mniejszych maszyn, które wypluwały z siebie salwę za
salwą, koncentrując swój ogień na murach cytadeli. Ziemia wokół nich zaczęła eksplodować, kiedy
obrońcy twierdzy odpowiedzieli ogniem.
Ragnar jeszcze raz zaczerpnął tchu i uśmiechnął się szeroko, odsłaniając dwa długie kły, bowiem
tym razem do jego nozdrzy dotarł łatwy do rozpoznania zapach strachu. Dochodził bez wątpienia z
pozycji, gdzie rozlokowana była zbuntowana Gwardia Imperialna, jakaś część duszy Ragnara
zdawała się pojmować i rozumieć przerażenie żołnierzy. Przed wielu laty, gdy był jeszcze młodym
chłopakiem mieszkającym na Fenrisie, on także nocami drżał z przerażenia, leżąc w łóżku i
obserwując szalejącą za ścianami chaty burzę. Uważnie nasłuchiwał wtedy odgłosu gromów, śledząc
rozszerzonymi ze strachu oczyma błyskawice, które co i rusz przecinały ciemne niebo. To była jedna
z takich nocy, o których mówiło się, że wtedy wilki wojny ruszają na polowanie, a ich śladem
podążają istoty równie prastare, co straszne.
To,
co
się teraz wokół niego działo, mogłoby być idealną ilustracją jego dziecięcych wyobrażeń.
Tyle, że tak naprawdę rzeczywistość była znacznie straszniejsza. Ale pomimo tego, on sam nie bał
się już ani trochę. Wręcz przeciwnie, serce Ragnara przepełniała radość, czuł wreszcie, że żyje.
Wszystkie jego zmysły były wyczulone do maksimum nadludzkich możliwości. Mięśnie, genetycznie
przekształcone i dostosowane do nowych zadań, jakie na nie czekały, gotowe były zadziałać w każdej
chwili. Otaczające go stado, złożone z braci bitewnych Zakonu, czekało, gotowe na sygnał do ataku.
Ragnar wystawił głowę ponad załom i uważnie obrzucił spojrzeniem mury fortecy. Jak do tej
pory, wszystko szło zgodnie z planem. Niewielki właz do systemu wentylacyjnego, o którym donieśli
Zwiadowcy, znajdował się dokładnie przed nimi. Powyżej widać było wieżyczkę strzelniczą, a lufy
jej dział pobłyskiwały od prowadzonego bez ustanku ognia. Na szczęście uwaga kanonierów
skupiona była teraz na zbliżających się Tytanach, opancerzonych transporterach i tłumie
Gwardzistów Imperialnych, którzy czekali na rozkaz do szturmu. Krwawe Szpony Mikko zajęły
swoje pozycje, gotowe do ataku. Ich zadaniem było sforsowanie wejścia i uchwycenie przyczółka
tak, aby reszta braci mogła bezpiecznie dostać się do wnętrza fortecy. Mikko to dobry dowódca,
pomyślał Ragnar. Jest już gotów do awansu na Szarego Łowcę. Pokręcił głową, odganiając od siebie
myśli, które tylko go rozpraszały. Na sprawy organizacyjne przyjdzie czas później.
Heretycy, którzy bronili się w twierdzy, zupełnie nie zdawali sobie sprawy z grożącego im
niebezpieczeństwa, które znajdowało się znacznie bliżej niż przypuszczali. To dobrze. Dla Ragnara i
jego podkomendnych oznaczało to, że dzielące ich od murów pięćdziesiąt metrów przebędą nie
niepokojeni przez artylerię buntowników.
Nagle ziemia zadrżała w posadach, a setki ton gruzu, błota i piachu wyleciały naraz w powietrze.
Ragnar skulił się za resztkami muru, przez chwilę obawiając się, że ich pozycje jednak zostały
odkryte. Jego mięśnie napięte były jak postronki, gdy oczekiwał uderzenia kolejnego pocisku lub
nawały wrogich kul, która zasypie zaraz ich kryjówkę. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Najwyraźniej eksplozja, której przed chwilą doświadczyli, musiała być wynikiem źle wycelowanego
strzału z baterii wsparcia artyleryjskiego. Ragnar rozejrzał się jeszcze raz, sprawdzając, czy któryś z
jego podwładnych nie ucierpiał na skutek wybuchu. Wszyscy byli cali i zdrowi, a Ragnar zmówił w
duchu litanię podziękowania do Russa i Ojca Wszechrzeczy. Pomyłki, takie jak ta przed chwilą,
zdarzały się na polu bitwy nazbyt często i okazywały się bardziej zabójcze od zamierzonego ostrzału.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin