Falcones Ildefonso - Ręka Fatimy.pdf

(2596 KB) Pobierz
RĘKAFATIMY
ILDEFONSO FALCONES
Z hiszpańskiego przełożyły TERESA GRUSZECKA-LOISELET
ANNA ŁOCHOWSKA
Tytuł oryginału: LA MANO DE FATIMA
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ
Moim synom: Ildefonsowi, Alejandrowi, Josemu Marti i Guillermowi
Muzułmanin, który walczy lub znajdzie się w środowisku pogańskim, nie
ma obowiązku różnić są wyglądem od otoczenia. W takich okolicznościach
muzułmanin może pragnąć lub zostać zmuszonym do tęgo, aby wyglądać tak
samo jak inni, pod warunkiem że swą postawą służy religii a więc głosi zasady
wiary, zdobywa sekrety, które przekazuje muzułmanom, zapobiega krzywdom,
stara się. być pożyteczny.
AHMAD IBN TAJMIJJA (1263—1328) słynny prawnik arabski
I
W imię Allaha
. .Walczyliśmy codziennie złogami, mrozem, upałem, głodem, powszechnym brakiem amunicji i
wszelkiego sprzętu, nowymi stratami i nieustan-
nym żniwem śmierci, aż ujrzeliśmy wrogów. Cały wojowniczy naród uzbrojony, ufny — pomimo
oblężenia — w pomoc barbarzyńców i Turków zo-
stał zwyciężony i pokonany, wygnany ze swej ziemi, ograbiony z domostw i mienia; mężczyźni i
kobiety pojmani i związani, dzieci sprzedawane na
targu jako niewolnicy lub wywożone na obcą Ziemię z dala od swoich. . Wątpliwe zwycięstwo o
tak niebezpiecznych skutkach, że czasem zastanawia-
no się, kogo Bóg chciał ukarać: nas czy wrogów?
DIEGO HURTADO DE MENDOZA
Guerra de Granada,
księga pierwsza
Juviles, Alpuhara, królestwo Grenady,
niedziela, 12 grudnia 1568
Dźwięk dzwonu wzywającego na sumę o dziesiątej rano przeszył mroźne powietrze spowijające
osadę położoną na jednym z wielu stoków pasma Sierra Nevada. Metaliczne echo ginęło w wąwozie,
jakby chciało roztrzaskać się o zbocza łańcucha górskiego Contraviesa, zamykające od południa
żyzną dolinę z rzekami Guadalfeo, Adra i Andarax, nie licząc wielkiej ilości ich dopływów, których
wody spadają z zaśnieżonych szczytów. Dalej, za łańcuchem Contraviesa, ziemie Alpuhary ciągną się
aż do Morza Śródziemnego. W nie -
śmiałych promieniach zimowego słońca blisko dwieście osób—mężczyzn, kobiet i dzieci—wlokło
się noga za nogą w milczeniu, do kościoła. Coraz większy tłum gromadził się przed drzwiami
wyjściowymi.
Świątynia z kamienia koloru ochry, bez jakichkolwiek ozdób, składała się jedynie z prostokątnego
korpu-su, przy którym, z jednego boku, wznosiła się masywna wieża z dzwonem. Z placu przed
kościołem rozpo-
ścierał się widok na przełęcze i plątaninę ścieżek biegnących zboczami z Sierra Nevada ku dolinie.
Stąd rozchodziły się wąskie uliczki z domami bielonymi sproszkowanym łupkiem: budynki jedno- lub
dwupiętrowe z malutkimi oknami i drzwiami, z płaskimi dachami, z których wystawały okrągłe
kominy zwieńczone koł-
pakiem w kształcie grzyba. Na dachach suszyły się w słońcu papryki, figi i winogrona. Ulice pięły
się zygza-kami, tak że płaskie dachy domów niżej położonych stykały się z fundamentami
usytuowanych wyżej, jakby wspinały się jedne po drugich.
Na placu przed wejściem do kościoła kilkoro dzieci i paru starych chrześcijan — wioska liczyła ich
nieco ponad dwudziestkę — przyglądało się staruszce na drabinie przystawionej do głównej fasady
świątyni. Kobieta przycupnęła na samej górze, trzęsąc się i szczękając szczerbatymi zębami.
Wchodzący do kościoła mo -
ryskowie nie mogli oderwać wzroku od swojej siostry w wierze. Tkwiła tam już od świtu, trzymając
się ostatniego szczebla drabiny, lekko ubrana mimo zimowej pory. Dzwon wciąż dzwonił i któreś
dziecko dostrzegło, że kobieta porusza się w rytm uderzeń serca dzwonu, próbując utrzymać
równowagę. Ktoś za-chichotał, mącąc ciszę.
— Wiedźma! — dało się słyszeć między parsknięciami śmiechu.
W stronę staruszki poleciało parę kamieni, przechodzący obok pluli na drabinę.
Dzwon przestał bić; stojący na zewnątrz chrześcijanie w pośpiechu wchodzili do kościoła. W środku,
nieopodal ołtarza głównego, klęczał zwrócony twarzą do wiernych gruby, smagły mężczyzna
ogorzały od słoń-
ca, bez płaszcza czy peleryny, z powrozem na szyi i rozkrzyżowanymi ramionami, a w każdej dłoni
trzymał
gromnicę.
Przed kilkoma dniami ów człowiek wręczył staruszce koszulę swej chorej żony, żeby uprała ją w
cudow-nym źródle, które —jak wieść głosi — miało moc uzdrawiania. W tym naturalnym źródełku
ukrytym między skałami, wśród roślinności gęsto porastającej górę, nigdy nie prano bielizny. Kiedy
miejscowy proboszcz don Martin zobaczył kobietę piorącą koszulę, nie miał ani cienia wątpliwości,
że chodzi o jakieś czary. Karę wymierzono niezwłocznie: staruszka miała spędzić całe niedzielne
przedpołudnie na szczycie drabiny, wy-stawiona na ludzkie pośmiewisko. Naiwny morysk, który
zamówił u niej czary, musiał odpokutować swą winę przez wysłuchanie mszy na klęczkach, żeby
wszyscy zgromadzeni mogli na niego patrzeć.
Zaraz po wejściu do kościoła mężczyźni zatrzymali się w tylnej części świątyni, a ich żony i córki
poszły do przodu, zajmując przeznaczone dla nich miejsca. Pokutnik spoglądał niewidzącym
wzrokiem. Wszyscy go znali: był dobrym człowiekiem, dbał o swoją ziemię i parę krowin. On
pragnął tylko pomóc chorej żonie!
Mężczyźni zaczęli kolejno ustawiać się za kobietami. Kiedy już wszyscy znaleźli się na swoich
miejscach, wyszedł przed ołtarz proboszcz don Martin, prebendarz don Salvador i zakrystian Andres.
Don Martin, tęgi, z czerwonymi plamami na bladej twarzy, wystrojony w ornat ze złotogłowia,
usadowił się w fotelu na wprost zgromadzonych. Prebendarz i zakrystian stanęli po jego obu
stronach. Zamknięto drzwi kościoła; ustały przeciągi, a lampy zaświeciły jaśniej. Światło odbijało
się wieloma kolorami od kasetonowego stropu w stylu mudejar kontrastującego z surowością i
smutkiem retabulum ołtarza głównego i naw bocznych.
Zakrystian, wysoki młodzian w czarnym stroju, chudy, o śniadej cerze, podobnie jak znaczna
większość wiernych, otworzył jakąś księgę i odchrząknął.
— Francisco Alguacil — przeczytał.
— Obecny.
Zakrystian spojrzał na mówiącego i zanotował coś w książce.
— Jose Almer.
— Obecny.
Kolejna adnotacja. „Milagros Garcia, Maria Ambroz...". Odpowiedzi wywoływanych „obecny,
obecna"
Zgłoś jeśli naruszono regulamin