Weston Sophie - Narzeczona dla dżentelmena.pdf

(791 KB) Pobierz
SOPHIE WESTON
NARZECZONA
DLA D
Ż
ENTELMENA
Tytuł oryginału: The Englishman's bride
PROLOG
Wszyscy zdziwili się, gdy zobaczyli Anglika, który miał dołączyć do wypra-
wy. Był wprawdzie szczupły i zwinny jak kot, ale... Wiadomość,
że
nowojorski
biurokrata ma wziąć udział w ekspedycji, kompletnie ich zaskoczyła, a kiedy
jeszcze dowiedzieli się,
że
to angielski arystokrata, ich zdumienie nie miało gra-
nic. Trudno im było zrozumieć, po co ktoś taki wyrusza do dżungli.
- Sir Philip Hardesty? - rzekł do siebie zdumiony Texas Joe na widok Angli-
ka.
- Darujmy sobie szlacheckie tytuły - mruknął Spaners.
Chętnie się z tym zgodzili. Hardesty zjawił się co prawda wyposażony w
błyszczący nowością plecak, w nowiusieńkich, robionych na zamówienie butach,
a jego dłonie o smukłych palcach były starannie wypielęgnowane, jednak przez
myśl
mu
nie
przeszło
oczekiwać,
że
współtowarzysze
będą
się do niego zwracali, używając szlacheckiego tytułu. Co do rąk, pobrudził je so-
bie natychmiast i w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Natomiast zapał, z jakim wy-
ruszył w drogę, nie ostygł w nim nawet na chwilę. Nic go nie zniechęcało -
ani
śmierdzący
płyn przeciw insektom, ani wilgotność powietrza sięgająca
niemal stu procent, ani długie, wyczerpujące marsze przez dżunglę. Nie miał być
może doświadczenia pozostałych członków ekipy, ale jego wytrzymałość była
niezwykła. Choć nawet na chwilę nie tracił angielskiego spokoju, to pod wzglę-
dem kondycji dorównywał każdemu z nich. Ani razu się nie poskarżył, na strome
T
L
- Moda na nie już dawno przeminęła.
R
zbocza wdrapywał się ze zwinnością kozicy, a gdy w czasie odpoczynku zrzucał
nowiutki plecak na ziemię, uwidaczniała się siła jego mięśni.
Nikt nie chciał w oddziale cywila, a kapitan Soanes najmniej, choć oczywi-
ście
nigdy tego nie powiedział głośno. Przeprawa była niebezpieczna; sama dżun-
gla kryła wystarczająco dużo zagrożeń, a jeśli jeszcze ukrywali się w niej rebelian-
ci... Ale wysokie dowództwo nalegało - i w jednej co najmniej sprawie miało rację -
ten człowiek wiedział jak należy zachować się w dżungli.
- Dlaczego zaangażował się pan do tej roboty? – spytał Soanes, gdy usiedli przy
ognisku ostatniej nocy przed zdobyciem obozu buntowników.
Sześciu ochotników, którzy zgłosili się do wykonania tego trudnego zadania, wie-
Wprawdzie Rafek, przywódca rebeliantów, twierdził,
że
chce rozmawiać i to on
pierwszy nawiązał kontakt, ale wcześniej buntownicy też zgłaszali gotowość do roz-
mów, a potem zmieniali zdanie.
- Rodzinna tradycja - odparł spokojnie Philip Hardesty.
- To bardzo angielskie - zauważył kapitan Soanes, Australijczyk z pochodzenia.
- Kiedy ONZ zdecydowała się zaangażować w rozwiązanie tego konfliktu?
- Członkowie rodziny Hardesty uczestniczyli w takich akcjach na długo
przed powstaniem ONZ - wyjaśnił Hardesty, uśmiechając się lekko.
Zazwyczaj Philip Hardesty w ogóle się nie uśmiechał. Zapytany o cokolwiek,
odpowiadał zwięźle, logicznie i bez emocji. Uśmiech nadał jego twarzy cieplej-
szy, bardziej ludzki wygląd.
- Wydaje mi się,
że
jest pan w tym dobry – powiedział kapitan.
T
L
R
działo,
że
niepodobna przewidzieć, co ich czeka w obozie.
- Inaczej moja obecność tutaj nie miałaby sensu - odpowiedział Hardesty.
- Też tak myślę - przytaknął Soanes. - Zatem pana rodzina zajmuje się takimi
sprawami...
- Rodzina? Nie. Przodkowie - sprostował Hardesty, a uśmiech zniknął z jego
twarzy. - Rodzina to
żona
i dzieci, to zobowiązania, na które mnie nie stać. Praca
negocjatora wymaga pełnego zaangażowania, trzeba umieć patrzeć na sprawę z
punktu widzenia obu stron. Nikt nie ma stuprocentowej racji. Pokój zależy od
znalezienia wystarczającej przestrzeni dla kompromisu odpowiadającego obu
stronom, prawda?
- No i co z tego? - Kapitan Soanes nie do końca rozumiał, jaki to ma związek
- Brak zobowiązań jest moim największym atutem - odpowiedział spokojnie
Hardesty. - Jako negocjator muszę być bezstronny, zapomnieć o własnych prze-
konaniach i dobrze wyważyć wszystkie argumenty. To można osiągnąć jedynie
wtedy, gdy nie ma się
żadnych
zobowiązań.
- Przecież sprawy osobiste nie przeszkadzają... - próbował polemizować So-
anes.
- Dla mnie byłyby przeszkodą - odparł stanowczo Hardesty. - Nie potrafię
rozdzielić
życia
osobistego i pracy. We wszystko, co robię, wkładam całego sie-
bie. Nie mógłbym negocjować, gdybym myślał o jak najszybszym powrocie do
żony
i dzieci...
Diabli wiedzą, pomyślał Soanes, może właśnie dlatego podstępny Rafek za-
ufał właśnie temu angielskiemu mądrali...
T
L
R
z rodziną.
Kapitan zawahał się. Z wyjątkiem wartowników wszyscy członkowie od-
działu spali. Atmosfera wieczoru sprzyjała zwierzeniom.
- Czy nie czuje się pan czasem samotny? - spytał.
- Czasem? - powtórzył Hardesty. - Zawsze.
Pieć dni później kapitan Soanes odpowiadał na pytania dziennikarzy na zaimpro-
wizowanej na lotnisku w Pelanang konferencji prasowej.
- Tak, wszyscy przeżyli.
- Tak. byto bardzo niebezpiecznie, tej części dżungli nie ma na mapach.
- Zamierzamy opracować szkic tego terenu, było to zresztą jednym z celów naszej
misji.
- Owszem. Zastosowaliśmy niekonwencjonalne metody walki
- Zabraliście ze sobą negocjatora z ramienia ONZ, sir Philipa Hardesty'ego - zagaił
dziennikarz reprezentujący jedną z europejskich gazet. - Czy mógłby pan to skomen-
tować?
- Oczywiście,
z
przyjemnością - odparł Soanes. – Był to dla mnie prawdziwy
zaszczyt,
że
miałem w oddziale sir Philipa Hardesty'ego – powiedział z kurtuazją.
Dopiero przy piwie, pod palmami, zdradził dziennikarzowi więcej szczegó-
łów.
- Hardesty jest niesamowity! Nie wiem, czy bez niego udałoby się zakończyć
sprawę w ten sposób - wyznał.
- Ale jaki on jest, jako człowiek? - dopytywał się dziennikarz.
T
L
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin