Autor: Mieszko Zagańczyk Tytuł: Freefootball Z "NF" 8/96 Chcesz być DOBROCZYŃCĽ LUDZKOCI? Chcesz usunšć wrzód ze zdrowego ciała społeczeństwa? Chcesz osobicie wykonać wyrok na okrutnym i zwyrodniałym kinderwampirze, zabójcy 12 niewinnych dzieci? Możesz to zrobić w jeden z pięciu dowolnie wybranych sposobów. Kup cegiełkę na budowę nowego więzienia miejskiego, a wemiesz udział w WIELKIEJ LOTERII PENITENCJARNEJ!!! - No jak tam, Modrovy? Zapierdalajš? - Zapierdalajš, szefie. Jak małe parowoziki! Otokar Hieronim Plappermaul, prezes klubu frifutbolowego FfC Siren, zatrzasnšł drzwi biało-pomarańczowego ambulansu i energicznie pomaszerował do sali treningowej. Modrovy podšżył za nim. - To dobrze. To bardzo dobrze. - Pracujš, aż miło. Robiš wszystko, co im każę. Jak zwykle. Boksik, bieganko, meczyk, siłownia. I tak w kółko. Dzięki tym nowym odżywkom mogliby nawet i dwanacie na dzień. A gdyby tak troszkę przykręcić rubkę? - Nie. Dziesięć wystarczy. Nie ma co chłopaków przemęczać. Jeszcze się zbuntujš. Modrovy zarechotał. - He he. Gdzie tam. Takie głšby? Zatrzymali się przed ringiem. Bobby Miczurin VI z pasjš okładał pięciami Bobby'ego Miczurina VIII. Kanciaste, rozdmuchane sterydami ciała lniły od potu. - Ładnie - pochwalił Plappermaul. - A reszta? - Biegajš po bieżni. Zaraz ich wszystkich spędzę na boisko. Niech trochę pokopiš. Tylko, szefie, z tym Dziesištym problem. Prezes cišgnšł gniewnie brwi. - Co? Cišgle się obsrywa? - Żeby tylko! Zdziczał totalnie. Obsrywa się, moczy a do tego ostatnio lękliwy się zrobił. Jak zaszczute zwierzštko. Chowa się po kštach i piszczy jak do niego podejć. Plappermaul zgniótł butem niedopałek cygara i zaburczał pod nosem. - To na pewno przez tę blokadę - zasugerował Modrovy. - Pewnie le założona. Cholera, szkoda chłopaka. Może by jš tak zdjšć? Szósty wyprowadził serię błyskawicznych ciosów. Ósmy zgišł się i zasłonił rękawicami. Potężny prawy prosty zwalił go na deski. Zajęczał przecišgle. Plappermaul zamarł w pół ruchu i wbił w Modrovego stanowcze spojrzenie. - W żadnym wypadku - wycedził powoli. Wyłuskał ze złoconego puzderka pękate cygaro i szukajšc zapalniczki, zanurzył rękę w kieszeni marynarki. Modrovy usłużnie podał mu ogień. - W żadnym wypadku. Jak zdejmiemy mu blokadę, to na mur nawieje. Wtedy dopiero byłby problem! Pismaki raz dwa zwšchałyby całš sprawę. Tego, że chłopaków zaprogramował na dobrych piłkarzy zespół koreańskich genetyków, mogliby się nie domylić. Ale nie trzeba zbytniej inteligencji, by odkryć resztę. Wystarczy spojrzeć na nich wszystkich. Na kilometr widać, że to klony według jednego wzorca. Wystarczy skojarzyć pięć przypadków hospitalizacji Bobby'ego Miczurina, by skapować, że każdy zakończył się mierciš i podmianš. Aż nie chcę myleć, czym by to groziło. Degradacja do drugiej ligi. Lub nawet trzeciej. Kary finansowe. Odwołania. Utrata prestiżu. Dobrego imienia klubu! Modrovy wytrzeszczył szeroko oczy. - Pięć? Więc... Prezes wypucił skłębionš chmurę tytoniowego dymu i skierował się ku drzwiom. - Tak. Pišty zmarł dzi w nocy w klinice Hillary'ego. - Cholerka. Po miesišcu. Szybko. - Nie odzyskał przytomnoci. To był krwiak na mózgu. Po tym ciosie Bjornsena. Perfekcyjnym ciosie. Wyszli na niewielkie boisko z tyłu posiadłoci, szczelnie osłonięte trzymetrowym płotem. Siódmy i dziewišty truchtali po bieżni, młócšc powietrze markowanymi ciosami. Plappermaul stanšł w cieniu i poluzował czerwono-zielony krawat klubowy. - Gdyby przynajmniej zemdlał w szatni! Wtedy dałoby się wszystko utrzymać w tajemnicy. A tak... Pismaki węszš dniem i nocš. Nawet sobie nie wyobrażasz, co tam się wyprawia. Musiałem podwoić ochronę.. Przez chwilę przyglšdał się biegnšcym po łuku klonom. Z ich łysych czaszek szczerzyły kły przypominajšce harpie syreny. Wytatuowany na głowie każdego egzemplarza znak rozpoznawczy Bobby'ego Miczurina. - Gdy byłem tam godzinę temu, jeszcze nie udało im się odkryć prawdy. Mam nadzieję, że nic się przez ten czas nie zmieniło. Bo wtedy musielibymy się zdrowo napracować, by przerobić chłopaków na nowego zawodnika. Tatuaże mogłyby zostać, że niby ku pamięci zmarłego. Ale ile kasy by poszło na operacje plastyczne! Do tego straty premii za wysokie pozycje w rankingach. Czwarty i pišty strzelili w tym sezonie 243 gole, w samej lidze. - I 68 pucharów - dorzucił dumnie Modrovy. W dużej częci była to jego zasługa. Plappermaul przytaknšł. Rozpišł szerzej koszulę, cišgnšł z szyi krawat i wepchnšł go do kieszeni. Westchnšł ciężko. - Dlatego musimy działać. Zamienić ciało Pištego z Szóstym. Tak, by pismaki przespały temat. Modrovy zamylił się. - Ja bym, szefie, proponował Siódmego. Ostatnio zrobił postępy. Ma najlepsze wyniki testów. A Szósty... - Dobra, dobra. Wszystko jedno - ucišł prezes. - Bierzemy Siódmego. Zwiń go zaraz, daj zastrzyk, co na sen, żeby nie rozrabiał i do karetki. Szybciorem. Trzeba odegrać małe przedstawienie. Przebierzemy się w kitle i pojedziemy do miasta, do Hillary'ego, by zabrać stamtšd Pištego i niby przewieć do innej kliniki. Do Winkiewicza. W drodze zamiana - Siódmy idzie za Pištego i jedzie do kliniki. Ciało jak zawsze - do kwasu, rozpucić i po ptokach. U Winkiewicza Siódmy leży pięć dni, nasz neurochirurg zdejmie mu blokadę i wpisze do pamięci co trzeba. W pištek nowy Bobby Miczurin idzie na trening, już do klubu. A w sobotę gra. I strzela gole. Cholernie dużo kurewsko pięknych goli! - A prasa będzie miała swojš sensację. Bobby Miczurin, po kontuzji doznanej w brutalnym meczu z Galicjš Kraków i trzynastu dniach spędzonych w szpitalu odzyskuje przytomnoć i czuje się zdrów. Zagra w meczu o mistrzostwo. - Włanie o to chodzi. Nawet będzie mógł udzielać wywiadów. - Wszystko pięknie, szefie, tylko ta intryga to grubymi nićmi szyta. Znaczy ta zamiana. - Nie mamy innej możliwoci. Nie da się go tak po prostu zabrać, zapłakać, wyprawić mu pogrzeb i podstawić Siódmego. Wnętrze karetki jest jedynym miejscem, gdzie choć przez chwilę nie będzie reporterów. - Plappermaul wydobył z kieszeni plastykowy pojemnik. Wytrzšsnšł na dłoń białš pigułkę i przełknšł. - Kurna, prawie nie spałem tej nocy. Łeb mi pęka. - Szefie, a co z tym Dziesištym? - Modrovy podrapał się za uchem. - Może by tak... - Mniejsza o Dziesištego! Póniej się nim zajmiemy. Od obsrywania się jeszcze nikt nie umarł. Dawaj tu teraz Siódmego. - Jasne, szefie. Sie robi. Modrovy wepchnšł do ust dwa palce i gwizdnšł przecišgle. - Eee! Tępa Dupa! Chono tu! - wydarł się. - W podskokach! Pojedziesz do miasta. Oba klony zatrzymały się na chwilę, po czym pobiegły z radosnym pohukiwaniem przez boisko. - No niech pan patrzy, szefie. Lecš na wycigi, jak dzieciaki po paczkę łakoci. Skaranie boskie z nimi. - Modrovy uformował z dłoni tubę i ryknšł: - A ty, Chujogłowy, gdzie?! Mówiłem, Tępa Dupa! A ty truchtaj dalej! Dziewišty zwolnił i zwiesił głowę. Zawrócił. Siódmy podbiegł sprężystymi susami i przystanšł przed trenerem. Trzasnšł piętami i zasalutował. - Starszy kiblowy Tępa Dupa melduje się na rozkaz, gotów do czyszczenia sraczy! Modrovy zarechotał. - Niele ich wytrenowałem, co? No to spocznij! Klon odstawił w bok nogę i wyszczerzył zęby w umiechu. Zagulgotał z uciechy. Skomponowanš genetycznie twarz hollywoodzkiego przystojniaka wykrzywił tępy grymas. Plappermaul odwrócił z obrzydzeniem wzrok i wszedł do budynku. - Czekam w karetce. Popieszcie się! - huknšł ze rodka. LINDA CANELLO; top model: - Kiedy byłam wińskš blondynkš o piegowatej twarzy. Ale zawsze czułam w sobie ogień afrykańskiej krwi. niłam o sawannie i o tym, by moja skóra była bršzowa. - Linda Canello uzyskała pomoc w salonie urody Wenus & Apollo. - To cudowne! Niewiarygodne! Dzi jestem smukłš mulatkš. Czuję się jak afrykańska księżniczka! WENUS & APOLLO: Daj nam swoje geny, nasi artyci zrobiš z nich dzieło sztuki. Spiridon Czerniecki pchnšł skrzypišce drzwi "Żelaznego Pirata". Do spotkania z Jovanš miał piętnacie minut, więc wskoczył na stołek przy czerwonym kontuarze. Wcisnšł do czytnika niklowanš płytkę z ciekłokrystalicznym okiem, zamawiajšc szklankę Red Sharka. Ostatni krzyk knajpianej mody - drink na bazie metahirsoiny z pływajšcš w szklance żywš miniaturkš rekina. Po barze snuł się zapach smażonej cebuli zmieszany z obecnym tu na stałe aromatem dymu fajkowego. Wczesnym popołudniem do "Pirata" wpadało niewielu goci. Poza Spiridonem był tu stary marynarz przysypiajšcy nad kuflem piwa. Studenciak gryzmolšcy co w kajecie. Sapišcy grubas w spodniach na szelkach, łapczywie wcinajšcy jajecznicę. - No i wreszcie go złapali! - zagaił barman, tršc szmatkš blat. - Kogo? Kinderwampira? - Tego, tego! Łobuza jednego! Na goršcym uczynku go przydybali. Słyszałe pan? Spiridon zaprzeczył. - Cały weekend fazowałem w "Hitlerze", a potem dwie doby odsypiałem non stop. - Panie! Się okazało, że on już kodowany! Były nauczyciel. Wywalili go z roboty za molestowanie uczniów. Mieli wszystkie dane: odciski, tęczówkę, DNA i tak dalej - barman przerwał pucowanie i oparł się łokciami o kontuar. - No i czego się było spodziewać? Jak taki zacznie, to nie kończy! Rzężšce głoniki trzęsły się od swojskich góralskich przypiewek w rytmie le wyregulowanego diesla. Gęliki rzępoliły nierównymi, jękliwymi nutami. Spiridon pocišgnšł długi łyk. - Sprytny łobuz. Po tym jak trafił w rejestr, zrobił sobie nowš twarz, wstawił "fałszerzy" odcisków palców, zmienił genot...
BoxMagazyn