Michaels Leigh - Mężczyzna mojego życia 03 - Muszę mieć dziecko.pdf

(647 KB) Pobierz
LEIGH MICHAELS
Muszę mieć dziecko
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdziekolwiek spojrzała, pełno było dzieci. W sklepach wyciągały
rączki ku kolorowym paczuszkom słodyczy, ze
śmiechem
biegały po
parkowych alejkach, w piaskownicach lepiły babki. Nawet w gabinecie
jednej z jej klientek, na kocyku rozłożonym za biurkiem, gaworzyły
rozkosznie złotowłose bliźnięta.
Alison Novak doskonale zdawała sobie sprawę,
że
mimo
wszystko Chicago nie przeżywa wyżu demograficznego. Po prostu
dostrzegała wszędzie to, o czym intensywnie myślała, reagowała
podobnie jak wszystkie kobiety, które nagle poczuły, jak bardzo pragną
dziecka. Kiedy wreszcie przyznała sama przed sobą, iż jej marzenie
stało się prawdziwą obsesją, poczuła rozpacz i bezradność. Teraz też,
gdy spostrzegła dziewczynki, bawiące się na chodniku w klasy, poczuła
ukłucie w sercu. Niemal w tej samej chwili dołączył do tego ostry ból
w dole brzucha. Podobne ataki zdarzały jej się coraz częściej w ciągu
ostatnich tygodni, ale tym razem było gorzej niż zwykle.
Zagryzając z bólu wargę, zamiast do biura udała się do
znajdującej się nieopodal małej restauracyjki, która zwykle o tej porze
nie była zatłoczona, istniała więc szansa, iż znajdzie wolny stolik, by w
spokoju przeczekać atak, który powinien wkrótce ustąpić.
Zresztą mniej więcej za pół godziny zjawią się przyjaciółki, a
zarazem wspólniczki Alison, na tradycyjne podsumowanie spraw, nad
którymi pracowały przez cały tydzień. Miała nadzieję,
że
poczuje się
R
S
lepiej przed ich przyjściem.
Z westchnieniem ulgi opadła na krzesło i zamówiła szklankę
wody mineralnej z cytryną. Czekając na powrót kelnerki, oparła głowę
o
ściankę,
oddzielającą jej stolik od sąsiedniego, po czym zamknęła
oczy, chcąc skupić swą uwagę na bólu, jaki przeszywał lewą stronę jej
brzucha.
Tak dobrze udało jej się odizolować od otoczenia,
że
nie słyszała,
jak kelnerka przyniosła zamówioną wodę, ani też, jak jej dwie
przyjaciółki weszły do restauracji.
- To straszne - dotarł do niej pełen oburzenia głos Susannah. -
Nie do wiary! Ucinasz sobie drzemkę, Ali?
Alison szybko otwarła oczy. Zbyt szybko, gdyż nagle wnętrze
restauracji zaczęło wirować wokół niej. W następnej chwili dostrzegła
nieco rozmazaną, ale niewątpliwie zaniepokojoną twarz przyjaciółki.
- Skądże znowu - zaprzeczyła. - Co jest takie straszne, Sue?
- Wyobraź sobie,
że
dziś po południu ktoś zniszczył naj-
cenniejszy obraz, jaki znajduje się w zbiorach Dearborn Museum! -
oznajmiła dramatycznym głosem Susannah, siadając obok niej.
- Tego Evansa Jacksona? - zdziwiła się Alison. - Jak można coś
takiego zniszczyć?
- Kiedy to usłyszałam, zareagowałam dokładnie tak samo -
wtrąciła ze
śmiechem
Kit. - Nie mam pojęcia, jakim cudem można
zniszczyć obraz, który składa się z kilku grubych maźnięć czerwoną
farbą na białym płótnie.
- Ali na pewno nie to miała na myśli - sprostowała stanowczo
R
S
Susannah, po czym zwróciła się do Alison. - Ktoś przemycił do
muzeum opakowanie farby w sprayu i dokonał kilku poprawek.
- A może to podniesie wartość obrazu? - zasugerowała Kit.
- Nie masz za grosz poszanowania dla współczesnej sztuki -
odcięła się Susannah.
- Owszem, podobnie jak ty, więc przestań udawać,
że
tak cię to
oburza.
Susannah przez kilka sekund mierzyła przyjaciółkę poważnym
spojrzeniem, po czym nie wytrzymała i wybuchła serdecznym
śmiechem.
- To prawda - przyznała. - A tak między nami mówiąc, ten obraz
rzeczywiście wygląda teraz dużo korzystniej. Tylko kiedy coś, co
zostało ubezpieczone na kwotę pół miliona dolarów, zostaje
zniszczone... - Urwała, by spojrzeć badawczo na Alison. - A tak dla
zaspokojenia ciekawości, to czemu nie siedzimy przy tym stoliku, co
zwykle, Ali?
- Bo tu dociera
świeże
powietrze - odparła bez namysłu. -
Nadchodzi jesień, więc powinnyśmy nacieszyć się piękną pogodą.
Całkiem nieźle, pochwaliła samą siebie w duchu. Wymyśliła na
poczekaniu całkiem zgrabną wymówkę, za nic bowiem nie miała
zamiaru przyznać,
że
jeszcze przed dziesięcioma minutami nie
zdołałaby przejść ani jednego kroku więcej.
- To prawda - zgodziła się Kit. - Jesteś jakaś blada - zauważyła z
troską. -
Świeże
powietrze dobrze ci zrobi
- Już kilka tygodni temu zauważyłam,
że
Ali jest wyjątkowo
R
S
blada - stwierdziła Susannah. - Zawsze wyglądała jak staroświecka
porcelanowa lalka z tymi lśniącymi czarnymi włosami i jasną cerą, ale
teraz jest po prostu biała jak prześcieradło.
- Czuję się doskonale - wtrąciła Alison. - Po prostu mam za sobą
męczący tydzień.
Nie była pewna, czy udało jej się przekonać przyjaciółki, ale
mimo
że
patrzyły na nią badawczo, porzuciły ten temat.
- Sue i ja mamy kilka naprawdę dobrych pomysłów, dotyczących
zorganizowania tego klubu dla samotnych, o którym kiedyś
rozmawiałyśmy - oznajmiła po chwili Kit, sięgając po szklankę soku,
którą postawiła przed nią kelnerka.
westchnęła.
- Wiecie przecież,
że
już wtedy byłam temu przeciwna -
- Tak, ale sama wpadłaś na pomysł,
żeby
namówić właściciela
jakiejś restauracji, aby sponsorował spotkania klubu - przypomniała
Susannah. - A to podstawowy warunek...
- Owszem, ale to nie czyni mnie entuzjastką tego projektu -
przerwała jej Alison. - Nie mogę przecież zająć się czymś, co uważam
za niedorzeczne, prawda?
- Ależ możesz, przecież właśnie na tym polega nasza praca -
przypomniała Kit. - Zawsze zajmujemy się projektami, które z
początku wydają się niedorzeczne. Poza tym tylko ty jedna możesz się
tym zająć...
- Bo tylko ja z nas trzech jestem jeszcze niezamężna? - domyśliła
się.
R
S
Zgłoś jeśli naruszono regulamin