Ciemna jaskinia - Kazimierz Kwaśniewski.pdf

(1790 KB) Pobierz
O spisku, a więc wstydzisz się ukazać
Groźną twarz twoją nocą, gdy zło zwykle
Najswobodniejsze bywa? Gdzież więc za dnia
Znajdziesz jaskinię tak ciemną, by mogła
Oblicze twoje straszne zamaskować?
William Shakespeare
Julius Cezar. Akt II. Scena 1.
1.
Drzwi zamknęły się. Zostali sami
Ktoś napisał kiedyś, że nadchodząca tragedia rzuca zwykle
cień przed sobą i gdyby ludzkość w ciągu tysiącleci
cywilizowanego istnienia nie utraciła owego zmysłu
ostrzegającego przed zbliżaniem się niebezpieczeństwa,
umielibyśmy przewidywać chwile grozy tak, jak przewidują je
szczury uciekające w porcie z okrętu, który ma zatonąć w czasie
najbliższego rejsu, albo ptaki odlatujące spod strzech domów
mających wkrótce zniknąć w płomieniach pożaru.
Ale utraciliśmy ów zmysł i nikt nam już go nigdy nie odda.
Dlatego zapewne nikt w Porębie Morskiej nie przewidywał
zdumiewających i niesamowitych wypadków, które niosła z
sobą najbliższa przyszłość. Zresztą chyba tylko jasnowidz
mógłby przewidzieć zbliżanie się tragedii. Nic nie zwiastowało
jej nadejścia tego cichego, słonecznego dnia.
Było lato. Światło późnego, lipcowego popołudnia wydłużyło
cienie barokowych kamieniczek na maleńkim, opustoszałym o
tej porze rynku miasteczka. Pośrodku rynku stał miniaturowy
ratusz, okolony dobrze utrzymanymi klombami kwiatów, które
z kolei otaczał czworobok asfaltowej jezdni. Jezdnię tę, jak
przystało na lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku,
poprzecinano białymi pasami farby i klawiszami zebry. Ale
najwyraźniej wszystkie te wysiłki, mające na celu upodobnienie
miasteczka do wielkich metropolii, nie miały większego celu
praktycznego, gdyż – w tej chwili przynajmniej – nie można
było dostrzec w okolicy ani jednego poruszającego się pojazdu,
a pieszych także nie było widać. Najwyraźniej żadna ważna
sprawa nie zmusiła nikogo z mieszkańców do opuszczenia
domu w to ciche, upalne popołudnie.
Jedyny znajdujący się w tej chwili na rynku samochód stał
przy krawężniku naprzeciw kamieniczki, w której musiał
mieścić się jakiś urząd państwowy, gdyż na owalnej,
emaliowanej tablicy nad jej wejściem błyszczał z daleka biały
orzeł. Samochód był niewielki i najwyraźniej nie należał do
żadnego z mieszkańców miasteczka, bo na bagażniku piętrzyły
się walizy i wory turystyczne, przytroczone nowiuteńkimi
rzemieniami. W pobliżu ani wewnątrz wozu nie było nikogo.
W pewnej chwili ciszę ryneczku przerwał odgłos powolnych,
człapiących kroków. W wylocie jednej z wychodzących na
ratusz uliczek ukazał się stary człowiek ubrany w wytartą
cyklistówkę, nieokreślonej barwy koszulę o podwiniętych
rękawach i szerokie, płócienne spodnie, trzymające się na
skrzyżowanych szelkach. W ręce niósł niewielkie wiaderko, z
którego wystawał koniec sporego pędzla, a pod pachą drugiej
ręki przyciskał zwitek papierów.
Człowiek zatrzymał się przed kamieniczką z orłem, zerknął na
podłużną tablicę obwieszczającą:
S ą d P o w i a t o w y w P o r ę b i e M o r s k i e j, a potem na
drugą, niewielką, znajdującą się nie ponad wejściem, lecz z
boku, nisko, obok kamiennego barokowego portalu,
okalającego żelazne, kute drzwi:
Powiatowe Biuro Notarialne
Jerzy Goldstein – Notariusz
Postawił kubełek na ziemi i raz jeszcze przesunął oczyma po
ścianie kamieniczki, poszukując odpowiedniego miejsca.
Najwyraźniej znalazł je, gdyż przytaknął sobie ruchem głowy i
wyjąwszy spod pachy zwitek papierów, odłączył od niego
ostrożnie jedną kartę, a pozostałe położył obok kubełka.
Później zwilżył kilkoma powolnymi ruchami pędzla ścianę
kamieniczki tuż obok tablicy notariusza, uważnie przyłożył
papier i przejechał po nim kilkakrotnie dłonią tam i na powrót,
wygładzając zagięcia. Potem odsunął się o krok, spojrzał
krytycznie i osądziwszy, że karta została przylepiona, jak
należy, uniósł kubełek i ruszył w dalszą drogę, nadal nie
okazując najmniejszego pośpiechu. Widząc samochód,
zatrzymał się przed nim na chwilę. Znowu pokiwał głową i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin