Frederik Pohl - Kroniki Heechow.pdf

(890 KB) Pobierz
F
REDERIK
P
OHL
KRONIKI HEECHÓW
Tom czwarty sagi o Heechach
Przeło˙ yła: Paulina Braiter
z
Tytuł oryginału:
The annals of Heechee
Data wydania polskiego: 1996 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1984 r.
Rozdział 1
We wn˛ trzu Pomarszczonej Skały
e
Niełatwo jest zacza´ . Próbowałem wymy´la´ całe mnóstwo ró˙ nych poczat-
˛c
s c
z
˛
ków, jak ten milutki:
„Nie usłyszeliby´cie o mnie nigdy, gdyby´cie nie przeczytali paru ksia˙ ek na-
s
s
˛z
pisanych przez pana Freda Pohla. Przewa˙ nie napisał tam prawd˛ . Niektóre rzeczy
z
e
troch˛ ponaciagał, ale przewa˙ nie pisał prawd˛ .”
e
˛
z
e
Niestety, zaprzyja´ niony ze mna program do wyszukiwania danych, Albert
z
˛
Einstein, mówi ze mam za du˙ e ciagoty do niejasnych aluzji literackich, wi˛ c
˙
z
˛
e
gambit Przygód Hucka odpadł. Pomy´lałem, zeby zacza´ zatem od mocnego,
s
˙
˛c
przenikajacego dusz˛ na wylot, wyra˙ enia kosmicznego niepokoju, który wcia˙
˛
e
z
˛z
(o czym tak˙ e przypomina mi Albert) jest obecny w moich codziennych rozmo-
z
wach:
„By´ nie´miertelnym a jednak martwym; by´ prawie wszechwiedzacym i pra-
c s
c
˛
wie wszechmocnym, nie b˛ dac wszak bardziej realnym ni˙ fosforyzujaca iskierka
e ˛
z
˛
na ekranie — wła´nie tak istniej˛ . Kiedy ludzie pytaja mnie, co robi˛ z moim
s
e
˛
e
czasem (z taka ilo´cia czasu wtłoczonego w ka˙ da sekund˛ , a tych sekund jest ca-
˛ s ˛
z ˛
e
ła wieczno´c), udzielam im uczciwej odpowiedzi. Mówi˛ im, ze ucz˛ si˛ , bawi˛ ,
e
˙
e e
e
planuj˛ i pracuj˛ . To wszystko oczywi´cie prawda, robi˛ te wszystkie rzeczy. Ale
e
e
s
e
równocze´nie i mi˛ dzy nimi, robi˛ co´ jeszcze. Cierpi˛ .”
s
e
e s
e
Mógłbym te˙ zacza´ od opisu typowego dnia. Jak w wywiadach piezowizyj-
z
˛c
nych. Uczciwe spojrzenie na jeden moment z zycia znanej osobisto´ci, Robinette
˙
s
Broadheada, nababa finansowego, pot˛ gi politycznej, szarej eminencji ukrywaja-
e
˛
´
cej si˛ za wa˙ nymi wydarzeniami na miriadach swiatów. Mo˙ e krótki rzut na mnie
e
z
z
samego, jak gdzie´ je˙ d˙ e, co´ załatwiam — na przykład na strasznie wa˙ nej kon-
s z z˛ s
z
ferencji z wa˙ niakami z Wspólnej Obserwacji Asasynów, albo, jeszcze lepiej, na
z
sesji Instytutu Broadheada do Bada´ Pozasłonecznych:
n
„Wspiałem si˛ na podium w burzy zarliwych oklasków. U´miechnałem si˛
˛
e
˙
s
˛
e
i uniosłem r˛ ce, by je uciszy´ . — Panie i panowie — rzekłem — dzi˛ kuj˛ wam
e
c
e e
wszystkim za to, ze w nawale zaj˛ c znale´ li´cie czas, by do nas dołaczy´ . Witam
˙
z s
˛ c
3
was w instytucie, witam grup˛ znakomitych astrofizyków i kosmologów, słynnych
e
teoretyków i laureatów Nagrody Nobla. Warsztaty na temat struktury subtelnej
wczesnych stadiów wszech´wiata uwa˙ am za otwarte.”
s
z
Rzeczywi´cie mówi˛ takie rzeczy, a przynajmniej wysyłam dublera, zeby to
s
e
˙
zrobił, i wtedy on mówi to za mnie. Musz˛ tak robi´ . Tego ode mnie oczekuja.
e
c
˛
Nie jestem naukowcem, ale za po´rednictwem instytutu pompuj˛ gotówk˛ , która
s
e
e
pozwoli innym robi´ nauk˛ . Zatem oni chca, zebym si˛ pojawiał i przemawiał
c
e
˛ ˙
e
do nich na otwarciach sesji. A potem chca, zebym sobie poszedł, bo oni musza
˛ ˙
˛
pracowa´ . I tak wła´nie robi˛ .
c
s
e
´ z
Tak czy inaczej, nie potrafi˛ podja´ decyzji, od której z tych scie˙ ek mam
e
˛c
zacza´ , wi˛ c z zadnej z nich nie skorzystam. Cho´ wszystkie sa do´c charaktery-
˛c
e ˙
c
˛ s´
styczne. Przyznaj˛ . Czasem jestem zbyt milusi. A czasem, mo˙ e nawet cz˛ sciej,
e
z
jestem tak nieatrakcyjnie pogra˙ ony w moim wewn˛ trznym bólu, który nigdy nie
˛z
e
odchodzi. Cz˛ sto bywam nieco napuszony; ale równocze´nie, mówi˛ uczciwie,
e
s
e
jestem skuteczny w robieniu rzeczy, które sa wa˙ ne.
˛ z
Miejscem, od którego rzeczywi´cie mam zamiar zacza´ , jest impreza na Po-
s
˛c
marszczonej Skale. Prosz˛ , zosta´ cie ze mna. Musicie troch˛ pocierpie´ z powo-
e
n
˛
e
c
du mojej obecno´ci, ja musz˛ to znosi´ cały czas. Na dobra imprez˛ poleciałbym
s
e
c
˛
e
prawie wsz˛ dzie. Czemu nie? Dla mnie jest to do´c łatwe, a niektóre imprezy od-
e
bywaja si˛ tylko raz. Poleciałem tam nawet moim statkiem kosmicznym; to te˙
˛ e
z
było łatwe, bo nie zabierało mi to czasu na jakie´ osiemna´cie czy dwadzie´cia
s
s
s
rzeczy, które w tym samym czasie robiłem.
Zanim si˛ tam dostali´my, czułem ten przyjemny imprezowy dreszczyk, gdy˙
e
s
z
zobaczyłem, ze stary asteroid został na t˛ okazj˛ przystrojony. Pozostawiona sa-
˙
e
e
mej sobie Pomarszczona Skała nie była szczególnie atrakcyjnym widokiem. Była
łaciato czarna, bł˛ kitno nakrapiana, długa na dziesi˛ c kilometrów. Miała kształt
e
´
zle uformowanej gruszki, która podziobały ptaki. Rzecz jasna, te slady nie po-
´
˛
chodziły od ptasich dziobów. Były to doki cumownicze dla statków przypomina-
jacych nasz. A specjalnie na imprez˛ , Skał˛ ozdobiono wielkimi, mrugajacymi,
˛
e
e
˛
rozbłyskujacymi literami:
˛
„Nasza Galaktyka”
„Najtrudniejsze jest pierwsze 100 lat”
´
Kra˙ yły wokół skały jak eskadra tresowanych swietlików. Pierwsza cz˛ sc ha-
˛z
e´ ´
sła nie była specjalnie dyplomatyczna. Druga nie była prawdziwa. Ale i tak ładnie
wygladały.
˛
Powiedziałem to do mojej kochanej przeno´nej zony, a ona zamruczała z za-
s
˙
dowoleniem, sadowiac si˛ na moim ramieniu.
˛ e
´
— Kiczowate. Prawdziwe swiatła! Mogli u˙ y´ hologramów.
z c
— Essie — powiedziałem, odwracajac si˛ do niej by ugry´ c ja w ucho —
˛ e
z´ ˛
masz dusz˛ cybernetyka.
e
4
— Ha! — odparła i wykr˛ ciła si˛ , zeby mi odda´ , tyle ze ona gryzła znacznie
e
e ˙
c
˙
mocniej. — Nie jestem niczym innym, tylko dusza cybernetyka, podobnie jak ty,
˛
drogi Robinie i bad´ uprzejmy pilnowa´ sterów statku zamiast si˛ wydurnia´ .
˛ z
c
e
c
Oczywi´cie był to tylko zart. Znajdowali´my si˛ dokładnie na kursie, w´lizgu-
s
˙
s
e
s
jac si˛ do doku z pora˙ ajaca powolno´cia wszystkich materialnych przedmiotów;
˛ e
z ˛ ˛
s ˛
miałem w zapasie setki milisekund, kiedy zaaplikowałem „Prawdziwej Miło´ci”
s
ostatni impuls silników korekcyjnych. Pocałowałem wi˛ c Essie. . .
e
Hm, to niezupełnie tak było, ze ja pocałowałem, ale zostawmy to na razie,
˙ ˛
dobrze?
. . . a ona dodała:
— Robia wokół tego du˙ o szumu, prawda?
˛
z
— Bo to zasługuje na du˙ y szum — odparłem i pocałowałem ja troch˛ moc-
z
˛
e
niej, a poniewa˙ mieli´my mnóstwo czasu, oddała mi pocałunek.
z
s
´
Zostali´my tak długie cwier´ sekundy albo co´ koło tego, a w tym czasie
s
c
s
„Prawdziwa Miło´c” dryfowała przez bezcielesne l´nienie neonu dekoracyjnego
s
w tak przyjemny i leniwy sposób, jak tylko mo˙ na sobie tego zyczy´ . To znaczy
z
˙
c
chc˛ przez to powiedzie´ , ze si˛ kochali´my.
e
c ˙ e
s
Poniewa˙ nie jestem ju˙ „prawdziwy” (ale to samo dotyczy mojej Essie) —
z
z
poniewa˙ zadne z nas nie jest ju˙ cielesna istota — kto´ mógłby zapyta´ : „A jak
z
˛
˛
s
c
wy to robicie?” Na to pytanie mog˛ udzieli´ odpowiedzi. Brzmi ona: „pi˛ knie.”
e
c
e
A tak˙ e „cz˛ sto”, „z czuło´cia”, a przede wszystkim „błyskawicznie”. Nie chc˛
z
e
s ˛
e
przez to powiedzie´ , ze unikamy roboty. Mam na my´li tylko to, ze nie zabiera-
c ˙
s
˙
ło nam to du˙ o czasu; a potem, kiedy ju˙ sprawili´my sobie du˙ o przyjemno´ci
z
z
s
z
s
i posnuli´my si˛ troch˛ bez celu, a nawet wzi˛ li´my wspólny prysznic (całkowicie
s
e
e
e s
zb˛ dny rytuał, który, podobnie jak wi˛ kszo´c rytuałów, wykonujemy po prostu dla
e
e
´
zabawy), z tej cwiartki sekundy nadal zostało nam mnóstwo czasu na obejrzenie
innych doków cumowniczych na Skale.
Przed nami mieli´my jakie´ ciekawe towarzystwo. Zauwa˙ yłem, ze jeden ze
s
s
z
˙
statków, który zadokował przed nami, był olbrzymim, starym, oryginalnym stat-
kiem Heechów, z gatunku, jaki pewnie zwaliby´my „Dwudziestka”, gdyby´my
s
˛
s
za dawnych czasów wiedzieli, ze taki wielki statek istnieje. Nie sp˛ dzili´my te-
˙
e
s
go czasu wyłacznie na gapieniu si˛ . Jeste´my programami korzystajacymi z po-
˛
e
s
˛
działu czasu. Mo˙ emy z łatwo´cia robi´ tuzin rzeczy jednocze´nie. Pozostawałem
z
s ˛
c
s
w kontakcie z Albertem, by sprawdza´ , czy nie ma jakich´ nowych wiadomo´ci
c
s
s
z jadra galaktyki oraz by upewni´ si˛ , ze nic nie przyszło z Kr˛ gu, robiłem jeszcze
˛
c e ˙
e
z tuzin ciekawych rzeczy, tego bad´ innego rodzaju; tymczasem Essie uruchomiła
˛ z
swoje programy skanujace i wyszukujace. Wi˛ c do momentu, gdy nasz pier´cie´
˛
˛
e
s n
mocujacy połaczył si˛ z jedna z tych dziur wygladajacych jak wydziobane przez
˛
˛
e
˛
˛ ˛
ptaki, b˛ dacych w rzeczywisto´ci dokami cumowniczymi asteroidu, oboje byli-
e ˛
s
´
´
smy w swietnym nastroju i gotowi do balangi.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin