Winters Rebecca - Rezerwat miłości.pdf

(747 KB) Pobierz
REBECCA WINTERS
Rezerwat miłości
Tytuł oryginału: Rites ot Love
0
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Courtney! - Głęboki męski głos zatrzymał Courtney Blake, gdy
przechodziła przez Centrum Kulturalne Miccosukee. Jonas! Nie mogła
uwierzyć. Musiała oprzeć się o poręcz pomostu, przy którym cumowała
motorówka.
Jonas był przecież w Waszyngtonie, gdzie prowadził sprawę
terytoriów plemiennych. Miał wrócić dopiero w przyszłym tygodniu.
Myślała,
że
do tego czasu zdąży zwolnić się z pracy w kancelarii
prawniczej i wyruszyć na Moczary.
Jego zdrada zraniła ją głęboko. Nie chciała go więcej widzieć ani
słyszeć. Czy ten powrót i pojawienie się tutaj oznaczało,
że
jeszcze jej
potrzebuje do realizacji planu pozyskania starszyzny plemiennej?
Ogarnęło ją poczucie upokorzenia. Nie pozwoli jednak temu
mężczyźnie cieszyć się,
że
jego obecność tak nią wstrząsnęła. Nie
pokaże mu swego wzburzenia. Opanowała się i spojrzała na niego. Była
średniego
wzrostu. Musiała jednak zadrzeć głowę, aby ogarnąć
wzrokiem wysoką, muskularną postać.
Jego zbyt długie włosy były czarne jak skrzydła brzytwodzioba,
którego widziała krążącego na niebie. Kilka kosmyków opadło na
opalone czoło i drżało pod najmniejszym podmuchem wiatru.
- O, Jonas! Cześć! - powiedziała chłodno. Nie mogła dać się
zahipnotyzować tym oczom, w których odbijała się odwieczna zieleń
otaczających ich Moczarów.
Wsunął opalone dłonie do kieszeni białych, luźnych spodni i
postąpił o krok w jej kierunku. Jego wzrok pobiegł ku jej tenisówkom,
1
S
R
Powoli powędrował wzdłuż jej długich, zgrabnych nóg w wytartych
dżinsach, poprzez pełne kształty pod perkalową bluzką i zatrzymał się
na spływającym na piersi, długim do pasa kasztanowym warkoczu.
Kiedyś takie spojrzenie popchnęłoby ją prosto w jego ramiona.
- Cieszę się,
że
nie zapomniałaś jeszcze mojego imienia! -
powiedział głosem, w którym drżał tłumiony gniew. - Co się dzieje,
Courtney?! Gdy dwa tygodnie temu odprowadzałaś mnie na lotnisko,
byłem pewien,
że
nasz związek jest dla ciebie tak samo ważny jak dla
mnie. Dlaczego uciekłaś bez jednego słowa? Jeśli myślisz,
że
możesz
mnie zwodzić, to bardzo się mylisz.
- Nie! - Przerwała, szukając właściwych słów. - Nie zwodzę cię.
Ale też nie widzę sensu w przedłużaniu naszej znajomości. Podczas
twojej nieobecności dostałam stypendium z Oklahomy. Nie potrzebuję
już tej roboty przy komputerze,
żeby
związać koniec z końcem, więc
zwolniłam się.
Laura Winston, partnerka w prestiżowej firmie prawniczej Jonasa i
jego ojca, Silasa Payne'a, nawet nie próbowała ukryć zadowolenia, gdy
Courtney poprosiła o zwolnienie. Od dawna zresztą pytała ją, kiedy
odchodzi. Silas natomiast rozumiał tę nagłą decyzję, choć
żałował, że
traci dobrą pracowniczkę.
Przystojna twarz Jonasa
ściemniała.
- Co się, u diabła, stało,
że
odeszłaś tak nagle i
że
dwadzieścia
cztery godziny później wyprowadziłaś się z mieszkania?
- Odpowiedziałam ci już na to pytanie - rzekła z widoczną goryczą.
Pamiętała, jak
łatwo
zwiodło ją zainteresowanie, jakim ją obdarzył.
Pokochała go tak bardzo, iż nie rozumiała,
że
przez dwa miesiące ich
S
R
2
spotkań bezwzględnie ją wykorzystywał. Jej uczucie od samego
początku było tak silne,
że
w ogóle nie domyślała się innych motywów
postępowania Jonasa.
Przez długą chwilę patrzył na nią zwężonymi, czujnymi oczami.
- Nie igraj ze mną, Courtney!
- Ja nigdy nie igram. To nie leży w charakterze Miccosukee.
Przed jej oczami przemknął obraz triumfującej Laury,
życzącej
jej
powodzenia w Oklahomie.
- A teraz przepraszam - powiedziała, lecz gdy próbowała odejść,
zablokował jej drogę. Jego twarz płonęła.
- Nigdzie nie pójdziesz, dopóki mi nie odpowiesz. Jonas potrafił
być przerażającym przeciwnikiem,o czym mogli zaświadczyć jego
przeciwnicy z sali sądowej. Dziewczyna jednak nie dała się zastraszyć.
- Chyba nie rozumiesz - powiedziała cicho,
żeby
nie przyciągać
większej uwagi. - Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Już nie figuruję
na twojej liście płac.
- Nie sądzisz chyba,
że
po tym wszystkim, co między nami zaszło
w ostatnich miesiącach, wystarczy mi ta odpowiedź! - zawołał, a jego
dłonie zacisnęły się w pięści. Na skroni mocno pulsowała mu cienka
żyłka.
- A może myślisz,
że
pozwolę ci odejść z mojego
życia?
Stworzyliśmy coś niezwykłego i wspaniałego, coś, co przekracza
sprawy fizyczne, czego nigdy nie doświadczyłem z inną kobietą... Wiem
- głos mu zadrżał -
że
czujesz to samo.
- Kierujesz te słowa pod złym adresem. Odwróciła się, aby odejść,
lecz on schwycił ją za ramię. Serce zatrzepotało w niej jak skrzydła
motyla, który unosił się nad nimi.
S
R
3
- A to, do diabła, co znowu ma znaczyć?!
- Puść mnie! - zażądała. - Muszę iść do pracy.
- Do jakiej pracy?!
- Do wycieczki.
- Jesteś przewodniczką? - zapytał z niedowierzaniem. - Myślałem,
że
nie musisz już pracować.
- Nie muszę - odparła, próbując zachować spokój.
- Pomagam przyjacielowi. A teraz pozwól mi odejść.
- Jesteś marnym kłamcą, Courtney! Przypadkowo, jeszcze przed
podróżą do Waszyngtonu, dowiedziałem się,
że
straciłaś większość, jeśli
nie wszystkie oszczędności, ale ty nie przyjęłaś ode mnie pożyczki.
- Grymas pogardy wykrzywił jego zmysłowe usta.
- Myślisz,
że
uwierzę, iż obecna praca zapewnia ci wynagrodzenie
choćby zbliżone do tego, które dostawałaś w naszej firmie?
- Urodziłeś się w dobrobycie - wzięła głęboki oddech - więc
ujmujesz wszystko w kategoriach pieniędzy.
- Nie można
żyć
bez nich. Z tej turystycznej zabawy nie
wyciągniesz w sezonie więcej niż tysiąc dolarów.
- Już ci mówiłam,
że
pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Tylko
przez parę dni zastępuję Henry'ego. Wiedz,
że
ta turystyczna zabawa
pomaga utrzymać przy
życiu
kilkudziesięciu Indian. Ale przecież ten
fakt nic dla ciebie nie znaczy.
Oczy Jonasa siały mordercze błyski, gdy powoli puszczał jej
ramię. Nigdy jeszcze nie widziała go tak wściekłego. Jego milczenie
było bardziej wymowne niż najzłośliwsza riposta. Minęła go przerażona.
S
R
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin