Nimfa W piękny, słoneczny dzień, wybrałam się w podróż pocišgiem. Czekało mnie kilka godzin wsłuchiwania się w miarowy stukot kół i podziwianie przemykajšcych widoków. Aby urozmaicić sobie podróż, sięgnęłam po kupionš w popiechu w przydworcowym kiosku ksišżkę o lenych nimfach, rusałkach i zielonych ludkach. Taka lekka bajkowa lektura na drogę. Jednakże wraz z upływem kilometrów mój zapał do czytania malał, a coraz bardziej poddawałam się miarowemu stukotowi kół, które oddalały mnie od rzeczywistoci a oddawały we władanie miarowemu szumowi zielonego lasu. Mojš sennš wyobraniš zawładnęły piękne lene nimfy delikatnie stšpajšce po zielonym kobiercu lasu. Włanie cieżkš wród wiekowych dębów podšża zwiewna nimfa z koszyczkiem wypełnionym do połowy dorodnymi grzybami. Lecz myli jej kršżš nie wokół runa lenego. Wspominajš tego jednego grzyba, tego jeszcze tak niedawno obejmowanego, lizanego, smakowitego... Już nie tylko w lesie zrobiło się parno i goršco, na samo wspomnienie wielkiego grzyba Zielonego Ludka, Nimfa robi się wilgotna, a paluszki same wpychajš się pod bluzeczkę, jak to dobrze, że tam nic nie krępuje ich ruchów, obydwie dłonie obejmujš jędrne cycuszki, te jeszcze bardziej prężš się i pragnš wydobyć na wolnoć. Nimfa mocno ciskajšc sutki, masuje piersi, masuje coraz bardziej energicznie, aż nabrzmiałe do bolesnoci brodawki robiš się wielkie i spragnione. Ufff jak goršco... spocone i wielkie piersi wydobywajš się spod bluzeczki, najpierw jedna w szalonym pędzie wyskakuje spod materiału, za niš podšża druga chętna do pocierania. Masuje obydwie, coraz mocniej i mocniej... trzeba by je gdzie przytulić, bo oszalejš... jest, drzewo... zimna kora chłodzi, a zarazem pociera sutki, stajš się bardziej sterczšce i nieco bolenie pocierajš się o drzewo. Obejmuje je podnieconymi piersiami, jednoczenie podnoszšc się na paluszkach do góry i opadajšc w dół, przy czym delikatnie szczypie sterczšce brodawki, wciska obie piersi w chłodnš korę drzewa, och jak przyjemnie, obydwie płaszczš się, wciskajš i odpychajš, nacierajš na drzewo i odsuwajš. Umęczone, zaróżowione z wielkimi brodawkami sš pełne oczekiwania aby kto je polizał i possał. Tymczasem paluszki zachęcone figlami piersištek wędrujš po rozgrzanym ciele w poszukiwaniu wilgotnej cipki aby sprawić jej trochę przyjemnoci. Zatrzymane przez paseczek spodni, odpinajš go sprawnie, odpinajš guziczek, a spodnie opadajš swobodnie na zielony mech. Jeszcze tylko delikatna koronka chronišca maleńki gaik ukrywajšcy podłużny wšwóz ze wzgórkiem na pieszczoty, zostaje brutalnie rozerwana... i niewielki powiew wiatru chłodzi rozgrzanš cipkę delikatnie pieszczšc jš po muszelce. Uwolnione nogi obejmujš niewielkie drzewko, wciskajš cipeczkę w chłodnš korę. Nimfa kołyszšc pupš, raz po raz unosi jš do góry, po czym przysiada, z muszelki wydobywajš się soki i niczym żywica ciekajš po drzewie. Wreszcie umęczona posuwistym ruchem wokół młodego dębu, opada na wilgotny mech. Lecz to nie mech, to pniaczek otulony zielonym mchem, jak mięciutko i przyjemnie. Pachnie wilgotnym lasem i jego owocami, podłużne żołędzie umęczonego dšbczaka rozsypane dookoła, kuszš swym kształtem. Lecz i dwa kasztany się tu gocinnie ulokowały, piękne, bršzowiutkie, lnišce, aż się proszš żeby je gdzie schować. Na pniaczku rozłożysta pupa ledwo się mieci, nogi rozsuwajš się w poszukiwaniu stabilnoci, a cipka rozkłada swe nabrzmiałe płatki, odsłaniajšc nieco wejcie niczym do lenej norki. Kasztanek lekko munięty powiewem wiatru, sam po gładkim mchu wkula się w otwór ciemnej norki, leciutkie pchnięcie paluszkiem wpycha go między listki jesiennej cipeczki, drugi też nie chce pozostać samotny, polizany wciska się w szparkę. Oba kasztanki zespolone z przyrodš wesoło podrygujš przy każdym ruchu Nimfy. A rusza się ona co chwila, kręciwszy pupciš po niewielkim pniaku,który mimo swej miękkoci otulajšcego go porostu niewielki jest i niewygodny. Rozruszana pupa energicznie lokuje się na mokrym mchu, lecz le wymierzywszy zelizguje się z pniaka i lšduje na ziemi, niezgrabnie siadajšc na dębowym żołędziu. Ten niczym koreczek ochoczo wsuwa się w maleńkš dziurkę pomiędzy poladkami zatykajšc otworek, wystawiajšc tylko kapelusik ze sterczšcym ogonkiem. Z wielkš przyjemnociš przyjęła Nimfa owe owoce lasu i wraz z nimi oddaje się promieniom jesiennego słońca. Utulona ciszš i odurzona zapachem lasu, układa się na puszystym mchu by bawišc się darami lasu, oddać marzeniom o wielkim grzybku Lenego Ludzika. Lecz nagle, cóż to? Kto delikatnie pocišga za ogonek żołędzia, wycišga go i wkłada co większego. Czyżby grzybek z marzeń ożył? Tak ,to Leny Ludzik wypoczęty po porannych igraszkach wędrował sobie zatopionš w jesiennych liciach lenš cieżynkš... patrzy i oczom nie wierzy... nimfa jaka mu w lesie nieszczęliwa o drzewa się ociera, korę z drzewa piersiami zdziera, mech dupciš ugniata i w sekretne miejsce, jakie zastępcze nasionka wkłada. O nie, nie może ludzik tak zostawić spragnionej nimfy. Podchodzi cichutko, bliziutko i za ogonek wycišga żołędzia z dziureczki, a w jego miejsce wciska żołšdzia swojego, dorodniejszego, rękami za łapie nimfę za cycuszki i mocno ciska żeby mu nie uciekła, ale cóż to, nimfa nie opiera się lecz jeszcze mocniej nadziewa się na pal, który w niš wszedł z zaskoczenia. Sama dalej rytmicznie pracuje pupciš, nadajšc tempo coraz szybciej i szybciej. Zielony pomaga coraz mocniej pracujšc palem, rozochocone jajka z głonym klanięciem coraz mocniej uderzajš o mokrš pipeczkę, w której rozpychajš się kasztany, tak że nimfa czuje jakby była brana z przodu i z tyłu. Ręce za w tym czasie wędrujš po całym ciele nimfy, ciskajš wspaniałe kršgłoci, ugniatajš i nacišgajš sterczšce brodawki nabrzmiałych cycuszków. Wreszcie Zielony nie wytrzymuje i wybucha w bršzowš dziurkę wypełniajšc jš po brzegi, aż życiodajny sok wypływa spływajšc strugš pomiędzy poladkami. Delikatnie i powoli wycofuje swego grzybka z ociekajšcej spermš dziurki i obydwoje padajš na mokry mech. Ale nimfie nie często takie przygody się zdarzajš, więc szybciutko bierze w usta palika Zielonego i ssie i liże, a sama podsuwa Zielonemu swš cipeczkę pod języczek. Ten szybciutko wysysa z niej kasztany, jeden po drugim i językiem oplata różowy koralik, który natychmiast obejmuje ustami, leciutko przygryza i ssie, ssie i liże. Na twarz Zielonego spływajš soki cipeczki, a jego palik znowu zrobił się w ustach nimfy twardy i wysmukły. Nimfa nie marnuje czasu, szybciutko na niego siada i ujeżdża niczym ogiera dzikiego i wciska go w cipę coraz głębiej i głębiej czujšc nabrzmiałe jšdra na pękatej łechtaczce unosi się i opada. Jako że już była mocno rozgrzana, doć szybko doszła do swego finału, a Zielony już troszkę rozładowany, obrócił jš na kolanie i nadział na sztywnego od tyłu i trzymajšc mocno za poladki, gwałtownie dobijał do samego dna szparki, stymulujšc wyniosły koralik kiwajšcymi się jajami. Tak mocno dociskał że po lesie zaczšł rozchodzić się plask całkiem już wilgotnych ciał, a nad tym jęk rozkoszy nimfy i donony ryk kończšcego już Zielonego. Zmęczeni oboje padli na mech by zatopić się w miękkim kobiercu. Po chwili Zielony doszedł do siebie, rozglšda się... a nimfa zniknęła, żadnego ladu tego, co się stało, no może jedynie spętane nogi opadniętymi spodniami i gatkami. No i pal jaki taki zbolały, podrapany i jakby nawet trochę pogryziony... a ta dziupla w drzewie jako tak akuratnie na przeciwko umiejscowiona zaprasza w swš ciemnš czeluć. O nie Zielony szybciutko zbiera się do ucieczki, lecz nogi nadal spętane ograniczajš ruchy... W tym momencie mocne szarpniecie pocišgu budzi mnie ze snu, otwieram oczy i ze zdumieniem spoglšdam na moje nogi mocno szarpišce się ze spuszczonymi spodniami oplatajšcymi je. Więc to nie odzienie Zielonego spoczywa na mchu tylko moje własne zaplštało się u moich stóp, a podrapana, mokra i mocno zacinięta dłoń nerwowo pracuje pomiędzy udami. Szybko podcišgam spodnie i zapinam bluzeczkę zakrywajšc mocno sterczšce sutki w nabrzmiałych piersiach. Sadowię się wygodnie na siedzeniu, zastanawiajšc się, co też nachalnie wpija mi się w poladek, nie mam czasu jednak na sprawdzenie tej nierównoci bowiem do przedziału wtacza się słusznych rozmiarów starsza kobieta ciskajšc za rękę małego chłopczyka. Dzieciak sadowi się na przeciwko mnie i brudnymi paluszkami wpycha sobie do buzi dojrzałe owoce winogron. Sok kapie mu po buzi rozbudzajšc we mnie pragnienie possania czego orzewiajšcego. Sięgam po landrynkę i ssšc jš powoli oddaję się lekturze ksišżki. Jednakże mlaskajšcy chłopczyk i marudzšca kobieta nie pozwalajš mi się skupić na czytaniu. Zamykam powieki i oczami wyobrani brnę przez zielony las. Strudzona podróżš chętnie przysiadłabym na zapraszajšcym mchu i oparła głowę o omszony pień dorodnego drzewa. Tak jak uczynił to utrudzony wędrowaniem Zielony Ludzik, przysiadajšc pod dębem i opierajšc głowę o jego wielki pień oddaje się Morfeuszowi. Tymczasem pracowita nimfa lena zbiera owoce na długie zimowe wieczory. Serdeczna przyjaciółka zaopatrzyła jš również w wielki kosz winogron, który to, umęczona ,ustawia pod wielkim dębem. Owoce sš piękne, duże i soczyste lecz ciężkie, umordowana nimfa zdejmuje przepoconš koszulkę pozostajšc w koronkowych majteczkach, które niewiele zasłaniajš. Spragniona, ujmuje w dłonie dużš kić winogron, unosi je do góry i delikatnie wyłuskuje pojedyncze owoce. Nabrzmiałe i soczyste rozpryskujš się na wszystkie strony. Nimfa opiera się o grube drzewo, kora dębu rozrywa koronkę i majteczki opadajš swobodnie na mech. Rozgrzana pupa wciska się w korę i rytmicznie przesuwa w górę i w dół, podrażnione poladki odsuwajš się od drzewa, aby chłodny powiew wiatru głaskał je delikatnie, a powiewajšce na nim gałšzki drzewa spadały niczym klapsy na wypiętš dupcię.Tymczasem spragnione usta nimfy rozkoszujš się owocam...
zbych528