Markova Dawna, Powell Anne - Twoje dziecko jest inteligentne.doc

(771 KB) Pobierz
Dawna MARKOVA Anne POWELL

21

 

Dawna MARKOVA Anne POWELL

Twoje dziecko jest inteligentne

Jak poznać i rozwijać jego umysł

Przełożyła z angielskiego Marta Lewandowska

Książka i Wiedza


Tytuł oryginału: „How your child is smart"

Okładkę i strony tytułowe projektował Jerzy Rozwadowski Redaktor Helena Klimkowa

Redaktor techniczny Krystyna Kaczyńska Korekta Ewa Długosz -Jurkowska

Copyright © by Dawna Markova andAnne Powell

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Ksiazka i Wiedza" Warszawa 1996, 1998

Wyd. II

Obj. ark. druk. 11,5 Druk i oprawa: Drukarnia LEGRAF Michalin, ul. Asnyka 9

Trzynaście tysięcy dwieście osiemdziesiąta czwarta publikacja „KiW'

ISBN 83-05-12991-8


Spis treści

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Różnice - oto klucz! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13

ROZDZIAŁ DRUGI

Jak ocalić intelekt dziecka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25

ROZDZIAŁ TRZECI

Pomyślmy o myśleniu, czyli jak pracuje

umysł dziecka.................................... 40

ROZDZIAŁ CZWARTY

Jak określić wzorzec myślenia dziecka . . . . . . . . . . . . . . . . . 55

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przewodnik Stada: SRW . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73

ROZDZIAŁ SZOSTY

Akrobata Słowny: SWR . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 85 ROZDZIAŁ SIÓDMY

Żywe Srebro: RSW . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 ROZDZIAŁ ÓSMY

Wędrujący Poszukiwacz: RWS . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10_5 ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wszędobylski Obserwator: WRS . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Prezenter Gawędziarz: WSR . . . . . . . . , . . . . . . . . . . . , . . . 124 ROZDZIAŁ JEDENASTY

W zgodzie z naturą: praca w zróżnicowanej klasie . . . . . . . 134 ROZDZIAŁ DWUNASTY

Twórcza współpraca dla przyszłości . . . . . . . . . . . . . . . . . . 150 DODATEK

Elementarz nauczania . . . . . . . 167 Bibliografia................................... 181


Ta książka nie jest o tym, czy twoje dziecko jest inteligentne, ale o tym, że twoje dziecko jest inteligentne

 

Świata nie dziedziczymy po naszych rodzicach, pożyczamy go od naszych dzieci. Mahatma Gandhi

Piszemy tę książkę jako rodzice. Piszemy ją dla rodziców i innych osób opiekujących się dziećmi: przybranych rodzi­ców, przyjaciół, nauczycieli, krewnych, doradców. Piszemy ją, ponieważ zbyt wielu z nas zbyt często zbyt długo wstrzymuje się od głosu. Wierzymy, że nadszedł czas, by rodzice przerwali mil­czenie i rozmawiali ze sobą nawzajem i ze szkołą o zdolnościach i potrzebach swoich dzieci, które przecież dobrze znają. Wie­rzymy, że nadszedł czas, by połączyć siły i przestać się kierować standaryzowanymi testami i opiniami ekspertów, którzy nigdy nie widzieli na oczy naszych dzieci, a zacząć kierować się praw­dami oczywistymi i dla nas, i dla naszych dzieci.

Napisałyśmy tę książkę, aby radykalnie zmienić wpojony wam i szkołom sposób patrzenia na kwestię zdolności dzieci. Napisa­łyśmy ją po to, aby dać siłę wam i im. Nie chcemy zmieniać was ani waszych dzieci. Chcemy tylko zmienić wasze i ich podejście do tego, co mogą, a czego nie mogą zrobić, nauczyć się, poznać.

Początkowo miałyśmy zamiar napisać książkę dla tych, którzy uczą Rozumiemy nauczycieli. Same jesteśmy nauczycielkami. Rozumiemy, jak trudno dźwigać ciężar tak wielkiej odpowie­dzialności przy tak małej pomocy; borykając się z liczebnością klas, ograniczeniami materialnymi, problemami bezpieczeństwa. Ale w pewnej chwili zdałyśmy sobie sprawę, że impuls, który zapoczątkuje zmiany, musi wyjść od rodziców, pierwszych i naj­ważniejszych opiekunów duchowych dziecka.

Nie było naszym zamiarem wzniecać rewolucję przeciwko szkołom czy nauczycielom. Szczerze wierzymy, że nowe spoj­rzenie na dzieci, ich sposób myślenia, uczenia się i porozumie­wania może istotnie pomóc w osiągnięciu celu - prawdziwie dobrego poziomu nauczania. Toteż nasza książka nie jest prze­znaczona wyłącznie dla rodziców, jakkolwiek uważamy, że to oni staną się awangardą gruntownych przemian w szkolnic­twie.

Rozumiemy rodziców. My też jesteśmy rodzicami. Rozumie­my zarówno wasze najgłębsze oddanie dzieciom, jak i waszą fru­strację. Zmiana jest możliwa. Każde osiągnięcie w historii ludzkie­go wysiłku było dziełem kogoś, kto nie chciał się pogodzić z niezadowalającym stanem rzeczy. Niech karty tej książki natchną was odwagą, byście opierali się na własnym doświadczeniu i trwali przy swoich rodzicielskich ideałach. Pragniemy was zachęcić do współtworzenia takiego systemu edukacji, który w procesie nau­czania respektowałby pełnię indywidualności dzieci.

Materiał do tej książki dały nam lata doświadczeń w pracy w klasie i poza nią. Oparłyśmy się na psychologii klinicznej i wy­chowawczej, teorii zmienności kanału percepcji, metodyce nauczania, hipnoterapii, terapii sztuką, ale nie jest to w żadnym razie praca teoretyczna. Planowałyśmy napisać rzecz przystęp­ną i użyteczną dla wszystkich rodziców, niezależnie od stopnia wykształcenia.

Nie jest naszą intencją danie przewodnika w poszukiwaniach talentów, zdolności i odkrywaniu potrzeb waszych dzieci - ra­czej towarzysza tej drogi, której kierunek wskazywać będzie wasza własna ciekawość. Wasze dzieci mają wiele dotychczas nie dostrzeżonych zalet i umiejętności. Żyją znacznie poniżej swoich możliwości. Chcemy, by ta książka pomogła wszystkim, którzy mają do czynienia z dziećmi, odkryć ten niepowtarzalny potencjał, zrozumieć, jak bardzo są inteligentne.

Dawna:

Od niemal pięćdziesięciu lat zgłębiam problematykę naucza­nia: jako studentka, nauczycielka, matka, psychoterapeutka i konsultant do spraw nauczania. W ciągu ostatnich trzydziestu lat uczyłam już w przedszkolu tego, czego uczy się doktorantów, pracowałam w szkołach państwowych od ekskluzywnych dziel­nic Nowego Jorku po osiedla imigrantów, od sielankowego New Hampshire po przedmieścia. Byłam nauczycielką, prowadziłam zajęcia wyrównawcze, szkolenia dla nauczycieli, pracowałam jako główny koordynator i psycholog szkolny. Największą radość sprawiała mi praca z dziećmi, których nie chciał uczyć nikt inny, z „beznadziejnymi przypadkami", które miały więcej etykietek niż zupa Campbella. Zamiast „dać im spokój", starałam się dać im szansę samorealizacji, ucząc je, jak uwierzyć w swoje zdol­ności i jak ich używać.

Odkąd napisałam „TheArt ofPossible: A Compassionate Approach to Understanding the Way People Think, Learn and Communicate" (Sztuka możliwości...), jestem oblegana przez rodziców, którzy pragną zrozumieć swoje dzieci i sprawić, by dzieci ich rozumiały. Uważają, że szkolnictwo nie spełnia ocze­kiwań i że nawet dzieci, które odnoszą w szkole sukcesy, wykorzystują tylko niewielką część zdolności, a przy tym gwał­townie tracą wiarę w siebie, pogrążają się w rezygnacji i cyni­zmie.

Prawdziwie kocham dzieci. Nie podoba mi się to, co się z nimi dzieje w naszych szkołach. Ani trochę. Nie zgadzam się machnąć na to ręką. Nie zgadzam się dłużej czekać, aż wszystko się ułoży, aż ktoś coś zrobi. Nie zgadzam się zaakceptować cze­goś, czego zaakceptować nie wolno.

Moją pasją jest uczenie ludzi w każdym wieku, jak mają do­trzeć do swoich wewnętrznych rezerw i czerpać z nich do woli. Chcę pomóc rodzicom, aby oni pomogli swoim dzieciom nau­czyć się wykorzystywać możliwości swego umysłu w pełni, ra­dośnie i twórczo, zamiast biernie znosić niewłaściwe podejście, traktowanie i oceny.

Anne:

Do napisania tej książki skłoniły mnie miłość i szacunek dla dzieci oraz najgłębsze przekonanie, że nauka może być fascynu­jącym zajęciem na całe życie. Występuję w niej jako studentka, która przeżyła swoje najważniejsze doświadczenie zawodowe, gdy Dawna uczyła ją, jak pracuje jej umysł. Występuję jako matka, która przez sześć lat wspierała swojego syna w jego roz­woju, jego żywotności, i postanowiła nie dopuścić, aby szkoła stłumiła jego naturalną ciekawość zamiast ją stymulować: Wy­stępuję jako nauczycielka, która przez dziesięć lat pracy w klasie doświadczyła wielu cudownych chwil, gdy intuicyjnie udało się u jakiegoś dziecka skorygować jego obraz samego siebie i swo­ich możliwości. Występuję też jako nauczycielka nauczycieli, która gorąco pragnie przekazać pewne proste rozwiązania, aby te cudowne chwile mogły zdarzać się częściej. Występuję też jako ktoś, kto dobrze zna trudności towarzyszące próbom doko­nania trwałych zmian w ogólnie przeciążonym systemie szkol­nictwa.

W ciągu ostatnich pięciu lat z pomocą i pod przewodnictwem Dawny krzewiłam wiedzę o indywidualnych wzorcach myślenia i przeszkoliłam w tej problematyce kilkaset osób. Jako stypen­dystka Commonwealth Inservice Institute przez cały rok szkolny 1989/1990 pracowałam z nauczycielami, a także z pedagogami ze szkół specjalnych oraz psychologami ze Szkoły Podstawowej w Brimfield, w Massachusetts. Nauczyciele zaczęli rozpozna­wać wzorce myślenia swoich uczniów i nauczyli się tak plano­wać lekcje, aby odpowiadały one zróżnicowanym-potrzebom ich podopiecznych. W Dracut, w Massachusetts, uczyłam takie­go właśnie podejścia pedagogów szkół podstawowych i średnich w ramach programu profilaktyki uzależnień realizowanego przez miejscowy college. W ciągu trzech sesji udało się rozbudzić wyobraźnię nauczycieli i udzielić im wskazówek, jak mogą do­stosować swój styl nauczania i zwiększyć jego efektywność w pracy z trudnymi uczniami.

W indywidualnej pracy z rodzicami i dziećmi, nauczycie­lami i urzędnikami spotykałam się z głębokim, naturalnym ludzkim pragnieniem, by zrozumieć siebie samego i innych. Przeświadczenie, że rodzice i nauczyciele są jakoby przeciw­nikami, jest błędne, odczłowiecza i odbiera siły. Moje do­świadczenia wskazują, że zdrowy rozsądek i dostępność in­formacji pomagają znaleźć drogę, która doprowadzi do współ­odczuwania i wzajemnej pomocy i stanie się mostem łączą­cym nas we wspólnym celu: rozwijania umysłów naszych dzieci.

Mam wielką nadzieję, że czytając tę książkę zrozumiecie, w jaki sposób uczą się wasze dzieci, i uzmysłowiwszy sobie to, co już o nich wiecie, zobaczycie je w innym świetle, a potem znaj­dziecie dość odwagi, motywacji i umiejętności, aby podzielić się swoją wiedzą z nauczycielami. Mam także nadzieję, że nauczy­ciele z kolei zrobią z tej wiedzy użytek, dzięki któremu praca z dziećmi przyniesie im więcej radości i pozwoli w pełni wykorzy­stać ich potencjał intelektualny.

Od nas obu:

Dzisiejszy system szkolnictwa bez wątpienia tkwi w głębo­kim kryzysie. Eksperci proponują wiele rozwiązań. Jednak u korzeni niepowodzeń leży, jak nam się wydaje, niezdolność na­szych szkół do uczynienia nauki przystępną. Nauka bowiem to nie tylko przyswajanie nowych informacji w gruncie rzeczy to tylko niewielka jej część. Nauka to także wspomaganie dzieci w rozwijaniu ich zdolności, tak aby umiały je jak najlepiej wy­korzystać w życiu. Oznacza to wykształcenie w dziecku posta­wy zaufania do własnego umysłu, która pozwoli mu odkrywać coraz to nowe możliwości, tworzyć, mieć własne zdanie, różnić się od innych.

Aby pchnąć sprawy naprzód, i rodzice, i nauczyciele powin­ni zrezygnować z roli „ekspertów od nauczania" a stać się prze­wodnikami w procesie nauczania. Powinniśmy wszyscy raczej skupić się na tym, by poznać, w jaki sposób uczą się nasze dzie­ci, niż zmuszać je do gromadzenia informacji, które stracą aktu­alność, zanim umysł  na dobre je przyswoi. A to znaczy, że mu­simy nauczyć się poznawać i szanować różnorodność dróg przy­swajania sobie wiedzy naszych dzieci.

W czasach gdy szkoły nie spełniają swojej roli, a uczniowie są ustawicznie ograniczani w swoich możliwościach, nie moż­na po prostu wzruszać ramionami albo czekać, aż pojawi się ktoś, kto zechce zająć się ochroną i umocnieniem potencjału umysłowego naszych dzieci. Dziś - jak nigdy dotąd - ko­nieczne jest, aby rodzice sami pokierowali ich edukacją. Napisa­łyśmy tę książkę po to, abyście to wy stali się tym „kimś, kto wszystko zmieni".

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Różnice oto klucz!

Najpierw tłamsimy nasze dzieci, a potem, kiedy tracą naturalne zainteresowanie nauką i mają trudności w szkole, załatwiamy im korepetycje. Alice Miller

Rola rodzica wymaga nie lada opanowania, niemalże stalo­wych nerwów. Trzeba wiedzieć, kiedy się uprzeć przy swo­im, a kiedy się wycofać i odpuścić. Trzeba wiedzieć, kiedy po­trzebna jest zachęta, kiedy rzetelna informacja i kiedy można pozwolić dziecku popełnić błąd. Trzeba przyjąć do wiadomo­ści, że dziecko jest w stanie przeżyć upadek. Przede wszystkim zaś trzeba umieć sprawić, by j ego źródłem wiary w siebie stała się nie twoja, lecz jego własna siła i równowaga wewnętrzna.

Wiele lat temu Elisabeth Kubler-Ross, wspaniała kobieta, która poświęciła się pracy z nieuleczalnie chorymi, opowiedziała mi przejmującą historię o rodzicach, których najmłodszy synek umierał na raka. Najbardziej z wszystkiego na świecie pragnął on przed śmiercią przejechać się dookoła domu na swoim rowe­rze, ale bez bocznych kółek. Opisała scenę, gdy rodzice stali na podjeździe wstrzymując oddech, z rękami splecionymi na pier­siach. Ich słabe, kruche dziecko co chwila przewracało się i ponownie wspinało na rower, pedałowało kilka metrów i znów padało, a oni wiedzieli, że nie wolno im interweniować.

Słuchając opowiadania Elisabeth wpijałam paznokcie w skórę. Każdą komórką ciała byłam na tym podjeździe, z tymi rodzica­mi, których nie znałam. Mój własny syn, David, jest silny i zdro­wy. Gdy pisałam tę książkę, obchodził właśnie dwudzieste piąte urodziny. Kilka miesięcy przedtem ja też stałam na podjeździe naszego domu patrząc, jak rusza w daleką podróż, by stworzyć swój własny dom. Pozostawił za sobą mglistą smugę wspomnień; o sytuacjach, w których wydawało mi się, że żadne z nas nie da sobie rady, w których musiałam powstrzymać się od interwencji i pozwolić mu upaść, i o tych, kiedy musiałam wystąpić jako jego jedyny adwokat, znający jego mocne i słabe strony, gotów do walki w jego obronie. A także o sytuacjach, kiedy nie chcia­łam tego zrobić. Lub nie mogłam.

Najczęściej jesteśmy wystawieni na próbę, gdy musimy stawić czoło widokowi naszych dzieci pozbawionych ochrony i doświad­czenia. Nie mamy się na czym oprzeć, gdyż świat zmienia się rów­nie szybko jak one i dawne sposoby są już nieprzydatne. Deskorol­ki to coś innego niż rowery, a rolki to coś jeszcze dziwniejszego. Jak mamy wspierać, prowadzić i dodawać odwagi naszym dzie­ciom, aby utrzymały się na nogach nawet wśród najsroższej wichu­ry? Jak mamy sprawić, by stały się same dla siebie źródłem wiary i zaufania, którym dotąd my dla nich byliśmy, by nawet w najtru­dniejszej wspinaczce mogły liczyć na swoją wewnętrzną siłę?

Takie pytania dręczą nas już od narodzin dziecka. Gdy dziec­ko idzie do szkoły, napięcie rośnie. Czy sprosta wyzwaniu? Czy uda mu się zdobyć potrzebne w dalszym życiu umiejętności? Czy będzie tak dobre, inteligentne, uzdolnione jak inne dzieci? Czy nauczyciele będą je dobrze traktować? Czy będzie bez­pieczne? Czy rodzice powinni wkraczać w szkolne sprawy? Do jakiego stopnia? Czy powinno się wywierać presję, przymuszać, a może namawiać lub schlebiać dziecku, by robiło to, czego się od niego wymaga? Czy będzie musiało dla nauki poświęcić swoją odrębność? Czy przykleją mu etykietkę, pomniejszą, pozbawią samodzielności? Czy w szkole poznają się na jego zdolnościach? Czy lepiej im o nich powiedzieć?

Najbardziej denerwujące jest to, że każde dziecko zdaje się potrzebować innego podejścia dla osiągnięcia tego samego celu. Gdy mój siostrzeniec Jimmy uczył się jeździć na rowerze, potrzebował szczegółowych instrukcji - gdzie postawić nogę, jak naciskać pedały, jak kręcić kierownicą Potem chciał w spokoju, ostrożnie popróbować jazdy. Jego starszy brat Tommy nato­miast upierał się, aby do wszystkiego dojść samemu. Nie chciał żadnych pokazów, żadnych wskazówek. Po prostu rzucił się w krwawą przygodę, gotów spadać tak długo, aż się wreszcie nau­czy; spodziewając się aplauzu po powrocie.

Instynktownie zauważamy różnice w sposobie uczenia się naszych dzieci, a jednak gdy posyłamy je do szkoły, nie zdaje­my sobie sprawy, że to właśnie te różnice decydują o ich sukce­sie lub niepowodzeniu.

***

Gdy jeszcze prowadziłam zajęcia wyrównawcze, siedziałam sobie pewnego dnia w biurze dyrektora sącząc kawę z plastiko­wego kubka. Jeden z nowych uczniów miał trudności w angielskim i w naukach społecznych. Problem został zgłoszony szkol­nemu psychologowi, który przez trzy godziny poddawał chłop­ca rozmaitym testom. Cztery tygodnie później ich wyniki zosta­ły ocenione i zebrano wszystkich, którzy byli odpowiedzialni za j ego edukację w tym roku szkolnym - a więc nauczycieli, psy­chologa z poradni zawodowej, wicedyrektora oraz mnie - aby nas oświecić.

Szkolnemu psychologowi co chwila zsuwały się z wąskiego nosa okulary w metalowej oprawce, gdy reasumował swoje od­krycia naukowe, opisując niedociągnięcia chłopca za pomocą procentów, krzywych, średnich i norm. Nie odrywając oczu od papierów kreślił szczegółową charakterystykę jego umysłowych braków i po niespełna godzinie wiedzieliśmy już o wszystkim, w czym ten młody człowiek nie dorównywał przeciętnym uczniom w jego wieku. Mimo kofeiny i pączków nie byłam w stanie za­panować nad ziewaniem.

W końcu wyrwałam się:

- Przepraszam, panie Baron, czy mógłby nam pan powie­dzieć, jakie są jego mocne strony, co ten chłopiec potrafi?

Nie trzeba być psychologiem, by zgadnąć, że pan Baron nie był zachwycony pytaniem. Chrząknął, poprawił złote spinki w mankietach i wyjaśnił, że ten uczeń ma liczne braki, a i jego sytuacja rodzinna jest daleka od ideału.

- Zgoda - odpowiedziałam - ale pozwoli pan zauważyć, że gdybyśmy wiedzieli coś o jego zaletach, byłoby nam łatwiej przezwyciężyć te trudności.

Pan Baron rzucił mi gniewne spojrzenie znad okularów i od­parł krótko, że przedyskutujemy to zagadnienie na najbliższym zebraniu rady pedagogicznej, za miesiąc. Oczywiście do dysku­sji nigdy nie doszło.

Wskutek tego i wielu podobnych wydarzeń pod koniec roku szkolnego czułam się płaska i szara jak kawał tektury. Odeszłam ze szkolnictwa.

Powróciłam doń po pięciu latach tylko dlatego, że potrzebo­wałam tymczasowego zatrudnienia. Ale moje doświadczenia pomogły mi powoli zrozumieć, że zdolności umysłowe są jak wody ukryte pod powierzchnią ziemi. Nie są niczyją własnością i każdy może nauczyć się z nich czerpać.

Nie chciałam wracać do nauczania. Przytłaczała mnie dia­gnoza lekarska, w którą uwierzyłam - że jestem śmiertelnie chora. Naprawdę potrzebowałam tylko jakiejkolwiek pracy, żeby zapłacić czynsz i móc kupować Dawidowi jego ulubione batony i ciasteczka. Poszłam do najbliższej szkoły i zapytałam, czy nie za­trudniliby mnie na zastępstwa. Wicedyrektor, pan West czy jakoś tak, miał starannie przycięte wąsy i był sztywny jak kołek. Powie­dział, że da mi znać, jeśli będzie miał coś dla mnie. Gdy już wycho­dziłam, chrząknął i przywołał z powrotem. Przyglądając się moje­mu życiorysowi wymamrotał coś na temat mojego doświadczenia z „trudnymi" uczniami. Wyjaśniłam, że mogę się zatrudnić tylko na krótko. Pan West zaczął mi opowiadać o eksperymentalnej klasie złożonej z wybranych uczniów w wieku od 11 do 14 lat.

- Szczerze mówiąc zebraliśmy w niej po prostu wszystkie dzieciaki, których nauczyciele nie chcieli mieć w swoich klasach. Ich wychowawca załamał się psychicznie. W ciągu czterech tygodni, odkąd go nie ma, mieliśmy już sześciu różnych zastęp­ców. Liczyłem na jakiegoś solidnie zbudowanego mężczyznę, no ale pani ma za sobą pracę w Harlemie i obozach dla imigran­tów. Tylko że nie wygląda pani na zbyt silną. A może przypad­kiem trenowała pani karate?

Nie trenowałam karate, ale doskonale wiedziałam, w czym rzecz. Uczniami tej szkoły były w dziewięćdziesięciu pięciu pro­centach dzieci z zamożnych domów, których rodzice wykładali w sąsiednich elitarnych uczelniach. Dzieciaki z tej klasy pocho­dziły natomiast z okolicznych farm i osiedla kolejowego, kolebki ogrodników, pracowników stacji benzynowych i taniego super­marketu.

Ku własnemu zdziwieniu przyjęłam tę pracę natychmiast. Wyobrażałam sobie, że to pozwoli mi oderwać myśli od bólu, który zawładnął moim ciałem. Poza tym cóż miałam do strace­nia? Moja kariera i tak miała dobiec końca za jakieś trzy miesiące - przynajmniej tak orzekła medycyna. Przerażały mnie rze­czy ważniejsze niż stado udręczonych hormonami nastolatków. Gdy weszłam do klasy, przynajmniej osiem różnych głośników grało na cały regulator różne utwory muzyczne. Kilka dziewcząt tańczyło na ławkach, a może dostały właśnie napadu drgawek. Jakieś pary migdaliły się pod ławkami. Pozostali kotłowali się po kątach. Całość przywodziła na myśl jakąś ogromną bestię nęka­ną przez pchły.

W klasie nie było okien. Zgasiłam jarzeniówki. Zawsze ich nie znosiłam. A niedawno przeczytałam artykuł jakiegoś czło­wieka z Florydy, który pisał, że ten rodzaj światła powoduje u dzieci nadpobudliwość. Te dzieci były nadpobudliwe i bez tego.

Gdy światło zgasło, wszystko zalała ciemność. Zrobiłam je­dyną rzecz, która przyszła mi na myśl. Usiadłam na podłodze. Dzika bestia udawała, że nie spostrzegła mojej obecności. Mi­nęły całe cztery minuty, zanim przyjęli do wiadomości, że tam jestem. Ktoś krzyknął:

- Hej, pszepani! Co pani robi na podłodze?

Oddychałam głęboko. Żadna odpowiedź nie przychodziła mi do głowy. Minęło jeszcze kilka minut. Dwie dziewczyny obeszły klasę wyłączając głośniki. Nikt nie zapalił światła. Nie wiem dla­czego. Ogromna bestia ruszyła ku mnie i rozwarła paszczę.

- Pytałem, czemu pani siedzi na podłodze. Radzę odpowia­dać, dziwko jedna, wykończyliśmy już sześciu nauczycieli.

Słowa same wybiegły mi na usta: -Potrzebuję pieniędzy.

Nie powiedziałam nic więcej. Mój głos odbił się echem od ścian. Bestia ześliznęła się na podłogę i, zaciekawiona, usadowi­ła się wokół mnie.

Zrobiłam to, co robię zawsze, gdy jestem wystraszona, za­częłam szybko mówić:

- Kiedyś uwielbiałam uczyć. Uwielbiałam fascynować dzie­ciaki możliwościami ich własnego umysłu. Ale skłamałabym mówiąc, że dlatego właśnie tu jestem. - Tym przyciągnęłam ich uwagę. Nauczyciele nigdy nie przyznawali się, że mogliby skłamać.

- Mam porządnego stracha. Najprawdopodobniej pójdzie mi tak samo fatalnie, a może nawet jeszcze gorzej niż tamtym sześciu nauczycielom. Ale potrzebuję pieniędzy.

To była prawda i oni o tym wiedzieli. Nie padły żadne dow­cipne komentarze. Po prostu siedzieli cicho i słuchali.

- Wy tkwicie tutaj, bo wszyscy myślą, że jesteście do nicze­go. W takim razie jest to właściwe miejsce dla mnie, bo ja jestem bardziej do niczego niż ktokolwiek z was. Zostały mi trzy mie­siące życia. Taka jest prawda. Znalazłam się tu, bo chcę zarobić trochę pieniędzy, żebyśmy przez ten czas mieli co jeść z moim małym.

Przerwałam i wzięłam kilka głębokich oddechów. Zdawało mi się, że kilkoro z nich westchnęło wraz ze mną. -Przypuszczalnie kiedy odejdę, nie będziecie umieć więcej niż teraz i to będzie moja wina. Przykro mi, że mieliście takiego pecha i dostaliście mnie jako nauczycielkę. Ale jesteśmy w takiej samej sytuacji, bo wy tu zabijacie czas czekając, aż będziecie mogli odejść, a ja- czekając, aż będę musiała odejść.

Przez dłuższy czas nikt się nie odezwał. Czyjeś stopy zaszu­rały, ktoś odchrząknął. Nie mieli pojęcia, jak zareagować. Kto to widział, żeby nauczyciel mówił prawdę, przyznawał się, że coś mu może nie wyjść, brał na siebie winę, przepraszał uczniów, siedział w ciemności na podłodze i opowiadał, że musi umrzeć.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin