Brooks Helen - Angielska rezydencja.pdf

(514 KB) Pobierz
Helen Brooks
Angielska rezydencja
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Udało się! Wreszcie miała miejsce, gdzie mogła się ukryć po koszmarze ostatnich
kilku lat i być we własnym
świecie.
Nieważne, ile czasu zabierze jej uporządkowanie
wiejskiego domu; zrobi to w swoim tempie, poświęci wieczory i weekendy, tak jak tego
pragnęła. Zresztą gdyby budynek był w dobrym stanie, nie mogłaby sobie pozwolić na
kupno tej posesji.
Willow Landon westchnęła z zadowoleniem. Ten dom oznaczał,
że
odzyskała kon-
trolę nad własnym
życiem
i nie zamierzała jej już nigdy więcej stracić.
Rozejrzała się po pustym pokoju dziennym. Podłoga z desek była zakurzona, ze
ścian
obłaziła tapeta. Po jej uradowanej minie można by sądzić,
że
znajduje się w ba-
śniowym
pałacu. Podeszła do brudnych podwójnych drzwi z popękanymi szybkami i
otworzyła je, spoglądając na przypominający dżunglę ogród. Powitały ją olbrzymie po-
krzywy i osty. Agresywne pnącza powoju owijały się wokół krzewów i drzew, tworząc
ścianę
zieleni. Agent nieruchomości zapewnił,
że
ogród zajmuje
ćwierć
akra powierzch-
ni.
Oczyma duszy ujrzała uporządkowany teren.
Pnące róże i dzikie wino porastające kamienne
ściany
domu,
ławeczki
i huśtawka
na pięknie przystrzyżonym trawniku, szemrząca słodko fontanna. Zamierzała uprawiać
staroświeckie gatunki kwiatów: piwonie i lwie paszcze, ozdobny
łubin,
lewkonie i goź-
dziki, tak, masę pachnących goździków. Będą też grządki warzywne. Na razie jednak
trzeba oczyścić tę dżunglę i przekopać ziemię, by się pozbyć przed zimą chwastów i
śmieci.
Najważniejsze,
żeby
przywrócić dom do stanu używalności, co będzie wymagało
mnóstwa pracy, cierpliwości i pieniędzy. Była pełna nadziei,
że
sobie z tym poradzi.
W kieszeni dżinsów zadzwoniła komórka. Spojrzała na ekran i mimo woli wes-
tchnęła.
- Cześć, Beth - zawołała ze sztucznym ożywieniem.
- Właśnie się dowiedziałam,
że
się dzisiaj wyprowadziłaś - rzekła Beth z przyganą.
- Nie wiem, czemu nam o tym nie wspomniałaś. Przecież wiesz,
że
ja i Peter chcieliśmy
ci pomóc.
L
T
R
- A ja ci mówiłam,
że
skoro jesteś w siódmym miesiącu ciąży, to absolutnie odpa-
da. Poza tym sami macie jeszcze masę pracy. - Siostra Willow, Beth, i jej mąż przepro-
wadzili się niedawno do większego domu z trzema sypialniami, obszernym salonem i
tarasem. - Z radością zabiorę się za sprzątanie. Dziś po południu przyjeżdża
łóżko
i kilka
najpotrzebniejszych mebli, resztę zaś dokupię, gdy tylko zakończę remont.
- Masz tam chociaż coś do jedzenia? - spytała siostra z powątpiewaniem. Brzmiało
to tak, jakby Willow wyprawiła się na Borneo albo do Mongolii z jednym małym ple-
caczkiem.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, w tle rozległ się męski głos.
- Peter mówi,
że
traktuję cię jak smarkulę. Wcale tak nie jest, prawda? - spytała
Beth z naciskiem.
Willow uśmiechnęła się pod nosem. Od tragicznej
śmierci
rodziców w wypadku
samochodowym przed pięciu laty obie z siostrą były sobie bardzo bliskie, musiała jednak
przyznać,
że
niecierpliwie wyczekiwała, kiedy Beth urodzi dziecko i na nim skupi całą
uwagę.
- Jasne - mruknęła. - Wiesz co, wzięłam zaległy urlop, więc niedługo wpadnę do
ciebie, to sobie pogadamy. Co o tym myślisz?
-
Świetnie.
Przyjedź w poniedziałek na kolację.
Willow znowu westchnęła.
L
T
R
Biuro planowania w Redditch, gdzie pracowała od ukończenia studiów, znajdowa-
ło
się blisko nowego domu Beth, natomiast jej wiejska posiadłość o godzinę drogi od
miasta. Ostatni odcinek prowadził krętymi wiejskimi drogami i zanim go dobrze nie po-
zna, wolała nie wracać po ciemku,
żeby
się nie zgubić. Pod koniec września dni były już
dosyć krótkie. Gdyby jednak wpadła do siostry na lunch zamiast na kolację, straciłaby
cały dzień sprzątania domu. Wcale jej się to nie uśmiechało.
- Dobrze. Przyniosę deser - obiecała.
Po skończeniu rozmowy przysiadła na popękanych kamiennych stopniach scho-
dów, prowadzących wprost do ogrodu. Z twarzą uniesioną do słońca wdychała ciepłe
powietrze poranka. Niebo miało chabrowy kolor, ukryte pośród listowia ptaki wyśpie-
wywały dźwięczne trele. Dzięki współpracy przyrody dzień przeprowadzki okazał się
wprost idealny. Dobry start na resztę
życia,
pomyślała.
Mały ptaszek przysiadł przed nią na krzaku i przyglądał jej się czarnymi paciorka-
mi oczu. Po chwili
ćwierknął
i odfrunął. Zatopiona w rozmyślaniach, rozważała swoją
sytuację.
Oto zaczynała nowe
życie.
Nic nie cofnie błędu, jaki popełniła, wiążąc się z Pier-
sem, lecz na szczęście zdołała się od niego w porę uwolnić. Zaledwie przed kilkoma
miesiącami czuła,
że
jej
życie
straciło sens; każdy dzień był walką o przetrwanie, zanim
mogła zażyć przepisaną przez lekarza tabletkę i choć na trochę wyłączyć znękany umysł.
Stopniowo udało jej się odstawić leki nasenne, zaczęła normalnie jeść, czytać książki,
oglądać programy w telewizji z jakim takim skupieniem, nie wracając myślami do ostat-
niego koszmarnego wieczoru z Piersem.
Przerwała smutne rozmyślania i wstała, przeciągając się rozkosznie. Zajęło jej to
trochę czasu, ale znowu była sobą, tyle
że
teraz starszą i odrobinę mądrzejszą.
Wróciła do domu i przeszła przezeń do wejścia, przed którym parkował jej wierny
ford fiesta. Teren od frontu był również zarośnięty chwastami. W zapchanym po dach
aucie były ubrania i rzeczy osobiste, a także pudło
środków
czyszczących i nowy odku-
rzacz. Miała kilka godzin, zanim firma transportowa dostarczy meble. Czekało ją mnó-
stwo sprzątania. Niedołężna staruszka, która tu przedtem mieszkała, nie radziła sobie z
obowiązkami domowymi. Po jej przeprowadzce do domu opieki krewny wywiózł
wszystkie meble i dywany. Zostały za to góry
śmieci,
pajęczyn i kurzu.
Cztery godziny później po raz enty opróżniła worek odkurzacza, ale większość
powierzchni była już względnie czysta. Dom nie był duży, składał się z pokoju dzienne-
go, kuchni i
łazienki
na dole oraz dwóch pokoi na piętrze. Przy kuchni znajdowała się
ciasna komórka z cegieł, w której poprzednia właścicielka trzymała węgiel i drewno na
opał. Nie było centralnego ogrzewania, a gotowało się na staroświeckiej kuchence.
Szczęśliwie niedawno wymieniono instalację elektryczną i była bieżąca woda.
Willow odpoczywała właśnie w kuchni przy kubku herbaty, gdy zajechała furgo-
netka firmy transportowej. Uprzejmy i wesoły szofer pomógł jej wnieść przywiezione
meble. W sypialni, którą sobie wybrała, znajdowała się wbudowana w
ścianę
szafa ubra-
L
T
R
niowa. Oprócz tego Willow posiadała jeszcze dwuosobową sofę, pluszowy fotel i niski
stolik. Nieduży telewizor i kuchenkę mikrofalową przywiozła wcześniej fordem.
Wieczorem padła na
łóżko
i usnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Po
raz pierwszy, odkąd odeszła od Piersa, nie miała złych snów. Obudziło ją słońce
świecą-
ce przez nieosłonięte okno. Długo leżała w pościeli, nasłuchując
śpiewu
ptaków i napa-
wając się samotnością i ciszą. Dom, w którym przez ostatni rok mieszkała z trzema kole-
żankami,
stał przy głównej drodze, więc hałas był nieustanny.
A jeszcze wcześniej... Usiadła na
łóżku.
Nie chciała wspominać lat spędzonych z
Piersem. Nowe postanowienia. Nowy start. Jakże ją to cieszyło. Zawsze odznaczała się
siłą woli.
Weekend upłynął jej na sprzątaniu pokoi, ale podczas kolacji u Beth mogła opo-
wiedzieć siostrze i jej mężowi,
że
w wiejskim domu można już normalnie mieszkać.
Oczywiście było jeszcze dużo do zrobienia, ale dach był mocny, a resztę prac remonto-
wych zamierzała wykonywać stopniowo. Teraz chciała się skupić na uporządkowaniu
zapuszczonego ogrodu.
Bolały ją wprawdzie wszystkie mięśnie i ledwo stała na nogach, niemniej jednak
udało jej się oczyścić spory kawał terenu. Słońce wciąż przyświecało, więc pomyślała,
że
mogłaby rozpalić ognisko. Tak się przecież robi, mieszkając na wsi, czyż nie?
Część ogrodu była kiedyś oddzielona niskim płotkiem, który już dawno się zawalił,
natomiast mógł posłużyć za opał. Willow przyniosła też naręcze suchych gałęzi i stare
gazety. W zniszczonej komórce w ogrodzie znalazła sięgające sufitu sterty makulatury,
kartonów i pudełek. Starsza pani musiała je tu odkładać latami, zanim nie stała się zbyt
schorowana, by móc wychodzić do ogrodu.
Miała czas do zapadnięcia zmroku,
żeby
spalić to wszystko razem z toną chwastów
i
śmieci.
Wybrała miejsce na ognisko przy końcu ogrodu, opodal wysokiego kamiennego
muru. Za nim, jak objaśnił agent, znajdował się ogród rozległej rezydencji. Dom zasła-
niały drzewa, ale całość znamionowała bogactwo. Ówczesny właściciel posiadał ponoć
onegdaj dużą część położonej w dolinie wioski. Dom Willow był wtedy kwaterą dozor-
cy. Obecnie rezydencja należała do majętnego biznesmena, który korzystał z niej tylko w
weekendy.
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin