Seweryna Szmaglewska - Nowy ślad Czarnych Stóp.doc

(1299 KB) Pobierz

Seweryna Szmaglewska

 

 

 

Nowy ślad Czarnych Stóp

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Partyzant Leśne Oko pod wpływem Waszych próśb (i gróźb!), pod wpływem argumentów podawanych inteligentnie na wieczorach autorskich i w listach, w tych pięknych listach, pełnych opisów przygód wakacyjnych i prac drużyny albo sekretów zastępu, przekazywanych mi z całym zaufaniem - obiecał! Obiecał wreszcie, uparciuch, że tym razem ukaże się na kartkach książki, zasiądzie przy ognisku, będzie razem z młodymi śpiewał, opowie Wam o swoich przeżyciach i posłucha, co Wy macie mu do powiedzenia. Zaszyjcie się więc w cichym kątku, żeby spokojnie czytać o tym, co przydarzyło się dalej zastępowi Czarne Stopy. Może i Wy znajdziecie własny nowy ślad

 

Autorka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1. „Hokus-pokus kabanokus”

 

Jan I Miękki już od świtu czekał przed szkolną bramą. Jeszcze nawet nie wzeszło słońce. Wiedział, że wczoraj po południu ojciec druha Zenka miał przywieźć harcerzy z obozu ciężarówką. Tymczasem upłynęła noc, w czasie której woźny wciąż podnosił głowę nasłuchując, ile razy dosłyszał warkot motoru. Na próżno! Kładł się znowu, zasypiał, ale był to płytki sen zająca drzemiącego pod miedzą, czujnego, w każdej chwili gotowego zerwać się na nogi. Widocznie tęsknił za hałasem i wrzawą młodzieży; cisza wakacyjnych dni męczyła go tak, jak młynarza męczy podobno milczenie zatrzymanych w pędzie i łoskocie kół młyńskich. Wstał wcześnie i czekał. Odwracał głowę to w lewo, to w prawo, bo na ulicy ruch był dwukierunkowy i ciężarówka z harcerzami równie dobrze mogła nadjechać od strony parku, jak wtoczyć się przez widoczny stąd plac, okrążając kwietnik.

Ciężarówek zbliżało się ciągle mnóstwo: wiozły pomidory albo skrzynki z oranżadą, wiozły deski, żelastwo, piasek, cegły, gęsi, nawet robotników budowlanych, ale ciągle i ciągle Jan daremnie wypatrywał oczy w nadziei, że powita harcerzy. Nie miał siły odejść sprzed bramy, chociaż powtarzał sobie w myśli, że to najgorsza metoda czekania. Lepiej zająć się czymś, a wtedy wrócą niespodzianie, ani się człowiek obejrzy. Ba! Co innego myśleć, a co innego posłuchać własnego rozsądku. Jan I Miękki po prostu wrósł w chodnik, z którego gdzieniegdzie sterczały kępki trawy nie deptanej tysiącami kroków. I gdyby nie straszny gniew Jana II Twardego, stałby tam w dalszym ciągu, sam ze zmartwienia zielonkawy jak trawa.

Młodszy woźny zaczął wrzeszczeć, robiąc dłuższe przerwy na odpowiedź:

- Czego tu stoisz i gapisz się, jakbyś nigdy ulicy nie widział?

Przerwa.

- U nas w koszarach jeden też tak jak ty gały wybałuszał i wiesz, do czego doszło?

Przerwa.

- Nie? To ja ci powiem. W suchoty wpadł.

Jan I Miękki otworzył usta i milczał przez chwilę z wrażenia. Tymczasem jego energiczny kolega wsadził mu w garść miotłę i wydał komendę:

- Zamiatać podwórko. Naprzód marsz! I to szybko.

Wąska twarz Jana I zwęziła się jeszcze bardziej. Odpłynął krokiem taneczno-miotlanym i po chwili stwierdził, że wiatr przywiał mnóstwo śmieci, przedwcześnie zżółkłych listków i że całe szkolne podwórko naprawdę wymaga uporządkowania. Pracował smutny, przygnębiony. Już nawet nie spojrzał w kierunku bramy.

Nagle rozległ się huk wręcz ogłuszający. Jan się nie łudził. Odrzutowiec. O tej porze codziennie przelatywał właśnie tędy, warto spojrzeć, czy i dziś tak lśni w słońcu, czy znowu będzie taki ogromny. Ten sam!

Idzie dość nisko, cały kadłub aż skrzy się srebrem, ale dlaczego trąbi, dlaczego tak dziwnie trąbi?! Czy ptaki chce rozpędzić? Jan I Miękki czytał o tym, że ptaszyska mogą wlecieć do samolotowej dyszy i nawet spowodować katastrofę. Stał więc i zadzierał głowę, dopóki Jan II Twardy jednym szarpnięciem nie odciągnął go na bok, bo tarasował drogę ciężarówce, która wśród warkotu i trąbienia wjeżdżała na szkolne podwórko.

Wrzawa powstała niesłychana pod budą auta; jedni skakali z radości, że uszkodzony pojazd jakoś jednak dowlókł się na miejsce, inni narzekali, zgnębieni powrotem do miasta bez lasów, gór, zieleni, namiotów i wąwozów.

Klakson ciągle jeszcze beczał jak ochrypły baran, ale już nie było go słychać w ogólnym hałasie.

Marek Osiński wziął rozmach i zeskoczył sprężyście na szkolne podwórko spod brezentu ciężarówki. Źle trafił. Rozległ się wrzask dziwnie znajomy, zająkliwy:

- U-u-u-waga! - jęczał Jan I Miękki chwytając się oburącz za czubek lewego pantofla. - Ty-ylko nie po nogach!

- Ooo! Pan woźny! Marek, unieszkodliwiłeś pana Jana Pierwszego - wołali druhowie.

- Faktycznie. Cośkolwiek jestem unieszkodliwiony. Prosto na ślubny odcisk - postękiwał Jan Miękki, jąkając się z bólu przy każdym słowie. - Odcisk już mam, tylko niewiada, kiedy będzie ślub!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin