Emilia Cassa-Kasicka - Krzyk w nocy.pdf

(724 KB) Pobierz
Emilia Cassa-Kasicka
Krzyk w nocy
1
1
— Słuchaj! — powiedziała żona do pana Pietrzaka.
Nie potrzebowała tego mówić, nie potrzebowała nic mówić, bo nie można było nie
słyszeć.
— Słuchaj! — powiedziała żona jeszcze raz i tym wprawiła pana Pietrzaka w
irytację. — Słuchaj, tam się coś stało!
Sam wiedział, że coś się musiało stać, więc rozłościł się jeszcze bardziej. Babskie
gadanie!... Takie gadanie w przestrzeń, przed siebie. To jest mówienie piekielnie sprytne,
rzucanie słów po to, żeby on, mężczyzna, musiał wyciągać wnioski.
— E tam, znów się kłócą — powiedział lekceważąco.
Ale to nie była prawda. W sąsiednim domu panowała teraz cisza... nie, nie zupełnie,
ktoś otworzył drzwi... rozległy się kroki... warkot...
— Zapuszcza motor — powiedział mężczyzna.
— Tak na milcząco? — powiedziała kobieta — widocznie nie wziął jej ze sobą.
Szum samochodu prędko się oddalał.
— Miał ją zabrać, kiedy się tak pokłócili? — zapytał mąż i poczuł się bardzo dumny
z siebie, że tak właśnie powiedział. Tymi słowami załatwiał sprawę. Wrzeszczeli,
ponieważ się pokłócili, a zamilkli, ponieważ przestali ze sobą rozmawiać. „Nie mówię do
ciebie”, jak powiadają dzieci... To nie są nasze sprawy — myślał pan Pietrzak — zawsze
powtarzam, że do cudzych spraw, zwłaszcza między małżeństwem, nie ma się co
wtrącać.
— Oni byli małżeństwem? — zapytał żony.
— Skąd mogę wiedzieć? Byli albo nie byli, nie oglądałam im metryki... — i nagle
wybuchła — człowieka mogą pokrajać, a nikogo nic nie obchodzi!
Masz tobie! Ten krzyk już prawie zagasł, już wtopił się w ciszę, w normalne hałasy,
uporczywe codzienne gwary jak wywożenie śmieci i poranne brzęczenie baniek z
mlekiem.
— Chcesz, żebym tam poszedł? — powiedział żałośnie pan Pietrzak — ale
uprzedzam cię, że się wygłupię. Obudzę ją ze snu i wygłupię się!
Żona udała, że nie słyszy.
— Jeżeli się nic nie zdarzyło — powiedział pan Pietrzak — to zepsujemy sobie na
wieki stosunki z sąsiadami... — i zaczął powoli szukać pantofli, które zadziały się gdzieś
okropnie daleko.
— Czy ja co mówię? — odezwała się pani Pietrzakowa dopiero, kiedy znalazł
kapcie — leż!
2
Położył się więc z powrotem z pełnym pretensji stęknięciem. Znał ją „Czy ja co
mówię” — powtórzył w myśli z rozdrażnieniem. Nie, ona nic nie mówi, tylko przez jej
jojczenie człowieka zrywa się w nocy z najlepszego snu! Nic nie mówi, ale po co
wywołała tę całą historię!... Sto lat temu, kiedy byli dopiero rok po ślubie, zerwała się
nagle o północy z przerażeniem w oczach, bo w pokoju coś brzęczało. Musiał po
całodziennej harówce uganiać się za komarem... „Czy ja co mówię!” Rzeczywiście!...
Dzwonek, ostry i długi, przerwał im poranny sen. Tak dobija się obcy. Nie zwykły
listonosz, ale nieoczekiwany posłaniec. Tak nie dobijają się krewni, a nawet stali
dostawcy. Tak dobija się goniec ze złą nowiną.
— Ojej! — westchnęła pani Pietrzakowa i naciągając po drodze rękawy szlafroka
poszła otworzyć.
Przed nią stał we drzwiach człowiek o postawie wojskowej, w szarym garniturze i w
czapce z daszkiem.
— Przepraszam, że budzę — powiedział dziarsko — ale jestem służbowo.
Przyjechałem po pana dyrektora Kucha. Nikt mi nie otwiera, więc może się tam co stało?
— Co się miało stać! — ziewnęła pani Pietrzak. I nagle wpatrzyła się w drzwi
sąsiedniego domu. — Jezus Maria! — zawołała — od dawna pan tak dzwoni?
Spojrzał na zegarek:
— Piętnaście minut — powiedział urzędowo, co nadało jego słowom dodatkowej
wagi. — Jestem tu służbowo — powtórzył.
— O Boże! — jęknęła kobieta. Jeszcze raz zmierzyła przybysza spojrzeniem,
zdecydowała się i rzekła — to niech pan wejdzie do nas.
Wszedł, zdając sobie sprawę, że potraktowane go grzecznie i w dowód uszanowania
bardzo długo szurał czystymi nogami o wycieraczkę. Potem rozejrzał się, westchnął i
zatrzymał przed gospodynią, jakby zdziwiony tym, że tu przyszedł, co tu ma do roboty i
w ogóle, co to wszystko ma znaczyć. Kobieta również wydawała się oszołomiona.
Dopiero po chwili przybysz przerwał milczenie:
— To tego... czy mogę zadzwonić? — spytał mężczyzna.
— Oczywiście — zgodziła się kobieta — a ja... ja lepiej obudzę męża... właśnie tak
dobrze śpi... nie mieliśmy dobrej nocy... — i nagle, jakby to wspomnienie uświadomiło
jej dopiero, dlaczego noc nie była dobra, dodała szybko: — Jezus Maria! Człowiek śpi i
niczego się nie spodziewa!... Niech pan dzwoni!
Po chwili siedzieli już w hallu wszyscy troje: mąż, żona i przybysz, który jak się
okazało, był kierowcą dyrektora. Rozmawiał już z instytucją, powiedziano my, żeby
czekał... albo wrócił... albo czekał... albo wrócił..., bo jeżeli pan dyrektor Kuch
przybędzie do pracy nie ze swego stałego miejsca zamieszkania, to przecież i tak wóz
będzie mu w ciągu dnia potrzebny... Ale jeżeli dyrektor Kuch jest jednak w domu, to
lepiej, żeby zostać na miejscu, aż się to wszystko wyjaśni.
3
— Zostanę tutaj — powiedział kierowca z pogardą. Żywił pogardę dla wszystkich
pracowników biurowych. Dla dyrekcji jednak nie, a dla dyrektora Kucha miał prawdziwy
szacunek. Dyrektor to był byczy chłop, miał własne auto, wspaniale prowadził, a przy
tym patrzył przez palce na podwożenie przez szofera łebków. Był jednak nieubłagany,
jeżeli chodzi o punktualność... Co mogło mu się u licha, przytrafić?
Pan domu, prychając, siedział w fotelu. Miał na sobie pasiastą piżamę, na niej ciepły
szlafrok, w którym się kulił, jakby mu było zimno. Pykał fajkę i powtarzał co chwila:
— Ładna historia!... Ładna historia!...
Pan Pietrzak był z zawodu introligatorem, ale zaryzykował i założył własną
wytwórnię zabawek, szybko się dorobił i właśnie niedawno, wraz ze zdumioną własnym
szczęściem żoną, przeniósł się do tego willowego domku w eleganckim, nowym osiedlu.
Mieli tu hall jak w angielskich filmach, pokoje sypialne na górze, salon i połyskujące
meble, dopasowane przez architekta do tego nowoczesnego wnętrza. Bieda tylko, że
sami nie mogli się jakoś dopasować.
W tej chwili pani Pietrzakowi robiła to, co zawsze w ciężkich sytuacjach stanowi
ucieczkę kobiet — zajęła się gospodarstwem, nastawiała w kuchni kawę. Kierowca
siedział bez ruchu i patrzył na czubki swoich butów.
— To wyważamy drzwi, czy dzwonimy po milicję? — powiedział pan Pietrzak
jakby nigdy nic. Po rozmowie z żoną, po jej nieokreślonym a złowróżbnym „zanim co”
wydało mu się to jedynym słusznym wyjściem.
— Ja tam nic nie wiem — rzekł kierowca. I panu Pietrzakowi znowu przeszło przez
głowę, że się wygłupia (zwyczajnym ludziom sama myśl o rzeczach wykraczających
poza codzienność wydaje się zakłóceniem porządku). Ale już było za późno, już nakręcił
numer pogotowia milicyjnego.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin