Andrzej F. Paczkowski - Teraz rozumiem swoją matkę.pdf

(455 KB) Pobierz
Andrzej F. Paczkowski
Teraz rozumiem swoją
matkę
Kiedy poznałam Roberta, zakochałam się w nim bez
pamięci. Od pierwszego spojrzenia miałam pewność, że to
jest ten jedyny, prawdziwy, ten wymarzony i wytęskniony
mężczyzna moich marzeń. Miałam osiemnaście lat i nie
widziałam poza nim świata.
Wracając
dziewczynę,
do
tamtego
o
nadzieją
i
czasu
wielkich
wiarą,
widzę
i
siebie:
młodą
oczach
naiwną,
piękną,
czystych
przepełnionych
wyjątkowo
ponieważ wyrastałam pod kloszem, sokolim wzrokiem mojej
matki, pilnującej mnie jak oka w głowie. Wierzyłam w
przyszłość, w dobre życie, wierzyłam w księcia z bajki,
który, co prawda, nie miał przyjechać na białym koniu, ale
pewnego dnia miał się pojawić, oczarować, zbałamucić,
zrobić ze mnie kobietę i trwać ze mną do końca. Mieliśmy
wspólnie przeżyć długie i szczęśliwe życie, z gromadą
pięknych dzieci i... Moja głowa była pełna marzeń!
Gdy Robert stanął na mojej drodze, oto spełniło się moje
życzenie, bo przecież w życiu tak ma być, że jeśli czegoś
mocno
chcemy,
dostajemy
to.
Wystarczy
chcieć
być
szczęśliwym, a szczęśliwym się będzie. Tak to działało. Taka
tajemnica życia, której należało się nauczyć, choć nie
każdemu się to udawało. Więc moje życie było na najlepszej
drodze do tego spełnienia.
I spełniło się.
A potem przyszedł największy koszmar, o którym nawet
nie śniłam...
W
wieku
siedemnastu
lat
prawie
każdego
dnia
przebywałam w kościele. Matka dawno temu, miałam wtedy
zaledwie sześć lat, została opuszczona przez ojca, który od
tamtego czasu już więcej się u nas nie pokazał. Ciocia Gosia
mówiła, że ojciec: „uciekał, jakby go sam diabeł gonił.
Kurzyło się za nim na drodze jeszcze drugiego dnia”.
Nie wiedziałam jeszcze wtedy, co to oznaczało, ale często
zastanawiałam się, dlaczego tata tak uciekał na łeb na szyję.
Czy było mu z nami źle? Może ktoś mu wyrządził krzywdę? A
może po prostu nie potrafił przyzwyczaić się do życia
rodzinnego na wsi oraz do matki, ponieważ, tu znowu
przytoczę słowa cioci: „był miastowy i nie miał rodziny. Na
wsi się dusił, a twoja matka jak już raz na niego wsiadła, to
mu uprzęży nie popuściła. Musiał uciekać, bo inaczej by go
wykończyła.”
Tęskniłam za ojcem i często wypytywałam mamę o niego,
ta jednak za każdym razem mocno zaciskała usta, mówiąc:
– Był szubrawcem i obieżyświatem, i nigdzie nie umiał
zagrzać miejsca. Nie zależało mu na nas, więc i nam nie
zależy na nim.
I tym kończyła rozmowę, odwracając się za każdym
razem w drugą stronę.
Kiedyś też podsłuchałam rozmowę cioci Gosi z sąsiadką,
ciocią Baśką:
– Nosiło go, że ho ho. Za babami ganiał, ogona poskromić
nie umiał i aż się rwał, by zamaczać go wszędzie, w każdej
napotkanej dziurze. A Genia myślała, że go usidliła. Takich
jak on się nigdy nie udaje zamknąć w klatce. Bo to ciągle
oczy mu latały na wszystkie strony jak nakręcone, a jak babę
widział, to jakby psa z łańcucha spuszczano.
Wiedziałam te wszystkie rzeczy, niestety nie potrafiłam
ich jeszcze zrozumieć, bo byłam za młoda. Może to i dobrze,
bo zachowałam obraz dobrego ojca. Przecież musiał być
dobry, jeśli kochał mamę i mnie też kochał, jak mówiła
mama. Tylko źli ludzie nie kochają.
Miałam dokładnie sześć lat, gdy odszedł, a właściwie
lepiej by było napisać: przepadł jak kamień w wodę. Bo
kiedy furtka się za nim zamknęła, zniknął po nim ślad. Był, a
potem jakby go nie było.
Kiedyś w salce na religii (bo na religię chodziło się do
przykościelnych salek, nie tak jak teraz w szkole) zapytałam
księdza Andrzeja, dlaczego mój ojciec odszedł. Byłam
przecież naiwnym dzieckiem i miewałam wiele pytań, jak
wszyscy w moim wieku. A ksiądz odpowiedział na to tak:
– Twój ojciec pojawił się u was, aby właśnie ciebie
sprowadzić na świat. Wyobraź sobie, że gdyby ojca nie było,
nie byłoby też ciebie i twoja mama byłaby nieszczęśliwa i
samotna. A tak teraz macie siebie nawzajem i życie jest
lżejsze. Tak zarządził wszystko Bóg, ojciec się pojawił i
odszedł, ponieważ nic nie trwa wiecznie, a wszystko, oprócz
wiary, jest ulotne. Powinnaś dziękować Panu za ojca, nawet
jeśli go nie ma, bo dał ci życie. A jeżeli odszedł, taka była
Jego wola...
Może i taka była wola Boga, ale czasami z tego powodu
bywałam smutna i nieszczęśliwa. Bo po odejściu taty, matka
przestała się śmiać i już nigdy nie była taka wesoła jak
dawniej.
Często wyobrażałam sobie, że matka znowu będzie taka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin