Raymond E. Feist - Niebajka.pdf

(1476 KB) Pobierz
Raymond E. Feist
NIEBAJKA
-2-
Jednym z prawdziwie rzadkich skarbów w życiu jest przyjaźń. Pod tym względem
uważam się za prawdziwego szczęśliwca. Przyjaciele są mi oddani z całego serca, a
nawet i bardziej, co wyraża się na zbyt wiele sposobów, abym mógł je tu wszystkie
wymienić - lecz nade wszystko w miłości, akceptacji i wsparciu. Nigdy nie zdołam im
dorównać pod względem wielkoduszności.
Niemniej, jako skromny dowód swego uznania, dedykuję tę książkę:
WSZYSTKIM
PIERWOTNYM
UCZESTNIKOM
WIECZORÓW
CZWARTKOWYCH:
Steve’owi A., Jonowi, Anicie, Alanowi, Timowi, Richowi, Ethanowi, Jeffowi,
Lorri, Steve’owi B. i Bobowi (a także April - albowiem nie pamiętam już czasów, kiedy
jej tam nie było), z czasów, gdy dom April i Steve’a był jeszcze mieszkaniem Steve’a i
Jona, a my pociliśmy się pospołu nad egzaminami końcowymi, wynikami doświadczeń,
egzaminami ustnymi, obroną, poszukiwaniem pracy, wzlotami i upadkami, nad
cierpieniem, miłością i zżywaniem się… naszej wspólnoty.
PODZIĘKOWANIA
Proszę, by głębokie wyrazy szacunku za pomoc przy realizacji tego raczej
niezwykłego pomysłu przyjęły następujące osoby: April i Steve Abrams, Richard Freese,
Ethan Munson, Richard Spahl, Adrian Zackheim, Jim Moser, Lou Aronica, Pat LoBrutto,
Janny Wurts.
Raymond E. Feist kwiecień 1987
San Diego, Kalifornia
-3-
PROLOG
MAJ
Barney Doyle siedział w swym zagraconym warsztacie i po raz czwarty w ciągu
ostatnich siedmiu lat usiłował naprawić leciwą kosiarkę elektryczną Olafa Andersena.
Zdjął już nakrętkę cylindra i rozważał właśnie, czy wypada mu odprawić nad nią ostatnie
obrzędy - spodziewał się, że dobrzy ojcowie z kościoła Świętej Katarzyny nie
pochwaliliby tego pomysłu. Nakrętka pękła - to dlatego Olaf nie mógł włączyć silnika - a
ścianki cylindra były już cienkie niemal jak papier od zużycia i poprzednich renowacji.
Najlepsze, co mógłby zrobić Andersen, to zainwestować w jedną z tych ścinarek do
trawy Toro, z tymi ich fikuśnymi dzwonkami i gwizdkami, a starą maszynę rzucić w kąt,
by dordzewiała do końca.
Barney wiedział jednak, że Olaf będzie strasznie zrzędził, gdyby przyszło do
kupna nowej, ale to już problem Olafa. Barney wiedział także, że wydobycie choćby
centa od Olafa za taką diagnozę graniczy niemal z cudem. Najlepiej dla wszystkich
zainteresowanych byłoby, gdyby Barney potrafił wycyganić jeszcze jeden sezon pracy od
zdychającej maszyny. Przyłożył do ostrzy osełkę i zamyślił się głęboko. Może trzeba
spróbować jeszcze raz. Być może uda się, jeśli założy za duży pierścień - może też
zespawać tę małą szczelinę, a wtedy uda się odzyskać prawie normalne sprężenie. No, ale
jeśli nie wyjdzie, wtedy Barney straci czas i pieniądze włożone w części. Nie,
zadecydował w końcu, lepiej powiedzieć Andersenowi, żeby szykował pogrzeb.
Gorący, wilgotny podmuch wiatru załomotał otwartą okiennicą. Barney w
roztargnieniu odsunął koszulę ze spoconej piersi. Meggie McCorly, pomyślał znienacka,
a na jego pomarszczonej twarzy pojawił się uśmiech. Była dlań uosobieniem piękna w tej
swojej prostej, bawełnianej sukience, opinającej pełne, rozkołysane biodra i obfite piersi,
kiedy codziennie wracała ze szkoły do domu. Na chwilę zalał go przypływ wspomnień
tak żywych, że w starych lędźwiach ozwało się echo dawnego pożądania. Barney wyjął
chusteczkę i otarł czoło. Rozkoszował się zapachem wiosny, gorącymi, wilgotnymi
aromatami nocy, tak podobnymi do tych, które unosiły się nad sadami i polami hrabstwa
Wexford. Barney myślał o tamtej nocy, kiedy on i Maggie urwali się z potańcówki, z
zatłoczonej i dusznej sali, wymknęli się nie zauważeni, gdy całe miasto świętowało na
weselu Paddy’ego O’Shea i Mary McMannah. Gorące wspomnienia sprawiły, że Barney
musiał jeszcze raz przyłożyć do czoła chusteczkę i poczuł, że coś tam drgnęło w
okolicach pachwiny. Śmiejąc się pod nosem, pomyślał, że w jego starym ciele zostało
jeszcze trochę życia.
Na długą chwilę zatracił się we wspomnieniach o na wpół zapomnianych
namiętnościach, aż wreszcie zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas przeciąga osełką
po ostrzu Andersenowej kosiarki, tak iż zdążył już doprowadzić krawędź do srebrzystego
połysku. Opuścił osełkę, zachodząc w głowę, co też w niego nagle wstąpiło. Nie myślał o
Meggie McCorly, odkąd wyemigrował do Ameryki, jeszcze w trzydziestym ósmym.
-4-
Ostatni raz słyszał o niej, kiedy wyszła za mąż za jednego z chłopaków Cammacków z
Enniscorthy.
Nie mógł sobie przypomnieć za którego, a to napełniło go smutkiem.
Przez malutkie okienko służącej za warsztat szopy dostrzegł znienacka jakieś
ledwie dostrzegalne, szybkie poruszenie. Odłożył osełkę i podszedł do okna, by wyjrzeć
w słabnące światło wieczoru. Nie dostrzegłszy jednak nic, co mogło przyciągnąć
poprzednio jego uwagę, powrócił w głąb warsztatu. Gdy tylko okno znalazło się poza
jego polem widzenia, znów dostrzegł coś kątem oka. Otwarł drzwi szopy i postąpił o
krok. Potem stanął w miejscu.
Kiedy powoli cofał się do wnętrza szopy, ogarnęła go gwałtowna fala dawnych
wyobrażeń, na wpół pamiętanych baśni i zasłyszanych w dzieciństwie pieśni. Poczuł
jednocześnie i radość, i przerażenie tak piękne, że wywoływało łzy w oczach,
przełamując wszelkie bariery racjonalności. Powierzone jego pieczy narzędzia
cywilizacji - zepsute tostery, kosiarka, robot kuchenny z przepalonym silnikiem, a nawet
jego malutki telewizorek do oglądania meczy baseballowych - wszystkie legły pokonane
przez tradycję tak starożytną, że poprzedzała nawet pojawienie się ludzkich społeczności,
a która teraz objawiła się znienacka przed drzwiami do jego szopy. Nie odrywając
wzroku od tego, co dostrzegł przed progiem, wciąż cofał się wolno, po omacku, dopóki
plecami nie natrafił na stół z narzędziami.
Sięgając za siebie, ściągnął z zawieszonej na ścianie półki zakurzoną butelkę.
Dwadzieścia dwa lata temu, kiedy ślubował abstynencję, umieścił na tej półce butelkę
whisky Jamesona jako przypomnienie i wyzwanie. W ciągu tych dwudziestu dwóch lat
nauczył się z czasem ignorować jej obecność, zamknął uszy na jej syreni śpiew, dopóki
nie zespoliła się całkowicie z wnętrzem małej szopki, w której zwykł pracować.
Powoli wyciągnął korek, rozrywając szeleszczący, zetlały papier banderolki
akcyzy.
Nie odwracając głowy, nie odrywając wzroku od drzwi, podniósł butelkę do ust i
zaczął pić.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin