Boccor_e_0x6e.pdf

(547 KB) Pobierz
Marek Tarnowicz
Redakcja: Paulina Nowaczyk
Skład DTP: Joanna Bianga
Okładka wg projektu autora: Robert Zajączkowski
Copyright © 2018 by Marek Tarnowicz
Wszelkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki
jest możliwe tylko na podstawie pisemnej zgody autora.
Wydanie I
ISBN 978-83-939211-8-8
ISBN 978-83-939211-8-8
9 788393 921188
BRAMA FANTAZJI
Kup książkę
Dziękuję Panu Bogu za wytrwałość
Dedykuję mojej córce Magdalenie
Kup książkę
Marek Tarnowicz „BOCCOR”
wydanie 1, 2018
Piach. Piach, a do tego palący bez chwili przerwy żar stojącego w zenicie
słońca. Przez powstałą kilkanaście tysięcy lat wcześniej pustynię niemalże już
na oślep i ostatkiem sił podążała dwunożna istota. Długi, rozdwojony język
wyskakiwał od czasu do czasu spomiędzy łuskowatych warg, jakby badał oto-
czenie. Stworzenie zostawiało za sobą ślady; nie miało już siły ich zacierać.
Szło, czekając na zmierzch. Kiedy zniknęły ostatnie promienie słońca, poczuło
się odrobinę lepiej. Oczy trochę odzyskały swoje zdolności. Stwór zaczął wi-
dzieć lepiej i dalej. Po jakiejś godzinie wrócił spokojniejszy oddech. Oblizał
suche na wiór wargi. Wiedział podświadomie, że kolejnego takiego dnia nie
przeżyje. Do najbliższej studni z wodą było za daleko. Mimo to wykorzystał
ciemność i z uporem szedł dalej. W połowie zimnej nocy przystanął na dłuższą
chwilę. Potem znowu ruszył przed siebie. Tuż nad ranem położył się jak zawsze
na długie minuty i usiłował wchłonąć odrobinę skroplonej pary wodnej, aby
zasilić swój organizm. O świcie ruszył przed siebie. Kolejny taki sam dzień za-
czął chylić się ku zachodowi. Upał odrobinę osłabł. Stwór zwolnił zaniepokojo-
ny, słysząc przed sobą dziwne odgłosy. Nie przypominały co prawda dźwięków
pogoni, ale na pewno ktoś nachodził. W końcu przystanął z wahaniem. Było
już jednak za późno. Zza wydmy wychodzić zaczęli ludzie i objuczone zwierzę-
ta. Wysocy, ciemnoskórzy mężczyźni nagle zatrzymali się w miejscu zdumieni
niesamowitym widokiem. Kilkanaście metrów przed sobą zauważyli dziwne
stworzenie, stojące na dwóch nogach. Budową ciała przypominało człowieka,
jednak łeb miało węża.
– Co to takiego? – padło pytanie z ust jednego z nich.
Na czoło grupy wyszedł barczysty właściciel karawany. Przez moment rów-
nież patrzył ze zdumieniem. Jednak jego myśli pominęły pytanie i podążyły
dalej. Przed sobą widział szansę na niezły zarobek. To prawda, że nikt mu nie
uwierzy, że gad był ubrany w krótką tunikę i nabijaną ćwiekami skórzaną
spódnicę, lecz to nie było ważne w tej chwili. W jednym momencie podjął
decyzję.
– Łapać go! – krzyknął, chwytając za włócznię wiszącą u boku konia.
Kup książkę
4
Marek Tarnowicz „BOCCOR”
wydanie 1, 2018
Stworzenie od razu zrozumiało jego zamiary. Walcząc ze słabością, rzuciło
się do ucieczki. Biegło jednak ciężko, a w końcu padło wycieńczone. Pierwszy
dopadł je rosły handlarz.
Nie zabijaj mnie
– usłyszał w głowie jakiś głos.
Przystanął zaskoczony.
– Słyszeliście? – zapytał dobiegających do niego kompanów.
– Co? – odpowiedział pytaniem jeden z nich.
– Prosi, żeby go nie zabijać. Nie słyszeliście? Przecież mówi ludzkim językiem.
Jest wart fortunę. A jak go sprzedam na arenę, to…
Nie sprzedawaj mnie. Uczynię cię królem
– obiecał w głowie głos.
– Słyszeliście… – przerwał, bowiem pozostali patrzyli na niego nieco dziwnie.
– No co? Nic nie… Przecież znów przemówił. Co chcesz zrobić? – Dopiero po
chwili dotarło do niego znaczenie usłyszanej myśli.
Będziesz królem potężnego państwa, tylko mnie oszczędź
– poprosił ponownie
stwór.
– Tak. A potem przyjdzie inny i zetnie mi głowę. Wolę na tobie zarobić.
A skoro znasz takie sztuczki, to może kupią cię kapłani ze świątyni – myślał
głośno. – Bierzemy go. – Chwycił stworzenie za jedną z rąk pokrytych szorstką
i twardą skórą.
Dostrzegł u jego czterech palców groźnie wyglądające pazury. Stwór nie miał
innego wyjścia, poddał się jego woli. Mógł co prawda spróbować ich zabić,
ale nie miał na to siły. Został przez nich zawleczony do karawany, a tam padł
na piach, nie dając rady iść dalej.
– Harak, daj mu wody – wydał polecenie jednemu ze swoich ludzi rosły
handlarz.
Sam sięgnął do juków i wyciągnął solidnej grubości rzemień. Spróbował go
zerwać, lecz nie dał rady. Tymczasem równie dobrze zbudowany Murzyn odpiął
bukłak z wodą. Spojrzał na gada i po chwili wahania zdjął skórzane naczynie,
którym poją konie. Nalał do niego trochę ciepławej wody i położył je na piach.
– Pij. Do miasta daleko – powiedział bez przekonania, że ten go zrozumie.
Stwór, zamiast sięgnąć i wziąć pojemnik do rąk, zanurzył w nim jedną z kończyn.
– Amar, patrz na cudaka! – zawołał zaskoczony mężczyzna, patrząc na to, co
robi stworzenie.
Kup książkę
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin