Hammond Lauren - Beautiful Nightmares - (03. Asylum).pdf

(2391 KB) Pobierz
1
Z angielskiego przełożyła:
korekta: klaudiaaa90
Spis treści:
Prolog – str. 3
Rozdział 1 – str. 7
Rozdział 2 – str.13
Rozdział 3 – str. 18
Rozdział 4 – str. 24
Rozdział 5 – str. 33
Rozdział 6 – str. 38
Rozdział 7 – str. 46
Rozdział 8 – str. 50
Rozdział 9 – str. 54
Rozdział 10 – str. 63
Rozdział 11 – str. 67
Rozdział 12 – str. 72
Rozdział 13 – str. 77
Rozdział 14 – str. 83
Rozdział 15 – str. 91
Rozdział 16 – str. 98
Rozdział 17 – str. 102
Rozdział 18 – str. 111
Rozdział 19 – str. 116
Rozdział 20 – str. 116
Rozdział 21 – str. 123
Rozdział 22 – str. 127
Rozdział 23 – str. 132
Rozdział 24 – str. 145
niux1
2
Prolog
Nigdy nie myślałam, że słowo szczęście będzie znanym mi wyrazem.
Nigdy
nie sądziłam, że będzie to uczucie, które będę w stanie doznawać.
W latach mojej młodości szczęście i ja nie bardzo się ze sobą dogadywaliśmy.
Przede wszystkim przez tatę i jego problem i to, że tak naprawdę, nigdy nie
pozwolił odejść mamusi i to jak bardzo mu ją przypominałam.
Ale teraz jestem szczęśliwa.
Namacalnie, prawdziwie i żarliwie szczęśliwa.
To jest piękne uczucie.
Stoję na łące wraz z długimi, kołyszącymi się i pożółkłymi
Miękka melodia unosi się z wiatrem i mrużę oczy, dostrzegając go.
Elijah.
Siedzi na kocu, zgarbiony nad brzdąkającymi strunami gitary. Unosi
głowę, jego oczy spotykają się z moimi, potem leniwy uśmiech drga na jego
wargach. Kusi mnie bym podeszła bliżej lekkim skinieniem głowy, a kiedy ją
pochyla, słońce muska koronę złotych loków sprawiając, że jej kosmki mienią
się blaskiem. Wtedy słyszę śmiech. Jest lekki, beztroski i chimeryczny.
To wtedy zauważam małe dziecko kręcące się wokół Elijah. Okrągłe, czerwone
policzki cherubinka. Złote kędziory dokładnie takie same jak jej ojca.
Moja córka. Willow.
źdźbłami
trawy, jasno żarzącym słońcem i delikatnym choć chłodnym wiaterkiem.
3
Biegnę w kierunku mojej rodziny z ogromnym uśmiechem i nie mogę się
doczekać by obsypać policzki Willow milionem pocałunków. Myślę by wpaść
w ramiona Elijah i kazać mu mnie trzymać i nigdy nie wypuszczać. Myślę aby
powiedzieć mu, że uczynił ze mnie najszczęśliwszą osobę na calutkim świecie
i że nie wymieniłabym mojego czasu spędzonego z nim czy mojej miłości do
niego, za nic.
Ale coś dziwnego dzieje się gdy dobiegam do miejsca gdzie Elijah siedzi.
Nie zauważa mnie. Przestaje brzdąkać na gitarze i wstaje, wpatrując się
w przestrzeń na prawo. Podążam za jego wzrokiem i widzę odbiegającą
Willow.
– O nie! – Sapię. – Willow kochanie! Wracaj! Nie odchodź od mamy i taty!
Ale Willow nie słucha. Jest uparta tak jak jej tata.
Ruszam za nią pędem i szybko doganiam. Wyciągam rękę i staram się ją
zgarnąć w ramiona ale moje palce się ześlizgują. Łąka zaczyna się kończyć
a obramowana jest jak urwisko. – Willow Watson! Ani kroku dalej! – Moja
córka obdarza mnie nieposłusznym chichotem i przyspieszam, i dosięgam ją
w tej samej chwili gdy ona wybiega w przepaść.
Spadamy.
Moje serce bije w panice. Strach wije się w moich żyłach. Trzymam
kurczowo córkę przy
swej piersi
gdy jej chichot przechodzi
w płacz
i uspakajam ją. – Ciii, moje kochanie. Mamusia tu jest. Mamusia cię złapała.
Wtedy uderzamy o ziemię.
Uderzamy mocno o ziemię i przysięgam, że słyszę i czuję jak skręca się
mój kark. Wstaję, ignoruję ból. Dotykam szyi a moje oczy mierzą mnie całą.
Jestem jedynie poobijana i posiniaczona i przekonuję siebie, że pękający
4
dźwięk był jedynie wytworem mojej wyobraźni. Okręcam się w kółko. Moje
oczy przeczesują ziemię. Gdzie jest Willow?
Gdzie jest moja córka?
Spadła ze mną.
Wiem, że tak.
Trzymałam ją w swoich ramionach.
Zaczynam biec i sceneria wokół mnie się zmienia. Niebo przemienia się
z jasności we wszechwiedzący mrok. Chmury majaczą nade mną zasłaniając
księżyc a upiorna poświata oświetla moje otoczenie.
Cyklon strachu i paniki przedziera się przez ściany mojego żołądka
i dławię się mdłościami buzującymi mi w gardle.
– Willow! – wrzeszczę histerycznie. – Willow!
Zatrzymuję się na raz gdy widzę kamienie różnych rozmiarów i kształtów.
Kwiaty użyte do dekoracji. Imiona i wyrazy miłości wykute w skalnych płytach.
Cmentarz.
Jestem na cmentarzu.
Podmuch chłodnego wiatru smaga moimi kruczoczarnymi włosami, a ja
wpatruję się w kopiec świeżo skopanej ziemi u moich stóp. Kopię jedną
z mokrych, mulistych kulek czubkiem swojego buta i przyglądam się jak blask
księżyca tańczy po cmentarnych nagrobkach. Przesuwam noskiem mojego
buta barwy kości słoniowej po wilgotnej trawie by go wyczyścić i zastanawiam
się jak ja się tutaj znalazłam.
Zastanawiam się jak dotarłam do tego punktu w moim życiu.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin