Tytuł oryginału NELL Opracowanie graficzne okładki KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Redakcja merytoryczna KATARZYNA CHMIELEWSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JACEK RING Copyright © 1994 by Twentieth Century Fox Film Corporation and the Polygram Film International B. V. All rights reserved including the right of reprodurtion in whole or in part in any form. This edition published by arrangement with The Berkley Publishing Group, a division of the Putnam Berkley Group, Inc. For the Polish edition , Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Original English language edition ISBN 83-7082-929-9 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1995. Wydanie I Druk:. Opolskie Zakłady Graficzne Prolog Wyobraź sobie, proszę, twarz dziecka. Leży w łóżku, przygotowana do snu, ale nie śpi. Podniecenie i oczekiwanie nie pozwalają jej zasnąć. Jest mała, ma nie więcej niż cztery lata. Jej twarzyczkę w kształcie serca oświetla przy- ćmiony blask płonącej w korytarzu lampy. Na podeście słychać ciche kroki i drzwi otwierają się. Na podłogę sypialni pada prostokąt światła. ‒ Nie możesz zasnąć? Dziewczynka energicznie potrząsa głową i uśmiecha się. Oboje znają przyczynę jej niepokoju. Ojciec dziewczynki siada na łóżku. Jego ciężar napina wy- krochmaloną pościel, która szczelnie otula jej ciało. Dziew- czynka czuje się pewnie i bezpiecznie. W tej chwili do niej należy świat absolutów, którego granice tworzy łóżko. Jej wyobraźnia jednakże wykracza poza te granice, jak gdyby pra- gnęła sięgnąć poza pokój do odległego miejsca, do innego świata. ‒ Podniecona dniem jutrzejszym? ‒ pyta ojciec. ‒ Aha. ‒ Dziewczynka poważnie kiwa głową. ‒ Nie mogę się doczekać. Ojciec jest potężnie zbudowanym mężczyzną po czterdzie- stce, wysokim i silnym, z długimi nogami, mocnymi ramionami oraz wielkimi, stwardniałymi dłońmi. Posiada również deli- katne cechy: wielkie, łagodne szare oczy i spokojny, pełen roz- wagi głos. Mówi z miękkim irlandzkim akcentem. Jest ubrany w starą kraciastą koszulę i błękitne dżinsy tak spłowiałe, że ich barwa pasuje do jego oczu. Wszystko razem sprawia, że wy- gląda na zatroskanego chłopca. Uśmiecha się do córeczki. ‒ Najpierw musisz trochę się przespać. Uspokój się. Za- mknij oczy. Dziewczynka zwija się w kłębek, wtula w poduszki i mocno zamyka oczy. Ojciec wygładza przykrywające ją prześcieradło, a potem delikatnie, leciutko, pieści dłonią jej policzek. Ten gest dziewczynka zna od urodzenia ‒ czułe muśnięcie będące skoncentrowanym wyrazem miłości i ciepła, prostym sygnałem, który przekazuje tak wiele. ‒ Kocham cię ‒ szepce mężczyzna. ‒ Kocham cię, tatusiu. ‒ Spogląda na niego, szczęście pło- nie w jej oczach. ‒ Powiedziałem, zamknij oczy. Dziewczynka szczelnie zaciska powieki, jak gdyby miało to przyspieszyć nadejście snu. Ojciec po chwili milczenia zaczyna śpiewać. Jego głos jest niski i kojący, słowa płyną jak strumyk ze źródła. Postronnemu słuchaczowi kołysanka ojca wydałaby się pozbawioną sensu mieszaniną przypadkowych mamrocących dźwięków. ‒ Koju mija, koju ija, koju kizia... Ale dla niej liryczny poemat jest tak znajomy ‒ przez twarz przemyka lekki uśmiech i prawie „natychmiast oddech staje się głębszy i spokojniejszy. Dziewczynka powoli zapada w sen. ‒ Koju kizia, koju bazia, koju lali, koju aj, koju utki'taj. W tych chwilach przed zaśnięciem wyobraźnia dziewczynki uwalnia się i dryfuje, niesiona na skrzydłach muzyki słów ojca; wiruje jak korkociąg słodkiego dymu i szybuje do odległego miejsca. On przez długi czas siedzi na skraju łóżka. W milczeniu pa- trzy na córeczkę z tą ledwie dającą się określić miłością, jaką ojciec czuje do własnego dziecka. Najbardziej zwyczajne szczegóły napawają go zdumieniem. Był taki czas, gdy nie zauważał i nie czuł niczego poza bó- lem. Oczywiście było to przed pojawieniem się Nell. Nie myśli o własnym oddechu ani o biciu swojego serca, ale gdy patrzy na córkę‒te zwyczajne funkcje u niej zdają mu się fenomenem, który przepełnia go nabożnym podziwem. Prosta architektura jej twarzy jest cudem. Gładka skóra jest cudem. Rozdział 1 Wiatr od jeziora niesie ciepło lata, ale wysokie, milczące sosny stłuczone na brzegach dowodzą, że jest to kraina zimy. Jezioro, wąski zbiornik starej, zimnej, czarnej wody, leży wy- soko w górach, w kraterze wulkanu liczącego sobie dziesiątki tysięcy stuleci. Otaczające je granitowe turnie oraz podziura- wione szczelinami i jaskiniami urwiska są jałowe, dzikie, bez- ludne. To odizolowane od świata miejsce tworzy tajemną kry- jówkę. Miękkie odcienie zieleni, szarości i bladej purpury składają się na dyskretną paletę barw, kolory są stonowane, jak gdyby sama natura chciała odwrócić uwagę niepowołanych od swych wspaniałych tajemnic. Potrzaskane szczyty to Góry Kaskadowe w stanie Waszyng- ton. Posępne purpurowe turnie wznoszą się na tle kobaltowoniebieskiego nieba, usianego chmurami i enigmatycznego jak sekret zawarty w kamieniu. Niższe partie gór są nie mniej surowe; szare skały tworzą nad brzegami je- ziora strome stopnie. Drzewa iglaste, w kolorze miękkiej zie- leni, rzucają cienie ciemne jak noc. Tylko niebo ‒ rozległe, błękitne, płonące letnie niebo ‒ wibruje i żyje. Kompletną ciszę zaburza jedynie szum wiatru w koronach drzew, plusk wody i grzechot kamyków na brzegu jeziora. Ale dźwięki natury nie maskują przyciszonego ludzkiego głosu. Jest to głos kobiety, stłumiony i żałobny. ‒ Koju ija ‒ śpiewa ‒ Koju ija. Koju kizia... Koju bazia... ‒ Brzmi to jak pieśń żałobna, przepełniona smutkiem i żalem. ‒ Koju lali, koju ij... Ktoś tu mieszka. Kilkaset jardów od jeziora, w wąskiej kotlinie, stoi przysadzista chata z bali. Jej ściany są posiwiałe z wieku i niepogody. Otacza ją weranda z nierównych desek; dwa okna wyglądają na jezioro, z jednej strony wspina się ceglany komin. Jest to prosta lecz krzepka, osadzona na pewnych fundamentach konstrukcja. Silne wichry tłukły w nią latami, grzebały ją okrutne śniegi zim, ale chata przetrwała. Jest pokryta mchem i porostami do tego stopnia, iż wydaje się, jakby budy- nek nie tyle został wzniesiony ludzkimi rękami, ile sam wyrósł z lasu. Niedaleko chaty w jezioro wchodzi krótki drewniany po- most. . Dźwięk dobiega z wnętrza. Głos cichnie i słowa rwą się, jakby śpiewaczka była zbyt wyczerpana, aby kontynuować. Potem następuje kolejna próba. ‒ Koju utki'taj... ‒ Melodia opada, przeradzając się w przesyconą niespokojnym żalem skargę. ‒ Aiee m-mou... To przygnębiający, jakby zwierzęcy dźwięk; zawodzenie wyraża nie dający się ukoić ból i głęboki strach. Echo wisi w powietrzu przez chwilę, wiatr i woda milkną, jak gdyby naturę uciszył przenikający ją smutek. Przez długą chwilę panuje cisza. Potem, daleko, roz- brzmiewa inny dźwięk, dźwięk bardziej kłócący się z otocze- niem niż ta żałobna pieśń. Zaczyna się jako odległe, ale natrętne brzęczenie ‒ zły, nieprzyjazny odgłos. Potem, w miarę zbliża- nia, staje się bardziej wyraźny i głośny, bardziej gardłowy i głęboki. To warkot silnika. Spomiędzy drzew wypada potężny motocykl. Pędząc z wy- ciem wzdłuż brzegu zdaje się maszyną piekielną stworzoną do zniszczenia spokoju, ciszy i piękna scenerii. Jednak motocykli- sta jest nieświadom swego gwałtownego i niespodziewanego aktu profanacji. To otwarte wtargnięcie hałaśliwego produktu technologii końca dwudziestego wieku podkreśla odosobnioną naturę tego miejsca, na zatłoczonej planecie nie mogło przecież zachować się ich wiele. Tu nic nie świadczy o inwazji nowoczesnego świata ‒ nie ma kabli telefonicznych, anten telewizyjnych, zaparkowanych samochodów ani nawet najprymitywniejszej drogi dojazdowej. Ale motocyklista nie zwraca na to uwagi. Nazywa się Billy Fisher, jest miejscowym chłopakiem, nieokrzesanym, bezmyśl- nym młodym człowiekiem, którego braki charakteru stawiają gdzieś między bandziorem a chuliganem. Ma osiemnaście lat, oczywiście jeździ bez kasku, jego długie włosy powiewają na wietrze. Jest ubrany w brudne niebieskie dżinsy i skórzaną kamizelkę, która odsłania umięśnione ramiona i brzuch. Billy Fisher jest kiepsko wykształcony i nie posiada stałej pracy. Jest ślepy na piękno wszelkiego rodzaju, a jego rozrywki ograniczają się do picia piwa, wszczynania awantur, wdawania się w bijatyki, grania w bilard, podnoszenia ciężarów i ugania- nia motocyklem po trudnym, dzikim terenie takim jak ten. By płacić za te wszystkie przyjemności, ima się prac, które same wchodzą mu w drogę. Jego najbardziej regularnym zajęciem jest dostarczanie co miesiąc artykułów spożywczych do tej dziczy. Billy zahamował w fontannie żwiru i pyłu przed chatą. Wyłą- czył wyjący silnik, zeskoczył z motocykla i zajął się odwiązywaniem z tylnego siodełka kartonu z produktami. Cisza przez kontrast z poprzednim jazgotem zdawała się bardziej głucha, a nagły dźwięk z domu tym bardziej niesamowity. ‒ Aiee m-mou... m-mou... Billy Fisher usłysz...
zielony10121