Eileen Wilks Taniec na pustyni Tłumaczyła Małgorzata Tomal Eileen Wilks Taniec na pustyni Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa Rozdział pierwszy 7 września, Południowa Kalifornia, USA Nie chciał umierać. Mężczyźnie takiemu jak Alex niełatwo było pogo- dzić się ze świadomością, że boi się śmierci. Siedział właśnie, ociekając potem, przy jednym ze stolików na tarasie hotelu i patrzył, jak rozświetlone zachodzącym słońcem niebo nad oceanem przybiera wszystkie barwy tęczy. Niewiarygodne. Światło. Barwy. Życie. Alex ode- tchnął głęboko. Czuł, jak z wolna wypełnia go siła, wola życia. Jego ciało potęgowało jeszcze te wrażenia – naprężone mięśnie, mocny, równomierny puls. Zaledwie przed chwilą usiadł po dziesięciokilomet- rowym biegu na pobliskich pagórkach, a jego serce już odzyskało zwykły rytm – mógł być z siebie naprawdę dumny. Jeszcze parę dni, a znów będzie w doskonałej formie, gotów do nowych zadań. A przecież to, że w ogóle przeżył, graniczyło z cudem. 6 Ei l e e n Wi l k s Dobrze było wrócić do świata, obudzić się kolej- nego ranka i wiedzieć, że znów udało się wymknąć śmierci. To właśnie ta nowa, granicząca z euforią radość tak go niepokoiła. Czy u jej źródeł nie leżał strach? Paniczny strach... przed śmiercią? O tej porze był jedynym gościem na tarasie. Inni schronili się przed nieznośnym upałem w klimatyzo- wanych pomieszczeniach hotelu lub w basenie. Chwi- lę wcześniej kelner przyniósł mu dzbanek z wodą, miseczkę z lodem i szklankę. Obsługa hotelu ,,Kon- dor’’ dobrze znała swojego stałego bywalca i była niezawodna. Choć nigdy wcześniej nie gościł tu aż tak długo. Zbyt długo, do licha! Czas wrócić do akcji. Kiedy wpadnie w wir zadań, z pewnością strach zniknie, wyzwoli się z jego duszącego uścisku... Niech inni żyją cicho i spokojnie – to nie dla niego. Uniósł zroszoną szklankę i dotknął nią spoconego czoła. Przeszedł go miły dreszcz. Zamknął oczy. Zdało mu się, że powietrze stężało, zgęstniało od kurzu. Czyż to nie zapach... bzu? To był jej zapach... – Alex? Znowu marzysz? Głos należał do innej kobiety. Alex otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko na widok Alicii Kirby, koleżanki po fachu. Było mu tym przyjemniej, że kobieta była piękna i miała na sobie krótkie spodenki, które dość hojnie odsłaniały jej smukłe nogi. – O, nie. Marzenia są mi zupełnie obce. Po prostu podziwiam zachód słońca. – Z zamkniętymi oczami? – Kobieta roześmiała się T a n i e c n a p us t y ni 7 i usiadła naprzeciwko niego. Kiedy potrząsała głową, jej krótkie jasne loki podskakiwały jak żywe. Owszem, było to urocze, lecz... Nie były to tamte czarne włosy, które spłynęły na niego niby bzem pachnąca kurtyna... Do diaska! Musi wreszcie prze- stać rozmyślać o kobiecie, której prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczy! – Ally, czy nie powinnaś przypadkiem raczej sie- dzieć w cieniu? W twoim stanie... – Kiedy wy wszyscy przestaniecie mnie w końcu dręczyć? – wesoło przerwała Alicia. – Nie rozumiem, co wstępuje w mężczyzn na widok ciężarnej kobiety? Ciąża to nie choroba! East też nie jest w stanie tego pojąć! – Aha, więc jest nadmiernie troskliwy? – Alex roześmiał się na samą myśl, że oto nieustraszony Easton Kirby zamienia się w kłębek nerwów z powo- du pierwszej ciąży żony. – Owszem. Dlatego uciekłam... Zupełnie jak ty. – Alicia spojrzała na niego poważnie. Alex milczał chwilę, nim odparł: – Tak. Czekam, aż odezwie się do mnie nasz wspólny znajomy... Oczywiście nie narzekam na wa- szą gościnność. Cudownie się tu odpoczywa. Alicia i East Kirby prowadzili hotel ,,Kondor’’ między innymi po to, by mogli się w nim schronić agenci SPEAR, antyterrorystycznej tajnej agencji wywiadowczej Stanów Zjednoczonych. Choć założył ją sam prezydent Abraham Lincoln, organizacja była tak ściśle tajna, iż o jej istnieniu wiedziało tylko kilku członków rządu. W praktyce organizacja walczyła nie 8 Ei l e e n Wi l k s tylko z terroryzmem. Chodziło o znacznie więcej. O honor. Poświęcenie. Uczynność. Bezinteresowność. A więc o wartości, które we współczesnym świecie zdają się należeć do dawno przebrzmiałej przeszłości. Właśnie dla tych wartości agenci pracujący w SPEAR gotowi byli poświęcić wszystko, nawet życie. – A więc przed niczym nie uciekasz? – Alicia wyglądała na zdziwioną. – To bieganie w skwarze niczemu nie służy? – Owszem. Muszę wrócić do formy. Alicia nie dawała za wygraną. – I po to biegasz w czterdziestostopniowym upale? To trochę dziwne, zważywszy, że właśnie od upału omal nie zginąłeś... Alex ukrył rosnące rozdrażnienie pod nikłym uśmieszkiem. – Nie zapominaj, że wychowałem się na pustyni. Przy niej upały kalifornijskie to małe piwo. – Jak widać, wprawa niewiele ci pomogła. Pus- tynia nie była dla ciebie łaskawa... Alex zacisnął zęby. – To nie pustynia była niełaskawa, tylko nóż... – mruknął w końcu. – Czy słyszałaś ostatnio, co się dzieje z Jeffem? – Spróbował zmienić temat. Jeff Kirby, przybrany syn Easta, wpadł w znacznie gorsze niż on tarapaty, lecz błyskawicznie się z nich wykaraskał. Jakże Alex zazdrościł mu tej siły woli i determinacji. Jeff z pewnością nie budził się w środ-ku nocy, zlany zimnym potem, drżąc z przerażenia. No cóż, może dlatego, że był dziesięć lat młodszy od Alexa... T a n i e c n a p us t y ni 9 Nagle w drzwiach prowadzących na taras pojawił się East. – Alex? Właśnie rozmawiałem z Jonaszem. Masz do niego zadzwonić. Alex skoczył na równe nogi. – Zaraz wracam! – zawołał i zniknął za oszklonymi drzwiami. Szybkim krokiem przemierzył hol. Serce waliło mu z podniecenia. Nareszcie nowe zadanie! Może w akcji uda mu się wrócić do psychicznej równowagi. Bo fizyczną równowagę już dawno odzyskał. Przez mie- siąc biegał po górach, ciesząc się swoją rosnącą siłą fizyczną. Jednocześnie usiłował przyzwyczaić się do swoich nowych stanów świadomości. Z pewnością sprowokowało je bliższe niż zwykle otarcie się o śmierć i to nieoczekiwane od niej wybawienie. Przez kobietę pachnącą bzem... Apartament Alexa znajdował się na górnym piętrze hotelu. Alex przeszedł ze swoim telefonem do pokoju wyposażonego w system antypodsłuchowy i nacisnął numer. Jego telefon miał specjalne właściwości – dzia- łał przez satelitę, a więc mógł być używany w dowol- nym miejscu na całej planecie. Ponadto miał system kodowany, tak że nikt nie byłby w stanie zlokalizować rozmówcy. Alex poczekał na sygnał, po czym się rozłączył. Po chwili rozległ się sygnał i w słuchawce zabrzmiał cichy, surowy głos: – Czy jesteś gotów do nowego zadania, Alex? Po dziesięciu minutach Alex wyszedł na balkon i długo spoglądał na ciemniejące już wierzchołki 10 Ei l e e n Wi l k s gór. W nozdrzach niemal poczuł znajomy zapach pustyni. Tak. Nic dziwnego, że ma wrócić na Bliski Wschód. W końcu to jego miejsce, jego dziedzina. Nie bez powodu znał arabski, grecki i potrafił porozumieć się po hebrajsku. Znał wszystkich ważniejszych przemytników z pięciu krajów, a także co najmniej trzech pracujących na tym terenie naukowców. Znów ma się wcielić w archeologa, co tylko trochę rozmijało się z prawdą. Nie zdziwiło go też samo zadanie. Miał wyśledzić siatkę terrorystyczną, której członkowie omal nie wysłali go na łono Abrahama kilka miesięcy temu. Jedyne, co go całkowicie zaskoczyło to... Alex uśmiechnął się szeroko i znów poczuł w nozdrzach zapach bzu. Oto zostaje wysłany do zupełnie nieocze- kiwanego miejsca – do wykopalisk archeologicznych prowadzonych pod kierownictwem pewnej kobiety. – Nigdy nie mów nigdy... – szepnął do siebie i z niedowierzaniem pokręcił głową. Może wreszcie upora się z tym nie dającym mu spokoju wspomnieniem. O dźwięcznym imieniu Nora... 9 września, Półwysep Synajski, Egipt Na Synaju nie śpiewały ptaki. Nie w tej części półwyspu i nie o tej porze roku. Na północy ląd stopniowo unosił się aż do szeroko rozpościerającego się kamienistego Płaskowyżu Tih, po czym łagodnymi T a n i e c n a p us t y ni 11 piaszczystymi wydmami opadał w dół, by na koniec spotkać się z Morzem Śródziemnym. Na południu zaś poorane, nagie góry wznosiły się ku niebu Masywem Synajskim, otaczając swój najdumniejszy szczyt – Ge- bel Musa, zwany Górą Synaj. Deszcze sezonowe, pracowicie wypłukując z gór granit, wapień i piasko- wiec, wyryły w górach sieć jaskiń, szczelin i pęknięć, wąwozów i jarów. W ten sposób powstała ta niezwykła kraina, która robiła wrażenie swoim dziwnym, suro- wym pięknem. Być może pod wieczór szczęściarz mógł tu usłyszeć rzadki krzyk kruka lub orła. Teraz było jednak za wcześnie. Jedynym odgłosem były ciche uderzenia stóp Nory i jej miarowy oddech. Blada żółć świtu z wolna zalewała piaskowiec i wadi * pocze˛ło wyłaniacśie˛ z cieni. Było jeszcze dosććhłodno i chocŃora biegła juz˙ od dziesie˛ciu minut, nie zlał jej jeszcze nieprzyjemny pot. Na razie wadi prowadziło w do´ł, az˙ do miejsca, gdzie spotykało sie˛ z druga˛ dolina˛. Tam Nora zamierzała zawroćicí pobiec z po- wrotem w strone˛ obozowiska. Biegła, rozkoszuja˛c sie˛ rytmicznym i harmonijnym ruchem swego ciała i chłodnym powietrzem pustyni. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, stana˛ł jej przed oczami tamten bieg, kilka miesie˛cy temu, na innej pustyni. * Wadi (j. arab.) – sucha dolina na pustyni, długa, nawet do kilkuset kilometrów, kręta, o strom...
zielony10121