Wilde Alice - Royal Shifters 1 - Her Betrothal (Jej zaręczyny).pdf

(3051 KB) Pobierz
~1~
Jej oblubieniec
( część 1 )
Trzy przeklęte pantery śnieżne. Księżniczka przeznaczona do rządzenia. Jeden
mężczyzna stojący na jej drodze.
Król umiera, a moim zadaniem jest uratowanie królestwa. Ale nie jestem pewna,
czy chcę.
Mam na imię Annalise i jestem jedyną spadkobierczynią królestwa. Problem w tym,
że kobietom nie wolno rządzić. Dzięki przestarzałemu dekretowi, którego mój ojciec
odmówił poprawić, obiecał moją rękę do małżeństwa z mężczyzną, o którym dopiero co
usłyszałam, bez mojej zgody.
Wydaje się, że cały dwór jest pod urokiem mojego narzeczonego, a ja jestem jedyną
osobą, która przez jego zewnętrzne piękno może dojrzeć wewnętrzne zło. Teraz mam
tylko kilka tygodni, żeby znaleźć wyjście, albo skończę poślubiając brutala. Nie mam
pojęcia, jak to zrobię… dopóki ich nie spotkałam.
Moich zwierząt.
Moich panter.
Mojej potrójnej siły.
Ale nawet z nimi przyszłość pozostaje niepewna i wygląda na to, że wyruszymy w
epicką przygodę życia… lub stracimy życie próbując.
~2~
Prolog
- Nigdy mnie nie złapiecie – zawołała Annalise, przepychając się przez zarośla.
- Zwolnij – wrzasnęło jedno z pozostałych dzieci, ale Annalise biegła tylko szybciej.
Znała las dużo lepiej niż pozostali. To była jej jedyna ucieczka z pałac i jej
królewskiego życia.
Stopniowo odgłosy dzieci za nią robiły się bardziej ciche, a potem zupełnie
zamilkły, i uśmiechnęła się do siebie. Nigdy jej nie złapią. Jej ojciec później będzie zły,
kiedy dowie się, że udało jej się zgubić straże i guwernantkę. Miała nadzieję, że nie
zostaną za to ukarani, ale musiała być wolna, nawet na kilka chwil.
Drzewa otworzyły się na małą polanę, słońce migotało między koronami drzew. To
było jej ulubione miejsce. Annalise żałowała tylko, że nie pamiętała o zabraniu książki.
Mogła spędzić tu godziny wśród dzikich kwiatów, leżąc na miękkiej trawie, gdy lekki
wiatr delikatnie zwiewał kosmyki jej włosów na twarz. Niedaleko stąd był strumyk
nucący wesoło i często ukołysał ją do snu, ale dzisiaj było inaczej.
Ptaki, które zwykle świergotały, milczały, powietrze było w stagnacji, a spokój lasu
został przyćmiony przez uczucie, które Annalise mogła później opisać tylko jako
chore
motyle
w jej brzuchu.
Wchodząc dalej na polanę, Annalise zdołała dostrzec coś leżącego wśród traw i
dzikich kwiatów. Ostrożnie podeszła do tego.
- Halo? – zawołała, prawie szeptem ze strachu, że wystraszy biedne stworzenie,
cokolwiek to było.
Kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że to chłopiec. Był piękny. Jego skóra,
bledsza niż jakakolwiek inna, jaką kiedykolwiek widziała, była nakrapiana pływającymi
kropkami słońca. Nawet jego usta miały dziwny odcień niebieskiego.
Annalise opadła na kolana, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Jego włosy unosiły się
wokół niego jak miękka biała chmura. Nigdy nie widziała nikogo z włosami tak białymi
jak te. Nawet dziadka; chociaż ledwo zachował jakieś włosy i miał co najmniej sto lat.
Chłopiec był nagi z wyjątkiem skórzanej obroży wysadzanej dziwnymi, błyszczącymi
klejnotami. Zaschnięta krew plamiła jego szyję. Annalise wyciągnęła rękę, żeby go
dotknąć, ale w chwili, gdy jej palce otarły się o jego policzek, jej ręka odskoczyła. Był
zimny, lodowato zimny i to w środku lata!
~3~
- Annalise! – zawołał za nią gniewny głos. Obróciwszy się, zobaczyła jak jej
guwernantka, lady Blackwood, wychodzi spomiędzy drzew, a kilku strażników zaraz za
nią. Gniew na twarzy Lady Blackwood szybko zmienił się w szok, gdy jej oczy
przeniosły się z Annalise na chłopca leżącego na trawie. – W tej chwili odsuń się od
niego!
Annalise wstała, gdy jej guwernantka i strażnicy podbiegli. Jeden ze strażników
uklęknął, żeby sprawdzić chłopca, a guwernantka Annalise złapała ją za rękę i
poprowadziła z powrotem do pałacu.
- Co z nim? – zapytał jeden ze strażników.
Mimo że Lady Blackwood szybko wyciągała Annalise z polany, udało jej się
usłyszeć odpowiedź drugiego strażnika.
- Jest martwy.
~4~
Rozdział 1
Annalise
Las był tak zielony i niebiański jak zawsze, wołał do mnie tak samo jak każdego
dnia przez ostatnie dziesięć lat. Od tamtego pamiętnego dnia na polanie, Papa zabronił
mi opuszczania zamku i przeniósł mnie do mocniej i łatwiej strzeżonego skrzydła.
Nigdy się nie dowiedziałam, co stało się z chłopcem. Nadal pozwala mi się wyjść do
ogrodów, ale prawie sterylne utrzymanie w porównaniu do dzikości lasu jest nie do
zniesienia. Na szczęście, nigdy nie byłam zwolennikiem zasad i tylko kilka tygodni
zajęło mi znalezienie sposobu na ucieczkę z zamkowych murów… przynajmniej
okazyjnie. Raz na dwa tygodnie moja guwernantka spędzała popołudnie na ploteczkach
z konkretnym sprzedawcą w kuchni. Kupiec ma upodobanie do wina jeżynowego. To
jest jedyny raz, kiedy widzę pijącą lady Blackwood… i jedyny raz, kiedy mogę
spacerować po ogrodach bez jej nadzoru.
- Moja pani? – Z myśli wyrwał mnie głos. Czuję jak moja twarz robi się czerwona,
jakbym została przyłapana na mówieniu całemu światu mojego sekretu. Odwróciłam
się, by znaleźć moją pokojówkę nerwowo wyciągającą do mnie jedną z moich ciężkich
formalnych sukien.
- Tak? I wiesz, że wolę, żebyś nazywała mnie moim imieniem… przynajmniej
wtedy, gdy nie ma w pobliżu lady Blackwood – powiedziałam, kiedy nasza cisza trwała
trochę za długo. Po tych wszystkich latach spędzonych razem, jej nerwowość
doprowadziła mnie na skraj.
- Och – w końcu odetchnęła. – Król prosi cię, żebyś natychmiast się z nim spotkała.
W jego komnatach.
- Co? – Wyrwałam jej suknię. Przynajmniej wiem, że nie doniesie na mnie lady
Blackwood za zachowanie niegodne damy.
Tato nie prosił mnie od miesięcy, a nawet jeśli, to tylko by uczestniczyć w dusznym
bankiecie, na którym ledwo go dostrzegłam. Ostatni raz, kiedy faktycznie z nim
rozmawiałam, to były moje urodziny, prawie rok temu.
Suknia jest zbyt ciężka i skomplikowana. Wreszcie zdając sobie sprawę, że sama
nie założę sukni, odwróciłam się do Rosy… tak, znam imiona moich pań, bez względu
na to czy wolno mi je używać czy nie. Uśmiechnęła się i szybko mi z nią pomogła, gdy
~5~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin