Dolina Bialej Wody Wydanie II.pdf

(4830 KB) Pobierz
Kup książkę
Poleć książkę
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to! » Nasza społeczność
Dolina Białej Wody
Piotr Nar waniec i „Klimasso”
(sprawiający na pierwszy rzut oka
bardzo kwadratowe wrażenie)
34
Kup książkę
Poleć książkę
Rozdział 4.
Partner — czy jest bardziej dwuznaczne słowo w całej wspinaczkowej
terminologii? Klasyczny etos wspinaczkowy uczynił sobie z „czystego
związku dwojga dusz męskich” ideologiczny wytrych i do dzisiaj znaj-
dują się zacietrzewieni moralizatorzy, którzy ze stosunku człowieka do
drugiego człowieka robią sedno poruszania się po skale.
Nie byłem nigdy zwolennikiem Stirnera, chociaż przyznaję, fascy-
nuje mnie on jako pewne ekstremum, ale uważam, że pojęcie „etyka”
w alpinizmie powinno oznaczać pewne szczegółowe procedury po-
stępowania definiujące styl przejścia. Reszta jest co najwyżej kwestią
dobrego wychowania i podobnie jak ustępuje się w tramwaju miej-
sca ciężarnej, tak „nie zostawia się przyjaciela w górach, chociażby
był tylko zamarzniętą bryłą lodu”. Jeśli miałem kiedykolwiek stałego
partnera, to tylko w latach 1983 – 1984, kiedy to wspinałem się sporo
w Tatrach z „Klimassem”. „Klimasso” (wołany przeze mnie okazyjnie
„Odyńcem”), starszy o rok i sprawiający na pierwszy rzut oka bardzo
kwadratowe wrażenie, był partnerem idealnym. Znosił cierpliwie moją
osobę, co nikomu na dłuższą metę się jeszcze nie udało, zniósł na-
wet wlanie mu do plecaka galarety spod smakowitej kury w rosole.
Był to jednocześnie niesłychanie wdzięczny obiekt obserwacji tych
cudownych drobnych detalików składających się na pobyt w gó-
rach. „Klimasso” hołdował w swoim ubiorze stylowi szpitalno-woj-
skowemu. Dwie identyczne koszule w paski w tonacji zgniłozielonej
(pyjama green) nosił na przemian w dzień i w nocy, a zastosowanie
rozpoznawał po zapachu. Uprząż składała się z luźnych elementów
35
Kup książkę
Poleć książkę
Dolina Białej Wody
zakonserwowanych warstwą srebrzanki — były to czasy hossy firmy
K., w której pracowała wówczas krakowska czołówka. Strój uzupełnia-
ły popielate spodnie od garnituru, odprasowane „w kantkę”.
Czynności wydalnicze traktował „Klimasso” z niezwykłym pie-
tyzmem. Po prostu mówił: „czekaj” albo niespodziewanie znikał na
podejściu. Bywało, że zabawił 20, 30, a nawet 40 minut. Kiedy dopro-
wadzony do pasji ciskałem na oślep kamieniami po kosówce, a echo
spiżowe szczytów po stokroć powtarzało imię „Klimassa” wraz z wią-
zanką trzy-, czteroliterowych wyrazów w wołaczu, wreszcie wychodził
czerwony na twarzy.
„Słuchaj” — mówił. „Ja potrzebuję spokoju i czasu, żeby się wysrać”.
Tę konstatację słyszałem nie raz.
Były to jedyne chwile jego poirytowania. Zazwyczaj obydwaj mie-
liśmy częstą potrzebę większą i zaciekle minowaliśmy teren w bezpo-
średnim pobliżu tzw. Chatki Długosza.
Cudowne, a i straszne były to chwile, kiedy zbierało się i trzeba było
otworzyć drewnianą okiennicę, a potem wyskoczyć prosto w ramiona
nocy. W chwilach największej odwagi każdy z nas szedł do narożnika
chaty, gdzie z trwogą spuszczał spodnie, z nadzieją patrząc na blask
świeczki ustawionej w oknie. Tych ostatnich nie brakowało, gdy towa-
rzyszyła nam jakaś koleżanka, ale to zdarzało się rzadko.
Tak, tak niewiele oddaliła się ludzkość w swojej racjonalności od
dalekich przodków. Zgaśnie światło — fizyka przestaje obowiązywać.
Opisują to zresztą dokładnie i lepiej Ditfurth i sam Wawrzyniec Żuławski.
Ileż to razy wytężałem do granic możliwości kiszkę stolcową, byle
szybciej, byle prędzej. W rozpalonej wyobraźni czułem już białe zimne
kły bestii Niewyrażalnego, które chwytały mnie za jedyne miękkości
ciała. Kupon stawał wtedy kołkiem, i to w gardle, chciało się biec z ry-
kiem strachu do zbawczej świeczki w oknie.
36
Kup książkę
Poleć książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin