McCoy Max - Indiana Jones i Tajemnica Dinozaura.pdf

(1481 KB) Pobierz
MAX McCOY
I TAJEMNICA DINOZAURA
(INDIANA JONES AND DINOSAUR EGGS )
Przełożył Piotr Teodorczyk
Wydawnictwo: Amber 1999
Spis treści
Karta tytułowa
Prolog. Zamek przeklętych
1. Kości smoka
2. Szanghaj
3. Przełęcz Wanshan
4. Droga przez pustkowia
5. Miasto żywego boga
6. Dzikie psy
7. Płomienie urwiska
8. Szczęśliwa dolina
9. Dziecko burzy
10. Nóż Dżyngis-chana
Epilog. Grób U-357
Prolog.
Zamek przeklętych
Twierdza Malevil,
Marsylia, Francja, październik 1933
Ogromna, umięśniona pięść uderzyła Indianę Jonesa niczym młot,
rozcinając mu górną wargę o przednie zęby. Przed oczami zatańczyły
kolory, jak w kalejdoskopie Indy nie przypominał sobie, by kiedykolwiek
uderzono go mocniej.
Głowa Indy'ego opadła na pierś francuskiego osiłka, który trzymał jego
ręce przyciśnięte wzdłuż boków. Indy bał się, że straci przytomność; świat
pociemniał mu w oczach, a potem miedziany smak krwi wypełnił usta.
Złość przywróciła mu jednak siły.
Zdobył się na krwawy, wykrzywiony uśmiech.
– Kto cię uczył bić? - spytał. - Babcia?
Jego oprawca - bliźniak osiłka, przytrzymującego ręce - nie mówił po
angielsku, ale zrozumiał obraźliwy ton, jakim był wygłoszony komentarz.
Uderzył Indy'ego jeszcze raz, tyle że mocniej i tym razem w brzuch.
– Szczeniackie złośliwości, doktorze Jones? Oczekiwałbym czegoś
bardziej poważnego od człowieka o pańskiej reputacji. A czekałem tak
długo, żeby pana spotkać!
Dźwięczny głos Rene Belloqa odbijał się od ścian przejmująco zimnej
jaskini. Francuski archeolog siedział ze skrzyżowanymi nogami, na żółtej
beczce w markowym białym kapeluszu nasuniętym na oczy. Za nim, na
rozklekotanym biurku, pod nieosłoniętą żarówką zwisającą z sufitu na
podniszczonym przewodzie, stała butelka, napełniona do połowy
miejscowym białym winem, oraz talerz z resztkami sera. Wokół biurka
piętrzyły się skrzynie do pakowania towarów różnej wielkości i rodzaju. Na
bokach wypisane miary nazwy portów z całego świata.
Belloq trzymał na kolanach portfel Indy'ego, studiując go tak, jakby był
to zabytek wydarty z otchłani czasu. Bicz Indy'ego, jego rewolwer i filcowy
kapelusz leżały u stóp Belloqa.
– Liczyłem na sympatyczniejsze spotkanie - powiedział Belloq. - Proszę
wybaczyć to szorstkie przyjęcie ze strony braci Daguerre, ale nie
wiedziałem, kim pan jest, a w mojej pracy nie mogę pozwolić sobie na
ryzyko. Śledziłem rozwój pańskiej kariery w Herald-Tribune, zwłaszcza
pańskie wyczyny w Środkowej i Południowej Ameryce. Marzyłem nawet,
że pewnego dnia będziemy może pracować razem, ale los, niestety, zrządził
inaczej.
– To dobrze - warknął Indy.
– Obawiam się, że nie, doktorze Jones - powiedział Belloq. - Niech mi
pan powie, co pan tutaj robi. Pewnie pańska rudowłosa dziewczyna
myślała, że jest pan sprytny, gdy obydwoje śledziliście mnie w mojej
wędrówce od sklepu do sklepu wzdłuż Canebiere, aż wreszcie dzisiaj
wieczorem dotarliście tutaj, do twierdzy Malevil. Dlaczego obserwuje mnie
pan tak uważnie, doktorze Jones?
– Interes - wycharczał Indy. Belloq zaśmiał się.
– No, z całą pewnością nie przyjemność - powiedział i zanucił kilka
taktów Marsylianki, podnosząc jednocześnie rewolwer Indy'ego i
wytrząsając naboje na dłoń. Włożył łuski do górnej kieszeni białej
marynarki wraz z portfelem Indy'ego, a następnie zabezpieczył rewolwer.
– To mój teren, doktorze Jones. Cała Prowansja to moja posiadłość.
Dziesiątki oczu śledziły pańską amatorską próbę rekonesansu - ach, jakież
Zgłoś jeśli naruszono regulamin