Maggie Cox - W oliwnym gaju(1).pdf

(748 KB) Pobierz
Maggie Cox
W oliwnym gaju
Tłumaczenie:
Joanna Żywina
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Co masz na myśli, mówiąc, że najemca potrzebuje więcej
czasu? Chcesz powiedzieć, że nie zamierza podpisać umowy?
Bastian Carrera nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Przez
ostatnie miesiące roztaczał przed inwestorami bajkowe wizje,
które miały zwiększyć w ich oczach wartość jego rodzinnej
firmy, zajmującej się produkcją organicznej oliwy z oliwek.
Pojutrze zamierzał wyjechać z kraju, wrócić na chwilę do
Włoch, a potem ruszyć do Brazylii.
Miał tam zaplanowaną serię wykładów. Rodzinna firma była
liderem na rynku i wiele osób chciało wiedzieć, w czym tkwił
ich sukces. Rodzinny biznes kwitł od pokoleń, rodzina Carrera
była zamożna, więc Bastian mógł sobie pozwolić na beztroskie
życie, korzystając z pieniędzy rodziców, on jednak nie
spoczywał na laurach – zamierzał brać czynny udział w rozwoju
firmy.
Smutek na ogorzałej, pokrytej siateczką zmarszczek twarzy
ojca zaniepokoił go. Mężczyzna był wyraźnie zmartwiony, że nie
miał dla syna lepszych wiadomości.
Bastian wręczył niedawno lokatorom kamiennych domów,
których był właścicielem, informację o tym, że mają opuścić
lokale, ponieważ ziemia ma zostać zamieniona na pola
uprawne. Taka konwersja trwała zwykle około trzech lat, firma
planowała zwiększyć produkcję organicznej oliwy, więc
potrzebowali więcej gruntu pod pola uprawne. Ich rodzina
ugruntowała sobie pozycję jednego z najlepszych producentów
oliwy, ale nigdy nie chodziło tu tylko o pieniądze. Założeniem
firmy było dostarczanie ludziom najlepszych produktów,
a Bastian robił wszystko, żeby wprowadzić nowe ulepszenia.
Ojciec westchnął.
– Nie… nie do końca odmawia, ale…
– Dałeś jej jasno do zrozumienia, że nie ma wyboru?
Potrzebujemy tej ziemi pod pola uprawne.
Alberto Carrera wzruszył ramionami, czerwieniąc się lekko.
– Tak. Ale ta kobieta nie chce odejść. Niedawno się rozwiodła
i marzy o tym, żeby znów zacząć pracować. Światło w wiosce
jest idealne, to doskonałe miejsce do pracy. Ustawiła sztalugi
na poddaszu.
– A kto to w ogóle jest? Jakaś studentka malarstwa,
miłośniczka sztuki? – jęknął syn, a w jego głosie nie słychać
było nawet cienia współczucia.
– Nic z tych rzeczy. Lily jest ilustratorką książek dla dzieci
i mówi, że ma prawo tu zostać, ponieważ podpisała umowę na
dwa lata, a minęło zaledwie sześć miesięcy.
Bastian skrzywił się i zaklął siarczyście. Pomimo grymasu
gniewu trzeba przyznać, że był bardzo przystojny – wysoki,
postawny i niezwykłej urody. Alberto często opowiadał ludziom,
że urodę syn odziedziczył po matce, która była wyjątkowo
piękną kobietą. Bastian był jedyną furtką do przeszłości,
wspomnieniem po Annalisie, cudownej dziewczynie, dla której
Alberto stracił głowę lata temu, i którą los tak szybko mu
odebrał – zmarła, wydając na świat jedynego syna.
– Zaoferowałeś tej kobiecie rekompensatę, o której
rozmawialiśmy? Powiedziałeś jej, że znajdziemy jej odpowiednie
lokum?
– Tak, synu. Odniosłem jednak wrażenie, że nie będzie łatwo
ją przekonać. W sumie wcale się jej nie dziwię.
– Co masz na myśli? – Bastian spojrzał na ojca z irytacją,
a w jego czarnych oczach zapalił się niebezpieczny płomień. –
Rzuciła na ciebie jakiś urok? Za dwa dni wyjeżdżam
w interesach i do tego czasu muszę mieć pewność, że wszystko
jest zapięte na ostatni guzik. Nieważne… Sam z nią
porozmawiam.
Wyszedł z domu rodzinnego i odetchnął. Był wściekły na tę
kobietę – ośmieliła się manipulować jego ojcem. Co za
bezczelność! Wykorzystała nieobecność Bastiana i postanowiła
urobić Alberta! Już on jej wytłumaczy, kto tu rządzi.
W drodze do kamiennego domku, wybudowanego przez jego
przodków, rozmyślał o jego upartej mieszkance.
Nie znał jej, nie widział jej nigdy na oczy – te sprawy
zostawiał ojcu.
Rok temu Alberto miał atak serca i Bastian pilnował, żeby
ojciec się oszczędzał. Mieli zaufanych pracowników, którzy
troszczyli się o ziemię i doglądali plantacji oliwnej; Bastian sam
często pomagał, uwielbiał pracę fizyczną i bliski kontakt
z ziemią.
Ojciec nie narzekał za bardzo na nowe obowiązki i Bastian
podejrzewał, że sam zdawał sobie sprawę z upływającego
czasu. Całe życie ciężko pracował, a atak serca bardzo go
przestraszył…
Dotarł do niewielkiego domku, skrytego w cieniu drzew
oliwnych, i szybko pokonał wąskie kamienne schodki.
Przystanął na chwilę, spojrzał na dwa balkoniki o żelaznych
balustradach, spomiędzy których wylewały się purpurowe pąki
wonnych bugenwilli, i odetchnął głęboko, rozkoszując się ich
słodkim zapachem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin