Ukradzione twarze - Władysław Huzik.pdf

(910 KB) Pobierz
Władysław Huzik
Ukradzione twarze
Pewno nie pamiętasz, że w mojej sypialni wisi pian całości instalacji
ogrzewania, wentylacji, kanalizacji i przewodów elektrycznych
“Eleganckiego Osiedla Nad Rzeką”. Na planie kanały ogrzewania
oznaczone są kolorem czerwonym, wentylacyjne niebieskim, przewody
elektryczne zielonym, a kanalizacji żółtym.
Ten plan tak fascynował Katarzynę (…) że zawsze długo stała przed
nim i ciągle pytała o szczegóły i znaczenie tego “abstrakcyjnego
malowidła”, jak go nazywała. Taki plan byłby oczywiście idealną
wskazówką dla włamywaczy i kochanków (…) Sam jeszcze objaśniałem
Katarzynie, jaką wysokość mają poszczególne kanały: w których można
iść wyprostowanym, gdzie trzeba się schylić, a gdzie pełznąć, kiedy
pęknie rura albo zerwie się przewód. Te nowoczesne bloki mieszkalne
wymagają zupełnie innych metod obserwacji niż staroświeckie kamienice
czynszowe. Musisz kiedyś zwrócić na to uwagę policji i prokuratury. Oni
pilnują głównych wejść, może hallu i windy, a przecież istnieje poza tym
winda robocza, którą zjeżdża się prosto do piwnic - a stamtąd wystarczy
przepełznąć paręset metrów, we właściwym miejscu podnieść klapę
włazu i szukaj wiatru w polu. Wierz mi, adoratorowi Katarzyny może już
pomóc tylko modlitwa…
Heinrich Boll
Utracona cześć Katarzyny Blum
Rozdział 1
Dzień zbrodni: sobota, godzina dwudziesta druga trzydzieści.
Jest sobotni wieczór 20 sierpnia. Od rana siąpił dokuczliwy kapuśniak,
nagle runęła na miasto prawdziwa ulewa. Tysiące ludzi, którzy wyglądając w
tej chwili przez okna patrzą na zachmurzone niebo, na którym nie widać
gwiazd - przeklinają równocześnie w duchu “cholerną pogodę”. Dobrze
jeszcze, że prognozy telewizyjne trafnie tym razem wszystko przewidziały.
Mieliby się z pyszna, gdyby zdecydowali się na planowane uprzednio
weekendy. Musi padać akurat w wolną sobotę…
Nagle, w środku lata - obrzydliwa, jesienna szaruga. Warszawa jednak
bawi się w taki wieczór. Przytłumione światła lamp elektrycznych
wydobywają z mroku skulone pod parasolami postacie: ludzie wracają z kin,
teatrów - rozpaczliwie machają na przemykające pospiesznie taksówki.
Dochodzi jedenasta, taksówkarze w całym mieście wolą zaczekać teraz na
“lepszy kurs” - i niemal nigdzie za kwadrans jedenasta nie sposób zobaczyć
wolnego wozu. Tylko przed wejściem do nocnych lokali wyczekują
cierpliwie na podchmielonych - pasażerów, którzy usiłują właśnie przecisnąć
się poprzez wianuszek mężczyzn oczekujących na zwolnienie miejsc i na
własną rękę rozpocząć pertraktacje z surowym pozornie portierem.
Milicyjny radiowóz, patrolujący sennie okolice Krakowskiego
Przedmieścia, skręca powoli w Królewską i zatrzymuje się naprzeciw wejścia
do nocnej restauracji w hotelu “Europejskim”. Poprzez odkręconą szybę w
bocznych drzwiach obserwują milicjanci szturmujący do wejścia,
przemoknięty tłumek. Wygląda jednak, że wszystko jest tutaj w normie:
znikają na widok milicjantów stuzłotówki, które przedtem przylepiali do
szyby podpici mężczyźni, kobiety mocniej przytulają się do ramion swoich
towarzyszy, portier ukrył się gdzieś w głębi lokalu i nie reaguje na
natarczywe stukanie. Powoli radiowóz rusza dalej.
Obok tablicy rozdzielczej zapala się w radiowozie czerwone światełko i
rozlega się z głośnika radiotelefonu skrzekliwy głos.
- Tak, zrozumiałem… - potwierdza jeden z milicjantów. - Odbiór…
Milicyjny radiowóz wyrywa nagle do przodu. Przecina na
Marszałkowskiej błyszczącą linię szyn tramwajowych, skręcając po chwili w
głąb uśpionego osiedla “Za Żelazną Bramą”. Z mozołem przebija się poprzez
szarugę światło reflektora alarmowego. Radiowóz zatrzymuje się przed
jednym z mrowiskowców.
Poprzez szklaną taflę, odgradzającą ogromny hol, po której spływają
krople deszczu, widać, jak dwaj milicjanci podchodzą do oczekującej na nich
kobiety. Ma potargane włosy, dygocze z zimna w jakimś drelichu,
zarzuconym pospiesznie na cieniutki sweterek. Tłumaczy coś wypytującym ją
milicjantom, z zażenowaniem potakuje głową, nagle na jej zmartwiałej
twarzy pojawiają się łzy. Płacze bezgłośnie, nie może wykrztusić słowa; z
udaną obojętnością milicjant pochyla głowę nad notesem. Kobieta opada
bezwładnie na stojący obok fotel, jakby ją opuściły naraz wszystkie siły.
Mocno przytula do siebie kilkuletniego chłopca, który kurczowo trzyma się
cały czas jej ręki, a teraz - patrząc jej w oczy - przywiera do niej całym ciałem
i wybucha rozpaczliwym szlochem. Kobieta próbuje się opanować, szepce
coś łagodnie do chłopca, dłonią ociera jego mokrą twarzyczkę.
Patrzy bezradnie na milicjantów.
Odwracają się teraz do stojącego obok dozorcy, który odpowiada usłużnie
na pytania i wskazuje im drogę. Kierują się w stronę windy. Właśnie
majestatycznie spływa oświetlona kabina, rozsuwają się automatyczne drzwi i
wychodzi do holu młodym łysiejący odrobinę mężczyzna - w rozchełstanej
koszuli, dżinsach i domowych pantoflach założonych na bose nogi.
Zaskoczony widokiem milicjantów pospiesznie usuwa się na bok. Oddycha z
ulgą, gdy znikają we wnętrzu kabiny; wzrusza ramionami zaglądając do
pustego szybu, po czym podchodzi do dozorcy, który podreptując w miejscu
rozmawia z zapłakaną kobietą; usiłuje ją najwidoczniej pocieszyć. Niechętnie
patrzy na zbliżającego się lokatora. Ten jednak mruga porozumiewawczo i
gestem odwołuje go na bok. Uśmiecha się szelmowsko, strzepuje palcami i
nachylając się do ucha dozorcy namawia go do czegoś, prosi, klaruje
podniosłym tonem unosząc palce do góry w kaznodziejskim zapale. Cięć
jednak nadal jest niewzruszony, rozkłada bezradnie ramiona, kręci przecząco
głową. Wyrywa się rozzłoszczony z jego objęć, gdy młody mężczyzna,
któremu zabrakło widać argumentów, przyciska go nagle do serca,
przytrzymuje z całej siły. Zirytowany cięć tupie gniewnie nogą, potem macha
ze zniechęceniem ręką i daje mu gestami do zrozumienia, iż po prostu trzeba
jakiś czas zaczekać.
Godzina dwudziesta trzecia. W telewizji trwa jeszcze amerykański
western, w którym trup ściele się gęsto, padają konie w zaciekłych
galopadach i wybucha w saloonach mordercza strzelanina. Czterech
mężczyzn, siedzących wokół niewielkiego stołu, z którego ściągnięto dla
wygody serwetę, z niechęcią spogląda w ekran.
- Wyłącz to cholerne pudło! - warczy jeden z nich, zagryzając w kącikach
ust niedopałek papierosa.
Gospodarz mieszkania podnosi się niechętnie, odkłada karty i przekręca
gałkę telewizora; strzelanina na ekranie rozbłyska na chwilę, potem
matowieje. Tamten powraca do stołu i rozkłada w ręku wachlarz kolorowych
kart.
- Myśleć nie można przez ten hałas… - usprawiedliwia swój wybuch
partner. Z napięciem spogląda raz jeszcze w swoje karty. - No, więc gramy
trzy bez atu!
woła triumfalnie. - To nam kończy robra, rozumiesz, stary…
- Kontra - odzywa się inny z graczy.
- Przyjmuję kontrę - rozgrywający kiwa spokojnie głową. - Zobaczymy,
kto na tym lepiej wyjdzie…
Typowy męski brydżyk. Oczywiście solidnie zakrapiany. Na stoliku
opróżniona półlitrówka, obok puste kieliszki, ale w lodówce mrożą się już
kolejne butelki jarzębiaku; kłęby dymu w pokoju i spiętrzone niedopałki w
popielniczkach.
Panowie są w średnim wieku, poważni na co dzień i zabiegam - ich miny
zdobywców i częstotliwość toastów świadczą, iż możliwie najintensywniej
starają się wykorzystać nieobecność swoich żon.
Przerywają w pewnej chwili grę.
- Słyszałem chyba jakiś hałas… - mówi jeden.
- Tak, na korytarzu… - mówi drugi.
- Zobaczę, co się stało - podnosi się od stolika gospodarz, magister
Oleksiewicz, Napełnia przy okazji kieliszki, dopiero później wychodzi do
przedpokoju.
Nasłuchuje przez chwilę, nim decyduje się uchylić drzwi wejściowe.
Na korytarzu dwaj milicjanci usiłują wywlec z mieszkania numer 1024
niepozornego człowieka, zapierającego się o framugę. Trudno uwierzyć, iż
tyle siły i energii kryje się w drobnym ciele księgowego Jonatana Krysiaka -
milicjanci zadyszeli się, są już wyraźnie zmęczeni. Pijany do nieprzytomności
księgowy wrzeszczy na całe gardło, szamoce się, usiłuje przewrócić na
ziemię; ryczy ochryple i zapluwa ubranie.
Uspokaja się nagle, jakby oklapł, wodzi wokół nieprzytomnym wzrokiem.
Kiedy milicjanci zwalniają uścisk, aby zamknąć za sobą mieszkanie i oddać
klucze żonie księgowego - ten wyrywa się nagle, biegnie kilka kroków i z
rozpędu wali głową o mur.
Dopadają go w chwili, gdy uchylając ostrożnie drzwi Oleksiewicz,
najbliższy sąsiad księgowego, wygląda na korytarz. Magister wykrzywia usta
Zgłoś jeśli naruszono regulamin