Zaułek mroków - Tadeusz Kostecki.pdf

(1241 KB) Pobierz
Tadeusz Kostecki
Zaułek mroków
Create PDF
files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
Morderstwo
Kąpiel była gorąca, niemal parzyła. Siedział w wannie kilkanaście minut, czując
jak zmęczenie rozpuszcza się powoli w parującej wodzie - dzień był ciężki i trudny.
Pocierana ostrym ręcznikiem skóra podbiegła czerwienią. Gdy opuścił łazienkę,
odpoczynek właściwie dobiegł końca. Miał wprawdzie zamiar wypić jeszcze spokojnie
herbatę, ale spiętrzony na biurku stos korespondencji przyciągał nieodparcie. Postawił
szklankę obok kałamarza. Popijał drobnymi łykami, potem zapomniał. Gdy po upływie
dłuższego czasu sięgnął znowu po szklankę, płyn był już niemal zupełnie zimny.
Koperty: cienkie, grube, różnych kształtów i kolorów. Otwierał jedną po drugiej.
Nazwy miejscowości znaczyły niewidzialne punkciki na mapie całego kraju. Wiele
ludzi pragnęło z nim porozmawiać listownie. Prośby o radę, o interwencje - tych może
było najwięcej. Wyrazy uznania. Projekty. Nie brakło również wymyślań. Niektóre
utrzymane w granicach przyzwoitości, inne otwarcie ordynarne w swej napastliwej,
niekiedy wprost prowokacyjnej formie. Były też groźby.
Każdy list czytał z uwagą. Ostrze automatycznego ołówka znaczyło drobne
literki na marginesach. Wymysły nie zawsze musiały oznaczać wroga.
Rozżalenie to jeszcze nie tamta strona barykady. Często, zbyt często rozżalenie
było w pełni uzasadnione.
Niekiedy zresztą przyczyna sprawiała wrażenie słusznej. Tego rodzaju listy
badał ze szczególną starannością. Może da się coś naprawić, wyprostować, ułatwić.
Droga pod górę zawsze jest ciężka.
Segregował kartki w teczkach. Nie dla wszystkich jednak zagadnień ich
starczyło. Na blacie wyrastały coraz to nowe sterty. Trzeba będzie to jakoś
uporządkować - palił papierosa za papierosem.
Koperta taka jak inne. To, że nie było adresu nadawcy, nie miało żadnego
znaczenia. Wiele przychodziło właśnie takich. Nie każdy miał odwagę występować z
otwartą przyłbicą. Ale wystarczyło przeczytać parę pierwszych słów, by od razu
wiedział, o co chodzi. To nie był pierwszy list z tej serii. Wyrok?! Usta drgnęły w
nikłym uśmiechu. Przez chwilę patrzył w zadumie na równe rzędy maszynowego
pisma.
Zmiętosił kartkę. Kulka papieru trafiła prosto w otwarte drzwiczki pieca... W
ten sposób wietrzył pokój. Przez okna wpływałoby zbyt wiele hałasu.
Create PDF
files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
Rozbłysnął żółtawy ogień. Papier sczerniał. Jego pomarszczona powierzchnia
przypominała teraz strącone gniazdo os.
Oderwał oczy od ognia.
Może nie powinien był tego niszczyć - potrząsnął głową - pewno, że nie. To
tak samo, jakby zniszczył ślad wroga. Ale dochodzenie nie dałoby z pewnością
rezultatów i pochłonęłoby masę czasu. Mimowolnym ruchem otarł palce o marynarkę.
Miał wrażenie, że przylgnęło do nich coś ohydnie lepkiego.
Po chwili studiował już następny list. Wspomnienie spalonej kartki bladło coraz
bardziej, aż w końcu rozwiało się bez śladu.
W pokoju robiło się coraz gęściej od dymu. Machinalnie przytykał do ust od
dawna już opróżnioną do ostatniej kropelki szklankę. Powieki zaczynały ciążyć
ołowiem. Przespać się choć przez parę godzin? Z samego rana zapowiedziało się kilku
interesantów. A potem... Przesunął wzrokiem po upstrzonej gęsto notatkami kartce
kalendarza. Nie, ani mowy o wykrajaniu choćby godziny dla siebie. I tak niełatwo
będzie załatwić wszystko, co zaplanował. Szalony dzień. Tak się jakoś nazbierało...
Był piekielnie zmęczony. Cały ten tydzień był łańcuchem takich wypełnionych
pracą do granic możliwości dni. A właściwie poprzedni też nie bardzo się różnił.
Przeciągnął odrętwiałe ramiona. Wstał zza biurka. Przeszedł się kilka razy po
pokoju. Potrącił o jakieś sprzęty. Nawet nie poczuł. W gardle zaschło. To wszystko
przez te papierosy. Kopiasty stożek niedopałków wypływał szeroką falą z popielniczki.
Zgarnął je i wrzucił do pieca. Zastanowiła go mroczna czeluść.
Kiedy ten ogień zdążył wygasnąć? - znowu się przeciągnął. - Spać. Ostatecznie
organizm ludzki ma też granice swej wytrzymałości. A te listy? Sporo kopert
pozostało jeszcze nie odpieczętowanych. Może któraś zawiera wołanie o
natychmiastowy ratunek?
Po chwili siedział z powrotem przy biurku.
Granatowy mrok leżący na szybach zaczął powoli rzednąć, nasiąkając szarością
przedświtu. Ciężkie koła zadudniły na jezdni. W pokoju robiło się coraz zimniej.
Nie zdawał sobie sprawy, ile czasu upłynęło do chwili, gdy ostry dźwięk
dzwonka zmącił ciszę. Podniósł ociężale głowę znad biurka. Już?
Wizyta oznajmiała zakończenie jednego etapu pracy i rozpoczęcie następnego.
Znowu zaterkotał dzwonek. Natarczywie, alarmująco. Uśmiechnął się z
pobłażaniem. Ależ mu pilno.
Idąc w kierunku przedpokoju przeciągnął się. Mięśnie odrętwiały w całym
Create PDF
files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
ciele.
Przekręcił klucz w zamku. Pchnięte gwałtownie drzwi stanęły otworem. Do
przedpokoju wpadło dwóch mężczyzn. Spojrzał na nich ze zdziwieniem. Oczekiwał
kogo innego.
Kapelusze nisko nasunięte na czoło. Ręce w kieszeniach. W wyglądzie ich było
coś, co nasunęło skojarzenie z treścią listu, który spłonął przed paroma godzinami.
Czyżby... - odrzucił jednak myśl natychmiast. Bzdura!
- Redaktor Józef Lebioda? - głos przytłumiony, jakby ochrypnięty.
- Tak. Czym mogę służyć?
- Jesteśmy ze Związku... - nazwy nie dosłyszał, ale nie zastanawiał się nad nią.
Przyszli do niego przecież ludzie, a nie organizacja.
Zamknął drzwi. Ze schodów wiało przejmującym zimnem. Może zresztą mu się
tak wydawało z niewyspania?
- Proszę dalej - zachęcającym gestem wskazał pokój.
Nie weszli jednak. Wyższy zasłonił sobą drzwi wejściowe. W postawie ich
nagle zaszła jakaś zmiana. Raczej ją wyczuł, niż dostrzegł. I znowu fala gwałtownego
niepokoju zatargała nerwami.
- Co...
Nie skończył. Głos ugrzązł mu w gardle. Wyszarpnęli niemal jednocześnie ręce
z kieszeni. Wycelowane pistolety nie pozostawiały już miejsca na najmniejsze
wątpliwości.
Wyciągnął przed siebie instynktownym ruchem dłonie. Chciał uciekać do
pokoju. Chciał wołać o pomoc. Myśli splątały się w wirujący kłąb, z którego do
świadomości docierały jedynie strzępy: Koniec! Dlaczego?!... Za co... W połowie
drogi...
- Giń, kundlu! - słowa zlały się z hukiem wystrzałów. Błysnął ogień. Rozrósł
się w pożogę przesłaniającą cały świat. Przeogromny ból zdawał się rozsadzać całe
ciało. Potem wszystko zgasło w czymś, co nie ma nazwy.
Następna kula uderzyła już w martwe ciało.
W ciszy, jaka teraz zapanowała w małym mieszkanku, zaszemrał oślizły szept:
- Nawet nie myślałem, że tak łatwo pójdzie. Wyższy wzruszył ramionami.
- Jazda!
Przełożyli klucz na drugą stronę. Nadsłuchiwali, gotowi za najmniejszym
szmerem skoczyć z powrotem do wnętrza.
Create PDF
files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin