K.A. Tucker - Zostań ze mną.pdf

(2091 KB) Pobierz
Dla Lii i Sadie,
Najlepsze rzeczy w życiu nigdy nie przychodzą łatwo.
Zawsze będą warte swojej ceny.
Ale idealnie (dla mojego dobra) byłoby, gdyby nie miały nic
wspólnego z awionetkami.
PROLOG
15.11.1993
Anchorage, Alaska
Wren stawia dwie granatowe walizki obok wózka, po czym
chwyta papierosa niepewnie trzymanego w ustach i zaciąga się nim
głęboko i powoli. Wypuszcza dym na mroźną aurę.
– Tylko te?
– I torba na pieluchy. – Wdycham piżmową woń. Od zawsze
nienawidziłam dymu. Wciąż tak jest, ale Wren stanowi wyjątek.
– No tak. Pójdę po nią – mówi, rzucając niedopałek na śnieg
i przygniatając go butem. Zaciera zgrubiałe dłonie i chucha w nie,
gdy przygarbiony zmierza z powrotem na płytę lotniska. Tam na
godzinny powrót do domu czeka cessna, którą tu przylecieliśmy.
Obserwuję go w milczeniu, skulona w pluszowej, puchowej kurtce
chroniącej przed lodowatym wiatrem, mocno trzęsąc się ze złości,
którą noszę w sobie już od miesięcy. Jeśli przestanę, szybko
przytłoczy mnie zarówno ból rozczarowania, jak i nadchodzącej
straty, a ja jego nie zdołam przetrwać.
Wraca Wren, kładzie ciężką czerwoną torbę na asfalcie, kiedy
przychodzi pracownik naziemny, by zabrać moje rzeczy. Mężczyźni
wymieniają uprzejmości, jakby chodziło o transport każdego innego
pasażera. Pracownik zabiera mój bagaż i zostawia nas w pełnej
napięcia ciszy.
– O której będziesz na miejscu? – pyta w końcu Wren, drapiąc się
po brązowym zaroście na podbródku.
– Jutro w południe, czasu Toronto. – Modlę się, żeby Calla zdołała
przetrwać dziesięć godzin podróży bez wrzasku. Choć może odwróci
tym moją uwagę od własnych emocji. Przynajmniej kolejny samolot
jest większy, w przeciwieństwie do awionetki, na wykorzystanie
której nalegał Wren. Boże, dlaczego, u licha, wydawało mi się, że
wyjście za mąż za urodzonego i wychowanego na pustkowiu pilota
będzie dobrym pomysłem?
Wren kiwa głową, wyjmuje naszą śpiącą córkę z wózka i tuli ją
w ramionach.
– A ty? Gotowa na swój pierwszy długi lot? – Jego promienny
uśmiech skierowany do dziecka sprawia, że ściska mi się serce.
Po raz setny zastanawiam się, czy jestem egoistką. Czy może
powinnam zagryźć zęby, znieść niedolę i alaskańską izolację. Mimo
wszystko sama nawarzyłam piwa, którego nie chcę teraz pić. Ojciec
szybko mi to wypomniał, gdy przyznałam rodzicom, że życie
z Wrenem nie jest tak romantyczne, jak przekonywałam samą
siebie. Kiedy oznajmiłam, że przez ostatni rok nie było dnia, żebym
nie płakała – zwłaszcza podczas boleśnie długiej, chłodnej, ciemnej
zimy, gdy tak rzadko widać było słońce. Że nie znoszę mieszkania
na granicy Ameryki, że pragnę być blisko rodziny i przyjaciół,
a także miejskiego gwaru z dzieciństwa. W moim własnym kraju.
Na czole Wrena pojawia się głęboka bruzda, gdy całuje naszą
szczęśliwą, niczego nieświadomą siedemnastomiesięczną córkę
w nos i stawia nosidełko na ziemi. Mała próbuje się poruszać, ale
jej ciało jest szczelnie owinięte w gruby podgumowany różowy
kombinezon, który nie przepuszcza lodowatego wiatru.
– Wiesz, że nie musisz wyjeżdżać, Susan.
Tak szybko, jak dopadły mnie wątpliwości, odsuwam je od siebie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin