Nowy29(1).txt

(25 KB) Pobierz

Rabun Gap, Georgia, Stany Zjednoczone Ameryki, Sol III
15: 19 czasu wschodnioamerykańskiego letniego, sobota, 26 wrzenia 2009
   
   Cally przeturlała się na plecy i odkaszlnęła drapišcy jš w gardło pył. Po kilku chwilach usiadła i rozejrzała się półprzytomnie.
   - Cholera.
   Główny schron był nietknięty i wiatło wcišż się paliło, ale to były jedyne pozytywne strony sytuacji. Tunele prowadzšce do bunkra i do domu zawaliły się; główny był jednak cały, podobnie jak dwa wychodzšce korytarze. Ciekawe, jak długo tu leżała. Pomacała głowę; na czole rósł jej już spory guz. Zegarek zatrzymał się albo od impulsu elektromagnetycznego, albo od wstrzšsu, zresztš Cally nie była pewna, o której schowali się w bunkrze.
   Przypomniała sobie, że Papa ONeala mówił jej na temat broni atomowej i tego, co robić w przypadku jej użycia. Niestety wykład odbył się kilka lat temu i Cally nie miała pojęcia, gdzie szukać licznika Geigera ani jak go używać.
   Przypomniała sobie, że ludzie wytrzymywali wybuch atomowy lepiej niż budynki - chodziło o co zwišzanego z falami cinienia - a to oznaczało, że dziadek może jeszcze żyć. O ile nie zabił go walšcy się bunkier.
   Dlatego będzie musiała wydostać się z głównego tunelu i odszukać dziadka - odkopać go, jeli trzeba - a potem ucieknš na wzgórza.
   Cally wstała, ale znów musiała usišć, kiedy ziemia zadygotała od następnego nuklearnego wybuchu.
   - Może za chwilę.
*
   - Ooo, to musiało boleć! - zawołał Pruitt.
   Reeves już cofał, więc ogień lšdowników, z wyjštkiem jednego ładunku plazmy, poorał grzbiet wzgórza. Ten jeden ładunek plazmy wbił się jednak w sam rodek sekcji zasilania SheVy.
   - Reaktory dwa i trzy włanie się wyłšczyły - zawołała Indy. Odpięła pasy i ruszyła w stronę włazu. - To raczej nie będzie zadanie dla jednego człowieka.
   - Bardzo zwolnilimy, sir! - krzyknšł Reeves. Przesunšł dwignię przepustnicy do oporu, ale SheVa ledwie się poruszała. - Jedziemy poniżej piętnastu kilometrów na godzinę.
   - Indy! - wezwał dowódca przez interkom. - Powiedz, że stać nas na więcej! W tym tempie lšdowniki dogoniš nas za piętnacie minut!
   - Nie powiem, dopóki nie będę wiedziała, co poszło! - Choršży zsunęła się po drabince i odbijajšc się od cian, pobiegła w stronę reaktora, łapišc po drodze licznik Geigera. - Włanie stracilimy połowę mocy, szybciej już nie będzie.
   - Niech to szlag - mruknšł major. - Pruitt, masz potwierdzenie.
   - Co? - zawołał działonowy.
   - Idę do reaktorów - odparł dowódca. - Chyba dasz sobie radę z identyfikacjš.
   - Tak jest, sir. - Działonowy przełknšł nerwowo linę. - Dawaj, Schmoo, znajd nam następnš pozycję do strzału.
   - Jest jedna pod Fulchertown. - Kierowca sprawdził mapę. - Ale będziemy musieli przejechać przez kilka domów.
   - Boisz się, że ci wejdš w gšsienice? - spytał z sarkazmem działonowy.
   - Nie... Po prostu... - Schmoo obejrzał się przez ramię. - Nieważne. Starałem się trzymać lasów, żeby nikogo nie przejechać.
   - Jeżeli kto tu jeszcze jest, to zasłużył sobie na to, żeby go przejechać.
*
   Mitchell machnšł dłoniš przed twarzš, wchodzšc do pomieszczenia reaktora. Wszędzie było pełno dymu i pary, a powietrze cuchnęło ozonem.
   - Indy!
   - Tutaj, sir - zawołała z lewej strony choršży. Pomieszczenie zajmowały cztery turbinowe generatory; mniejsze reaktory były ledwie widoczne pod cianami. Mitchell znał się na napędach abramsów, odrzutowych silnikach, które potrafiły rozpędzić czołg do stu kilometrów na godzinę, i wiedział, że moc zawarta w tym pomieszczeniu wystarczyłaby do zasilenia stutysięcznego miasta. wiadomoć, że teraz starczy tylko do rozpędzenia SheVy do trzydziestu kilometrów na godzinę na płaskim terenie, była jak wiadro zimnej wody.
   - Co tam masz? - spytał. - Polecimy?
   - Nie, sir - odkrzyknęła choršży, wręczajšc mu końcówkę grubego kabla. - Strzał minšł reaktory i turbiny, dzięki Bogu, bo inaczej moglibymy już wsiadać w abramsa i uciekać. Ale poszedł nam transformator i jeden z obwodów zasilajšcych, tak że nawet gdybymy mieli zapasowy transformator, nie miałby zasilania. Reaktor od razu się wyłšczył.
   - Więc co robimy? - spytał dowódca.
   - Pan potrzyma zapasowy kabel zasilajšcy - powiedziała żartobliwie choršży - a ja biorę duży klucz. A potem razem wymienimy obwód i zrestartujemy reaktory.
   - Ile to potrwa?
   - Dziesięć minut, maks piętnacie - odparła, podchodzšc do miejsca, gdzie łšczyły się zasilacze turbiny. Założyła klucz na łeb ruby w miejscu, gdzie wychodził kabel, a potem, nie mogšc jej odkręcić, zdjęła klucz i kilka razy nim walnęła, aż stopiona plastikowa nasadka zeszła.
   - Dobrze, że nie trafili w reaktory.
   - Jasne - zamiał się dowódca. - Albo w gšsienicę. Wolałbym nie zrzucać gšsienicy z tego potwora.
   - O, to żaden problem, wzywa się tylko zespół CONTAC - powiedziała choršży, obluzowujšc rubę. - Nie bez powodu w zespole naprawczym SheVy jest batalion inżynierów i wielkich dwigów.
   Mitchell rzucił kabel na podłogę i złapał się wspornika, kiedy czołg zakołysał się od trafienia. - Oho.
   - Dam sobie sama radę - powiedziała Indy, z wysiłkiem napierajšc na klucz. - Niech pan wraca na górę, sir.
   - Na pewno?
   - Tak, zrobiłabym to z zamkniętymi oczami - odparła, wycišgajšc rubę i wypalony kabel.
   Kiedy major wybiegł z pomieszczenia, Indy westchnęła i podniosła kabel.
   - I pomyleć, że po to kończyłam polibudę...
*
   - Latajšce czołgi, sir! - krzyknšł Pruitt, kiedy dowódca wyskoczył z włazu. - Cztery. To zwiad lšdowników. Radar pokazuje, że wszystkie lecš w tę stronę.
   - Cholera - zaklšł Mitchell, widzšc na własnym ekranie klucz tenarali schodzšcych do następnego lotu koszšcego. Latajšce czołgi wystrzeliły po kilka ładunków plazmy, ale tylko jeden czy dwa trafiły. - Skoncentrować się na lšdownikach. Reeves, zobacz, co dasz radę zrobić.
   - Jedyne, co mogę zrobić - powiedział kierowca - to wjechać między wzgórza, bo jestemy raczej dużym celem.
   - Czy tylko mi się wydaje, czy oni trzymajš się na dystans? - spytał Pruitt, kiedy SheVa z łoskotem wypadła na płaski teren. - Uuups. CEL! Minóg! Piętnacie klików!
   Dotarcie do trzeciego punktu ostrzału wymagało okršżenia góry. Jak dotšd SheVa była osłonięta przez okoliczne wzgórza, ale ostatni manewr, wyjštkowo powolny, wyniósł jš na otwartš przestrzeń.
   Pruitt był na to przygotowany. Trzymał działo wycelowane na południe, w stronę nadlatujšcych lšdowników. Na szczęcie posleeńskie okręty leciały w limaczym tempie tuż nad ziemiš i nie zdołały zbliżyć się bardziej niż w ostatnich dwóch starciach. Ale niestety było ich coraz więcej.
   - POTWIERDZAM! - zawołał major Mitchell, wskakujšc na swoje miejsce.
   - POSZŁO! - wrzasnšł działonowy, obracajšc wieżę w stronę następnego celu.
   - Tak! - krzyknšł Mitchell. - Trafiony, zatopiony, Pruitt! Detonacja ródła mocy Minoga nie była tak potężna jak pierwsze zestrzelenie, ale mimo to całkiem widowiskowa.
   - CEL! - zawołał Pruitt. - C-Dek! Piętnacie klików!
   - POTWIERDZAM! - zawołał Mitchell.
   Pruitt wystrzelił w chwili, kiedy dodekaedr skrył się za grzbietem wzgórza.
   - Pudło! Ci dranie manewrujš! Czy to legalne?
   - O żesz kurwa! - wrzasnšł Reeves, kiedy tenarale kolejny raz przeleciały nad nimi. - Chyba celujš za nasze działo!
   - Zauważyłem - odparł major i zaklšł. - O tyle dobrze, że to jedyny fragment z porzšdnym pancerzem. Gorzej, że to pancerz na magazynie amunicji.
   - Nic dziwnego, że trzymajš się na dystans - powiedział Pruitt, obracajšc działem w jednš i drugš stronę., szukajšc celów. - Dobrze, że prawie skończyły się nam pociski, więc jeli nawet przedziurawiš nam magazyn, nic nie ršbnie. - Przemylał to, co włanie powiedział, i pokręcił głowš. - Mamusiu!
   Mitchell przełšczył się na linię zewnętrznš. i wezwał jednostkę Wrzeszczšcych Bachorów.
   - Whisky Trzy Pięć, tu SheVa Dziewięć, przydałaby się nam pomoc. Odbiór.
   - Co to, kurwa, jest, maam?
   Kapitan Vickie Chan osłoniła oczy przed zachodzšcym słońcem i pokręciła głowš.
   - Nie wiem, Glenn. Zwyczajnie nie wiem.
   Kapitan Chan wstšpiła do amerykańskiej armii w 1989 roku w ramach odpracowania studiów podoficerskich na Uniwersytecie Stanu Nebraska. Program ten zapewnił córce chińskich imigrantów czesne i comiesięczne kieszonkowe, dlatego też kiedy Armia w swojej nieskończonej mšdroci przydzieliła jš do artylerii obrony przeciwlotniczej, Chan założyła mundur i ruszyła w wiat.
   Jedno, chociaż doć udane powołanie - bardzo mało kobiet w obronie przeciwlotniczej za pierwszym razem dochodzi do stopnia kapitana - udowodniło jej, że wojskowa kariera to ostatnia rzecz, na której by jej zależało. Chan rozejrzała się po starszych stopniem koleżankach i ustaliła, że dzielš się one na dwa typy: dziwki i żylety. Nie miała ochoty zostać ani jednš, ani drugš, dlatego spokojnie wypisała się i wróciła do cywila.
   Wraz jednak z nadejciem Posleenów Chan dostała, tak jak wszyscy ludzie, którzy kiedykolwiek mieli na sobie wojskowy mundur, wezwanie do odbycia służby. Poczštkowo przydzielono jš do jednostki pancernej, ale po stworzeniu systemów zwalczania lšdowników komputer wypluł jej nazwisko na samym poczštku listy. Miała dowiadczenie w obronie przeciwlotniczej, a w momencie przeniesienia dowodziła kompaniš czołgów. Doskonale.
   Wtedy włanie jej rozwijajšca się kariera - postanowiła zostać żyletš - została zdławiona w zarodku. Przydzielono jš do pierwszych oddziałów Wrzeszczšcych Bachorów, oficjalnie nazywanych M-179 Rosser, redni System Zwalczania Lšdowników, a kiedy wyszło na jaw, że jest to broń samobójcza i przeciwko lšdownikom bezużyteczna, zostawiono jš tam. Bachory nie miały żadnego zastosowania, ale przerobienie ich z powrotem na zwykłe czołgi abrams było zbyt kłopotliwe, a poza tym wojsko miało do dyspozycji inne rodzaje broni, równie dobre. Dlatego t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin