Olejnik Agnieszka - Mansarda pod Aniołami 1 - Cuda i cudeńka.pdf

(1631 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1
Wiatr zawiał tak mocno,
że
idąca ulicą starsza kobieta była zmuszona
przytrzymać sobie na głowie zielony beret z antenką. Kilka zeschłych liści
zatańczyło w kącie między schodkami a ceglanym cokołem kamienicy. Helena
zaparkowała obok przechylonego, zardzewiałego trzepaka. Wysiadła, z trudem
wyciągnęła z bagażnika plecak oraz walizkę, po czym zadarła głowę, aby obejrzeć
miejsce, które na jakiś czas miało stać się jej domem.
Budynek musiał być stary, poniemiecki, ale najwyraźniej w ostatnich latach
przeszedł gruntowny remont
elewacja miała przyjemny
śmietankowy
kolor, nieco
tylko przybrudzony. Tynk przykrywała częściowo gęsta zasłona bluszczu wijącego
się od rogu kamienicy i tworzącego wachlarz ciemnej zieleni, który zwężał się ku
górze, wysuwając jednak pojedyncze gałązki aż po mansardowy dach, pokryty
dachówkami w różnych odcieniach czerwieni. Drewniane okna były pomalowane
na biało. Wysoko nad wejściem do klatki schodowej wznosił się półkolisty szczyt
ozdobiony girlandą, której końce dzierżyły w dłoniach dwie rzeźby aniołów
patrzących na
świat,
jak się Lenie wydawało, z wielką troską. Między aniołami
znajdowało się niewielkie owalne okienko. Dziewczyna pomyślała,
że
na pewno
przyjemnie jest wyglądać przez nie o poranku i widzieć z góry dachy niższych
domów oraz koty przemykające sobie tylko znanymi
ścieżkami.
Sprawdziła adres: Bukowa trzynaście. Wszystko się zgadza, to na pewno
tutaj. Z wysiłkiem pchnęła ciężkie drewniane drzwi i zagłębiła się w półmroku
klatki schodowej. Pachniało wilgocią, lecz nie był to przykry zapach. Kojarzył się
z jesiennym lasem albo z jakąś grotą, w której kryje się tajemnica.
Jeszcze chwila i zacznie się nowy rozdział w jej
życiu.
Nie była tylko pewna:
lepszy czy gorszy? Wciąż jeszcze mogła się wycofać, wrócić do rodzinnej wsi
i nadal pomagać rodzicom w gospodarstwie. Nawet jeśli oni tej pomocy w gruncie
rzeczy nie potrzebowali, to jednak zawsze czekał tam na Lenę ciepły kąt i talerz
rosołu ugotowanego przez mamę
więc najlepszego na
świecie.
Tamten
świat
był
nudny i nie dawał
żadnej
szansy na to,
że
cokolwiek zmieni się w
życiu
dziewczyny, ale zarazem miał w sobie to, czego w tej chwili potrzebowała
najbardziej: bezpieczeństwo.
Stojąc u podnóża schodów wiodących na wysoki parter kamienicy, Lenka
próbowała uspokoić serce walące w piersi. Za chwilę miała wejść do mieszkania
kogoś, o kim w rodzinie krążyły legendy. I nie były to opowieści o
ślicznej,
łagodnej
królewnie z kamienicy pod aniołami, lecz raczej o wiedźmie, która
uprzykrzała
życie
innym lokatorom, a z własnymi krewnymi nie potrafiła
żyć
w zgodzie. Z babcią Miecią podobno nie sposób było długo wytrzymać. Ojciec
Leny odwiedzał swą matkę kilka razy w roku, lecz na jej wyraźne
życzenie
nie
zabierał ze sobą
żony
ani córki. Nigdy nie zostawał dłużej niż na weekend, a i tak
wracał zupełnie rozstrojony.
Jedyne wspomnienie Leny dotyczące babci wiązało się z pewną
uroczystością rodzinną. Był rok dwutysięczny, Lena miała dziesięć lat, jej mama
Bożena kończyła czterdzieści, a zarazem był to rok jubileuszu dwudziestolecia
ślubu
rodziców.
Wujkowie,
ciotki
i kuzyni
wymyślili
wielkie
przyjęcie-niespodziankę, wynajęli salę bankietową i w tajemnicy przed jubilatami
zaprosili krewnych z całej Polski.
Zadaniem Lenki było zdobycie numeru telefonu do babci Mieci. Komórki
były jeszcze wówczas na wsi rzadkością, trzeba więc było przeszukać ojcowskie
szuflady w biurku i odnaleźć stary notes z adresami i numerami telefonów
znajomych. Dziewczynce drżały dłonie, kiedy w sekrecie notowała cyferki na
skrawku papieru. Potem niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, słuchając, jak
wujek Grzesiek telefonuje, przedstawia się grzecznie i usiłuje przekonać babcię,
aby przyjechała na uroczystość.
Dzień dobry. Jestem bratem Bożeny Botuli,
żony
Aleksandra. Dzwonię do
pani z serdecznym zaproszeniem tutaj do nas, do Karbowa pod Poznaniem.
Chcemy urządzić mojej siostrze przyjęcie z okazji czterdziestych urodzin, a tak się
składa,
że
akurat przypada też dwudziesta rocznica ich
ślubu,
no i Helenka kończy
dziesięć lat… W dodatku rok taki okrągły, dwutysięczny… Krótko mówiąc,
organizujemy zjazd rodzinny.
W słuchawce panowała cisza.
Halo? Słyszy mnie pani?
upewniał się wujek Grzesiek.
Pani
Mieczysławo?
Słyszę.
Dał się słyszeć chłodny głos.
Ale ja nigdzie się nie wybieram.
Do widzenia.
I tyle. Nie było
żadnych
wyjaśnień, dlaczego teściowa Bożeny i zarazem
jedyna krewna Aleksandra nie pojawi się na rodzinnym zjeździe, nie było
przeprosin, jakiegoś wykrętu. Babcia Mieczysława nie była zainteresowana i już.
Lenka nigdy nie wypytywała taty o jego matkę. Już jako mała dziewczynka
przyjęła do wiadomości,
że
odwiedzin u tamtej babci nie będzie. Nie martwiło jej
to szczególnie, bo rodzina ze strony mamy była liczna, serdeczna i niezwykle
kontaktowa. Na wakacje i
święta
jeździło się albo do babci Jasi do Dęblina, albo do
wujka Stasia pod Sieradz, a upalne letnie dni można było spędzić u wujka Władka
w Goleniowie, skąd był już tylko
żabi
skok nad morze. Albo wreszcie spraszało się
wszystkich do siebie, do Karbowa. Dom był duży, mógł pomieścić wielu gości,
także niezliczonych kuzynów mamy z rodzinami. Zawsze było wesoło
i optymistycznie, nikt więc nie przejmował się mrukliwą i zimną jak głaz babcią
z odległego Lubska, o której wiadomo było tyle tylko,
że
mieszka sama na
zachodnim krańcu Polski i nie zamierza tego zmienić, bo tak jej dobrze.
W czwartej klasie mała Helenka musiała przygotować na lekcję historii
drzewo genealogiczne
nauczycielka poprosiła o skopiowane zdjęcia, a jeśli dzieci
takowych nie miały, o narysowanie niewielkich portrecików krewnych. Wówczas
po raz pierwszy i jedyny
padło pytanie o dziadka ze strony ojca.
Dziadka nie ma.
Brzmiała odpowiedź Aleksandra Botuli.
Nie mam ojca
i nigdy nie miałem.
Ale co ty opowiadasz, nie miałeś!
Denerwowała się mama, która
pomagała małej Lence wycinać skserowane fotografie.
Nie wciskaj dziecku
głupot. Każdy ma ojca, córeczko. Po prostu dziadziuś umarł, zanim twój tata się
urodził.
Ostatecznie Lena narysowała portret mężczyzny nieco przypominającego jej
ojca: krótka jasna broda, niebieskie jak bławatki oczy i niesforna czupryna blond
włosów (aby uwzględnić wiek dziadka, dla porządku dorysowała kilka kresek
ołówkiem, które miały oznaczać siwe pasma).
Nigdy potem nie było mowy ani o babci Mieczysławie, ani o dziadku,
którego imię Helenka poznała, będąc już dorosłą pannicą. Porządkowała kiedyś
Zgłoś jeśli naruszono regulamin