Young Robyn - Bractwo 1 - Bractwo.pdf

(1869 KB) Pobierz
Robyn Young
Bractwo
Brethren
Przełożyła Maria Grabska- Ryńska
Wydawca: Książnica
Rok wydania: 2007
PODZIĘKOWANIA
Przede wszystkim dziękuję Ci, Czytelniku, że czytasz tę stronę, choć nie masz pojęcia, kim są
wymienione niżej osoby. Wiedz zatem, że bez nich książka by nie powstała.
Składam podziękowania i wyrazy miłości mamie i tacie – za ich wsparcie przez tyle lat. Dzięki Wam
znacznie łatwiej mi było urzeczywistnić to marzenie. Dziękuję także reszcie rodziny, zwłaszcza
dziadkowi Kenowi Youngowi za jego opowieści.
Wielkie dzięki wszystkim moim przyjaciołom (wiecie, że to o Was piszę!) za słowa otuchy i za
zorganizowanie mi życia poza komputerem. Szczególne podziękowania dla Jo oraz Sue i Dave'a,
którzy stali się dla mnie drugą rodziną. Uściski dla kolegów po piórze –
Clare, Liz, Nialla i Moniki – za nieocenione wsparcie fachowe i emocjonalne. Dziękuję też
przyjaciołom i wykładowcom z Uniwersytetu Sussex za cenne wskazówki oraz Sophii za
poprawienie pewnego łacińskiego lapsusu.
Wyrazy wdzięczności składam memu agentowi, Rupertowi Heathowi – za jego wiarę, nieznużoną
pomoc i wnikliwe uwagi, za oczyszczenie tekstu z yoda-izmów oraz za to, że wielekroć zmuszał mnie
do śmiechu. Uznanie należy się także mistrzowi sztuki redaktorskiej, Nickowi Sayersowi, i jego
pomocnicy, Anne Clarke, a także reszcie fantastycznej ekipy wydawnictwa Hodder & Stoughton za
ciepłe przyjęcie, entuzjazm i poświęcenie. Dziękuję także mojej amerykańskiej redaktorce, Julie
Doughty z wydawnictwa Dutton, za poczynioną w samą porę kapitalną sugestię.
Dziękuję Amalowi al-Ayoubiemu ze School of Oriental and African Studies za korektę wyrażeń
arabskich oraz Markowi Philpottowi z Centre for Medieval & Renaissance Studies oraz Keble
College w Oksfordzie za przejrzenie tekstu i ustrzeżenie amatorki przed historycznymi wpadkami.
Wszelkie pozostałe na tych stronicach błędy można, niestety, przypisać tylko mnie.
Na koniec zaś, lecz w pierwszym rzędzie, wyrazy miłości dla Lee – za wszystko powyższe i
wszystko inne.
PROLOG
Z
Księgi Graala
Od słońca lśni jezioro jaśniej,
Skłębionym żarem wre przepastnym
I choć nie ujdzie zeń, co żywe,
Istoty mroczne i straszliwe,
Wijące się Percewal zoczył
Śród ogni bursztynowych, złotych,
Jakoby z piekieł wprost buchały.
Lecz stał na brzegu rycerz wdały
Okryty płaszczem śnieżnobiałym,
Na jego piersi krzyż czerwony,
A w głosie jakby surmy tony
I wokół łuna jasna pała,
Gdy rzecze on do Percewala:
„Skarby rzuć w toń!" – Jezioro wskaże.
Percewal wciąż się waha wszakże;
Serce ma słabe, mrozem zdjęte,
Palce zgrabiałe, zaciśnięte.
Cennych klejnotów nie wypuści.
Natenczas rycerz znowu mówi
Słowy chyżymi jak lot strzały:
„Jesteśmy braćmi, Percewalu; Krzywdy nie zaznasz od nas, panie.
Wiedz, że co martwe – zmartwychwstanie".
Słysząc szlachetne to przesłanie
Perceval tedy, z nową wiarą,
Ciska w jeziora wrzącą czarę:
Krzyż, co wykuty w złocie czystym,
Świecznik, co ramion ma srebrzystych
Siedmioro; wreszcie ołowiany
Półksiężyc zręcznie wyrzezany
Z czarnego mroku swego cienia.
I zaraz się uniosły pienia
Chórów zrodzonych z wiatru tchnienia,
Szybują nieskalane głosy
Wysoko w górę, pod niebiosy;
Po nocy dzień świetlisty nastał.
Błysnęła wód przezroczych tafla,
Z której to powstał człek ze złota
O włosach czarnych, srebrnych oczach.
Percewal czoło przed nim kłoni,
Z radości łez potoki roni
I wzniósłszy oczy, trzykroć woła:
„Chwała ci, Panie, chwała, chwała!"
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Ajn Dżalud (Źródła Goliata) w Królestwie Jerozolimskim
Trzeci dzień września roku Pańskiego 1260
Słońce zbliżało się do zenitu, ciążyło na niebie paląc nasyconą ochrę pustyni do bieli zetlałych kości.
Nad otaczającym jeziora pierścieniem wzgórz krążyły myszołowy, a ich przenikliwy krzyk zdawał
się zawisać w gęstym, rozgrzanym powietrzu. Na zachodnim krańcu równiny, gdzie skalne ramiona
gór wyciągały się, aby objąć pustynię, stało dwa tysiące jeźdźców na okrytych zbrojonymi
czaprakami koniach. Okucia tarcz lśniły z dala, nagrzane tak, że parzyły przy dotknięciu, a choć
turbany i płaszcze tylko w niewielkim stopniu chroniły wojowników przed wściekłością słońca, nikt
nie skarżył się na niewygodę.
Dosiadający czarnego rumaka dowódca regimentu Bahri, Bajbars Bunduktari, sięgnął po bukłak
przytroczony do pasa obok dwu wypróbowanych w licznych bojach szabel.
Upił łyk i poruszył ramionami, żeby rozluźnić stężałe mięśnie. Brzeg białego turbanu miał
mokry od potu, nakryta modrym płaszczem kolczuga wydawała mu się dziś wyjątkowo ciężka.
Poranek się dłużył, skwar przybierał na sile, a choć woda spłukała wyschnięte gardło Bajbarsa, nie
zdołała nasycić silniejszego pragnienia, które drążyło mu duszę.
– Emirze – mruknął siedzący obok niego w pierwszym szeregu młody setnik – czas ucieka. Zwiad
powinien był już wrócić.
– Niedługo wrócą, Izmailu. Cierpliwości. – Bajbars przytroczył bukłak z powrotem do pasa i
powiódł wzrokiem po milczących szeregach. Jego ludzie miny mieli ponure jak zwykle tuż przed
bitwą. Wkrótce się ożywią; Bajbars widywał już najdzielniejszych wojowników, którzy bledli na
widok przeciwnika dorównującego im siłą. Lecz gdy nadejdzie czas, mamelucy pójdą w bój bez
wahania, są bowiem niewolniczą armią kierowaną skinieniem sułtana Egiptu.
– Emirze?
– O co chodzi, Izmailu?
– Zwiadowcy nie dali znaku życia od świtu. A jeśli zostali schwytani?
Bajbars zmarszczył brwi i setnik pożałował, że się odzywał.
Na pozór Bajbars nie wyróżniał się niczym spośród swoich ludzi. Tak jak oni był
wysoki i żylasty, o ciemnych włosach i smagłej cerze. Uwagę przykuwały jego oczy –
niebieskie, ze skazą w postaci maleńkiej białej gwiazdki w lewej źrenicy, sprawiającej, że zdawały
się przewiercać człowieka na wylot. Po części im to Bajbars zawdzięczał swój przydomek –
„Kusza". Przygwożdżony jego spojrzeniem Izmail poczuł się jak mucha w pajęczej sieci.
– Mówiłem już: cierpliwości.
– Tyś rzekł, emirze. – Izmail skłonił głowę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin