ARTHUR CONAN DOYLE-WŁAMANIE DO REZYDENCJI ABBEY GRANGE.rtf

(71 KB) Pobierz

Włamanie do rezydencji Abbey Grange
 

 

W dojmująco mroźny poranek zimą 1894 roku wyrwało mnie ze snu szarpanie za ramię. To był Holmes. Świeca, którą trzymał w ręce, oświetlała jego ożywioną, pochylającą się nade mną twarz, dzięki czemu od razu zrozumiałem, że coś jest nie w porządku.

- Chodź, Watsonie, no, dalej! - krzyknął. - Szykuje się rozgrywka. Ani słowa! Wskakuj w ubranie i w drogę!

Dziesięć minut później siedzieliśmy obaj w dorożce toczącej się z turkotem po cichych ulicach w kierunku Dworca Charing Cross. Zaczęły się pojawiać pierwsze nieśmiałe oznaki zimowego brzasku i w jego świetle dostrzegaliśmy przemykające od czasu do czasu obok nas sylwetki robotników z porannej zmiany, zamglone i niewyraźne w opalizujących oparach londyńskiej mgły. Holmes owinął się szczelnie połami ciężkiego płaszcza, a ja z przyjemnością uczyniłem to samo, gdyż powietrze było niezwykle ostre i obaj byliśmy na czczo. Dopiero kiedy po wypiciu na dworcu filiżanki gorącej herbaty zajęliśmy miejsca w pociągu zmierzającym do hrabstwa Kent i odtajaliśmy na tyle, że mój przyjaciel był w stanie mówić, a ja słuchać, Holmes wyciągnął z kieszeni list i odczytał go na głos.

 

Abbey Grange, Marsham, hrabstwo Kent,

Godz. 3.30 rano

Drogi Panie Holmes!

Byłbym bardzo rad, gdyby Pan zechciał niezwłocznie pomóc w sprawie, która się zapowiada niezwykle interesująco. Może być świetną okazją do zastosowania Pańskich metod. Dopilnuję, aby poza uwolnieniem damy wszystko pozostało niezmienione, tak jak to zastałem w momencie przybycia, ale błagam Pana, proszę nie tracić ani chwili, gdyż kłopotliwe jest dłuższe przetrzymywanie tu sir Eustachego.

 

Z poważaniem

Stanley Hopkins

 

- Hopkins wzywał mnie siedem razy i zawsze były to wezwania całkowicie uzasadnione - powiedział Holmes. - Wydaje mi się, że wszystkie te sprawy trafiły do twojego zbioru. Muszę ci przyznać, Watsonie, że wykazujesz niezłe wyczucie w dokonywaniu wyboru opisywanych spraw, naprawiając tym w dużym stopniu pewną charakterystyczną dla twoich opowieści słabość, która mnie bardzo martwi. Chodzi mi mianowicie o ów zgubny nawyk hołdowania przede wszystkim fabule ze szkodą dla naukowego eksperymentu, uniemożliwiający przedstawienie czytelnikowi pouczającego, a nawet klasycznego przeglądu metod śledczych. Prześlizgujesz się nad tym, co w mojej pracy jest najsubtelniejsze i najbardziej wyrafinowane, a dokładnie analizujesz sensacyjne szczegóły, które mogą wywoływać emocje, ale nie są dla czytelnika pouczające.

- Czemu więc nie piszesz sam? - zapytałem nieco rozgoryczony.

- Zabiorę się do tego, mój drogi Watsonie, na pewno. Na razie, jak wiesz, jestem bardzo zajęty, ale zamierzam moje ostatnie lata poświęcić na zredagowanie podręcznika, który będzie kwintesencją całej sztuki śledczej, zawartą w jednym tomie. Wydaje się, że ten przypadek dotyczy morderstwa.

- A zatem uważasz, że sir Eustachy nie żyje?

- Prawdopodobnie tak. Pismo Hopkinsa zdradza poważne wzburzenie, a on nie jest człowiekiem łatwo ulegającym emocjom. Tak, domyślam się, że użyto tam przemocy, a ciało czeka na nasze oględziny. Zwykłe samobójstwo nie skłoniłoby inspektora do wzywania mnie. Jeśli chodzi o uwolnienie damy, to można sądzić, że w chwili tragedii pozostawała zamknięta w swoim pokoju. Obracamy się w kręgu wyższych sfer, Watsonie - szeleszczący papier, monogram E.B., herb, ozdobny adres. Sądzę, że mój przyjaciel Hopkins okaże się godny swej reputacji i że czeka nas poranek pełen wrażeń. Zbrodnię popełniono tej nocy przed godziną dwunastą.

- W jaki sposób do tego doszedłeś?

- Dzięki przejrzeniu rozkładu jazdy pociągów i dokonaniu kalkulacji czasu. Najpierw musiała zostać wezwana miejscowa policja, która następnie zawiadomiła Scotland Yard, a stamtąd musiał dotrzeć na miejsce zbrodni Hopkins, by z kolei posłać po mnie. Wszystko to składa się na pracowitą noc. No, ale jesteśmy na Dworcu Chislehurst i wkrótce ostatecznie rozwiejemy nasze wątpliwości.

Przejechawszy kilka mil wąskimi wiejskimi drogami, dotarliśmy pod bramę parku, którą na nasz widok otworzył stary portier, z piętnem jakiejś wielkiej katastrofy na wychudłej twarzy. Aleja między rzędami starych wiązów prowadziła przez wspaniały park i skończyła się przed niskim rozległym domem z kolumnadą w stylu palladiańskim od frontu. Część środkowa, pokryta bluszczem, pochodziła niewątpliwie z zamierzchłych czasów, choć okazałe okna świadczyły o zmianach wprowadzanych tam w czasach późniejszych, a jedno ze skrzydeł domu wyglądało na całkowicie nowe. W otwartych drzwiach natknęliśmy się na młodzieńczą postać inspektora Stanleya Hopkinsa, na którego obliczu malowały się ożywienie i czujność.

- Bardzo się cieszę, że pan przyjechał, panie Holmes. A także pan, doktorze Watson! Ale w istocie, gdybym mógł cofnąć czas, nie trudziłbym panów, ponieważ kiedy pani odzyskała przytomność, przedstawiła tak jasną relację z przebiegu wydarzeń, że nie pozostało nam tu wiele do zrobienia. Pamięta pan tę szajkę włamywaczy z Lewisham?

- Tych trzech Randallów?

- Właśnie, ojciec z dwoma synami. To ich robota. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Dwa tygodnie temu zrobili skok w Sydenham, gdzie ich zauważono i sporządzono rysopisy. Jest wprawdzie zuchwalstwem decydować się na kolejne włamanie tak szybko i w tej samej okolicy, ale mogli to być tylko oni. Tym razem sprawa pachnie stryczkiem.

- A więc sir Eustachy nie żyje?

- Tak. Został uderzony w głowę swoim własnym pogrzebaczem.

- Sir Eustachy Brackenstall, jak poinformował mnie dorożkarz.

- Rzeczywiście… jeden z najbogatszych ludzi w hrabstwie Kent. Lady Brackenstall jest w saloniku. Nieszczęsna kobieta. To było dla niej najstraszliwsze przeżycie. Kiedy ją ujrzałem po raz pierwszy, wyglądała na ledwie żywą. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pan do niej pójdzie i wysłucha jej relacji o tym, co się stało. Później obejrzymy razem jadalnię.

Lady Brackenstall była osobą niezwykłą. Rzadko można ujrzeć równie wdzięczną postać, tak pełną kobiecości powierzchowność i tak piękną twarz. Była niebieskooką blondynką o złocistych włosach i nieskazitelnej cerze, harmonizującej z tym całym kolorytem, choć ostatnie przeżycia nadały jej twarzy wyraz udręki i znużenia. Cierpiała zarówno psychicznie, jak fizycznie, ponieważ nad jednym jej okiem wyrósł szkaradny ciemnogranatowy guz, który służąca, wysoka posępna kobieta, pracowicie obmywała wodą i octem. Jej pani leżała wyczerpana, wsparta o poduszkę, ale bystre, uważne spojrzenie, kiedy weszliśmy do saloniku, i czujny wyraz pięknego oblicza wskazywały, że ani jej zdolność rozumowania, ani odwaga nie doznały uszczerbku wskutek tego straszliwego przeżycia. Była opatulona luźnym srebrno - błękitnym szlafrokiem, a obok niej, przerzucona przez oparcie kanapy, leżała czarna, wyszywana cekinami wieczorowa suknia.

- Opowiedziałam już panu o wszystkim, co się wydarzyło, panie Hopkins - rzekła zmęczonym głosem. - Czy mógłby pan to powtórzyć w moim imieniu? No cóż, jeśli pan uważa, że to konieczne, przedstawię tym dżentelmenom przebieg zdarzeń. Czy oni już byli w jadalni?

- Pomyślałem, że będzie lepiej, jeśli najpierw wysłuchają pani.

- Byłabym rada, gdyby pan się tym wszystkim zajął. Przeraża mnie myśl, że on wciąż tam jeszcze leży - wzdrygnęła się i na chwilę ukryła twarz w dłoniach. Kiedy to zrobiła, rękaw szlafroka zsunął się jej z przedramienia, a Holmes wydał okrzyk.

- Och, pani ma jeszcze inne obrażenia! Co to takiego?

Na jej krągłej ręce widniały dwie czerwone plamy. Kobieta pośpiesznie je zakryła.

- Nic takiego. To nie ma żadnego związku z tą dzisiejszą potworną sprawą. Zechciejcie panowie usiąść. Opowiem o wszystkim, co mi jest wiadome.

Jestem żoną sir Eustachego Brackenstalla. Wyszłam za niego blisko rok temu. Chyba nie ma potrzeby, abym ukrywała, że nasze małżeństwo nie należało do szczęśliwych. Obawiam się, że wszyscy nasi sąsiedzi powiedzieliby panom o tym, nawet gdybym próbowała temu zaprzeczać. Prawdopodobnie wina leżała częściowo po mojej stronie. Zostałam wychowana w swobodniejszej, mniej konwencjonalnej atmosferze południowej Australii i życie w Anglii z tymi wszystkimi towarzyskimi nakazami i pedanterią jest obce mojej naturze. Jednakże główna przyczyna to znany wszystkim fakt, że sir Eustachy był nałogowym pijakiem. Obcowanie z takim człowiekiem przez godzinę nie należy do przyjemności. Czy mogą sobie panowie wyobrazić, co dla wrażliwej i pełnej życia kobiety oznacza stały związek z pijakiem - przebywanie z nim dzień i noc? Bluźnierstwem, zbrodnią i łajdactwem jest utrzymywanie, że podobne małżeństwo ma moc obowiązującą! Twierdzę, że wasze nieludzkie prawa sprowadzą na ten kraj przekleństwo… niebiosa nie zniosą dłużej takiej nikczemności! - Podniosła głowę, na jej policzki wystąpił rumieniec, rozbłysły oczy pod fatalną plamą na czole. Silna, uspokajająca dłoń ponurej służącej ułożyła jej głowę z powrotem na poduszkach i ten wybuch dzikiego gniewu przerodził się w gwałtowne łkanie. Jednak po chwili podjęła swoją relację: - Opowiem teraz o ostatniej nocy. Być może panowie wiedzą, że w tym domu cała służba nocuje w nowym skrzydle. W części środkowej są nasze pokoje i kuchnia, położona nad małżeńską sypialnią. Służąca Teresa śpi nad moim pokojem. Poza nią i nami dwojgiem nie ma nikogo, a do tych, którzy zamieszkują odległe skrzydło, nie mógłby dotrzeć żaden hałas. Rabusie musieli o tym doskonale „wiedzieć, - gdyż - w przeciwnym wypadku nie zachowywaliby się tak swobodnie. Sir Eustachy udał się na spoczynek o godzinie wpół do jedenastej. Moja służąca czuwała w swoim pokoju na górze, bo mogłam jeszcze potrzebować jej usług. Zatopiona w książce siedziałam w saloniku aż do jedenastej. Następnie zrobiłam obchód, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, ponieważ, jak już to wyjaśniłam, sir Eustachemu nie we wszystkim można było zaufać. Zajrzałam do kuchni, do schowka z zastawą stołową, do salonu i wreszcie weszłam do jadalni. Kiedy zbliżyłam się do okna, które było zasłonięte grubą kotarą, poczułam nagle na twarzy podmuch, co mi uświadomiło, że jest ono otwarte. Rozsunęłam gwałtownie kotarę i znalazłam się twarzą w twarz z barczystym starszym mężczyzną, który właśnie wszedł tędy do pokoju. Było to wysokie okno francuskie, a właściwie drzwi prowadzące do ogrodu. W ręce trzymałam świecę zabraną z sypialni i w jej świetle ujrzałam za plecami mężczyzny jeszcze dwóch innych. Zrobiłam krok do tyłu, ale ten człowiek w jednej chwili znalazł się przy mnie. Schwycił najpierw moją rękę w przegubie, a potem zacisnął mi palce na gardle. Otworzyłam usta, by krzyknąć, ale napastnik uderzył mnie brutalnie w głowę i runęłam na podłogę. Musiałam być przez kilka minut nieprzytomna, ponieważ kiedy się ocknęłam, stwierdziłam, że bandyci zerwali sznur od dzwonka i przywiązali mnie ciasno do dębowego krzesła stojącego u szczytu stołu w jadalni. Byłam tak silnie skrępowana, że nie mogłam się ruszyć, a wciśnięta w usta chusteczka uniemożliwiała mi wydanie jakiegokolwiek głosu. W tej właśnie chwili do pokoju wszedł mój nieszczęsny mąż. Najprawdopodobniej usłyszał podejrzane hałasy, ponieważ przyszedł przygotowany na scenę, jaką zastał. Miał na sobie koszulę i spodnie, a w ręku trzymał swoją ulubioną pałkę z tarninowego drewna. Rzucił się w kierunku jednego z włamywaczy, jednak inny - ten starszy - schylił się, podniósł z rusztu pogrzebacz i zadał straszliwy cios w głowę przebiegającemu obok niego memu mężowi, który runął na ziemię, nie wydając jęku i milknąc raz na zawsze. Ponownie zemdlałam, ale znów chyba tylko na krótką chwilę. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że rabusie wyjęli z kredensu srebra i otworzyli znalezioną tam butelkę wina. Każdy trzymał w ręce kieliszek. Mówiłam już chyba panom, że jeden z nich był starszy i miał brodę, a pozostali byli młokosami bez zarostu. Mógł to być ojciec z dwoma synami. Rozmawiali ze sobą szeptem. Potem podeszli do mnie, by się upewnić, czy nadal jestem należycie związana. W końcu zniknęli, zamykając za sobą okno. Dopiero po kwadransie zdołałam oswobodzić usta i wówczas moje krzyki sprowadziły na pomoc służącą. Niebawem zaalarmowano resztę służby i posłaliśmy po miejscową policję, która natychmiast porozumiała się z Londynem. To jest wszystko, co mogę szanownym panom opowiedzieć, i ufam, że nie będzie potrzeby, abym znów musiała relacjonować tę bolesną historię.

- Czy ma pan jakieś pytania? - Hopkins zwrócił się do Holmesa.

- Nie będę już więcej nadużywał cierpliwości i czasu lady Brackenstall - rzekł Holmes. - Zanim się udamy do jadalni, chciałbym tylko usłyszeć zeznanie pani - mówiąc to, popatrzył na służącą.

- Widziałam tych mężczyzn, zanim jeszcze weszli do domu - powiedziała. - Kiedy siedziałam przy oknie mojej sypialni, ujrzałam z daleka w świetle księżyca trzech ludzi stojących obok stróżówki przy bramie, ale wtedy nie zwróciłam na nich większej uwagi. Było to ponad godzinę przed tym, jak usłyszałam krzyk mojej pani. Kiedy zbiegłam na dół, znalazłam ją, biedne dziecko, tak jak to opisała, a pana leżącego na podłodze; wszędzie dokoła było pełno jego krwi i mózgowia. To przecież mogło przyprawić ją o szaleństwo; była skrępowana, ubranie miała spryskane krwią męża, ale jej - jeszcze jako pannie Mary Fraser z Adelaide - nigdy nie brakowało odwagi, a jako lady Brackenstall z Abbey Grange nie zmieniła się pod tym względem. Pytali ją panowie już wystarczająco długo, teraz więc powinna udać się do swego pokoju ze starą Teresą, aby zaznać odpoczynku, który się jej tak bardzo należy.

Ponura kobieta z matczyną czułością otoczyła ramieniem swą panią i wyprowadziła ją z pokoju.

- Była przy niej przez całe jej życie - powiedział Hopkins. - Karmiła w niemowlęctwie, pojechała razem z nią do Anglii, kiedy przed osiemnastoma miesiącami po raz pierwszy opuściły Australię. Nazywa się Teresa Wright i jest służącą, jakich się już w dzisiejszych czasach nie spotyka. Tędy proszę, panie Holmes!

Z twarzy Holmesa zniknął wyraz zaciekawienia; wiedziałem, że dla niego wraz z tajemnicą uleciał z tej sprawy cały jej urok. Pozostało już tylko aresztować sprawców, ale czy Holmes miałby sobie kalać ręce tak pospolitymi łotrami? Wyrafinowany i uczony lekarz, który spostrzega, że został wezwany do przypadku odry, odczułby podobną irytację, jaką wyczytałem w spojrzeniu mego przyjaciela. Jednak scena, jaką przedstawiała jadalnia rezydencji Abbey Grange, była na tyle niezwykła, że podsyciła nieco jego słabnące zainteresowanie sprawą.

Było to pomieszczenie bardzo obszerne i wysokie, z rzeźbionym dębowym sufitem, dębowymi boazeriami i wspaniałą kolekcją jelenich poroży oraz zbiorem starej broni umieszczonymi na ścianach. Naprzeciw wejścia znajdowało się znane nam z relacji wysokie francuskie okno. Przez trzy mniejsze okna na prawej ścianie wpadały do jadalni promienie chłodnego zimowego słońca. Na lewo był okazały, głęboki kominek zwieńczony solidnym dębowym gzymsem. Przed paleniskiem stało ciężkie dębowe krzesło z poręczami i z poprzeczkami łączącymi nogi. W jego drewnianą konstrukcję wpleciony był purpurowy sznur, z obu stron solidnie przymocowany do poprzeczek na dole. Kiedy uwalniano lady Brackenstall, nie naruszono węzłów, którymi sznur był przymocowany do krzesła. Szczegóły te przyciągnęły naszą uwagę dopiero później, ponieważ teraz byliśmy pochłonięci przerażającym obiektem rozciągniętym na dywaniku z tygrysiej skóry naprzeciw kominka.

Było to ciało wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny w wieku łat około czterdziestu. Leżał na plecach, z twarzą zwróconą ku górze, a wśród ciemnego zarostu bielały wyszczerzone zęby. Obie ręce z zaciśniętymi w pięści dłońmi były odrzucone ponad głowę, a w poprzek nich leżała ciężka tarninowa laska. Jego smagłe, przystojne, jastrzębie oblicze zniekształcał spazm mściwej nienawiści, który nadał tej martwej twarzy przerażający, szatański wyraz. Kiedy wszczęto alarm, był on niewątpliwie w łóżku, gdyż miał na sobie wykwintną, haftowaną nocną koszulę, a ze spodni wystawały mu nagie stopy. Głowa leżącego była zmasakrowana, a cały wygląd pokoju świadczył o dzikim okrucieństwie, z jakim zadano cios, który go powalił. Obok nieboszczyka leżał ciężki pogrzebacz, wygięty wskutek siły uderzenia. Holmes zbadał zarówno to narzędzie, jak ów trudny do opisania ludzki wrak, którym stał się ugodzony nim lord.

- Ten stary Randall musi być bardzo silnym mężczyzną - zauważył detektyw.

- Tak - przyznał Hopkins. - Jegomość ma u nas niezłą kartotekę. To kawał brutala.

- Nie powinien pan mieć trudności z pojmaniem go.

- Najmniejszych. Od pewnego czasu śledzimy jego poczynania. Chodziły słuchy, że wyjechał do Ameryki. Teraz, kiedy wiemy, że cała szajka jest tutaj, nie wyobrażam sobie, żeby ci bandyci zdołali uciec. Powiadomiliśmy już wszystkie porty morskie, a jeszcze przed wieczorem zostanie ogłoszona nagroda za pomoc w ujęciu przestępców. Dręczy mnie jednak pytanie, jak mogli dopuścić się takiego szaleństwa, wiedząc, że ta kobieta opisze ich wygląd i że na tej podstawie niechybnie ich rozpoznamy.

- Otóż to. Należałoby oczekiwać, że uciszą również lady Brackenstall.

- Może nie zdawali sobie sprawy - podsunąłem myśl - że odzyskała przytomność.

- To dosyć prawdopodobne. Nie zabili jej, uznając, że jest nieprzytomna. A co z tym nieszczęśnikiem, Hopkins? Chyba słyszałem o nim jakieś dziwne historie.

- Na trzeźwo był człowiekiem pełnym życzliwości, ale istnym szatanem, kiedy się upił, albo raczej kiedy był na wpół pijany, ponieważ z rzadka tylko pił na umór. Wydawało się wówczas, że wstępuje w niego diabeł; był zdolny do wszystkiego. O ile wiem, to mimo całego swego bogactwa i tytułu raz czy dwa omal nie miał z nami do czynienia. Był pewien skandal z oblaniem psa naftą i podpaleniem go - co gorsza, chodziło o psa jaśnie pani - i tylko z trudem udało się to zatuszować. Innym razem rzucił karafką w służącą Teresę Wright, i z tym też mieliśmy kłopot. Ogólnie rzecz biorąc - i mówiąc między nami - bez niego ten dom będzie pogodniejszy. Czemu się pan teraz przygląda?

Holmes, na kolanach, z wielką uwagą badał supły na czerwonym sznurze, którym skrępowano panią domu. Następnie poddał skrupulatnym oględzinom jego koniec, urwany i postrzępiony wskutek szarpnięcia.

- Dzwonek w kuchni musiał głośno zadzwonić, kiedy pociągnięto za sznur - stwierdził Holmes.

- Nikt go nie mógł usłyszeć. Kuchnia znajduje się na tyłach domu.

- Ale skąd włamywacz wiedział, że nikt tego nie usłyszy? Dlaczego nie bał się postąpić tak lekkomyślnie?

- Ma pan zupełną rację, panie Holmes. Sam sobie wielokrotnie zadawałem to pytanie. Nie ma żadnych wątpliwości, że ów typ znał rozkład tego domu oraz panujące w nim zwyczaje. Musiał doskonale wiedzieć, że cała służba będzie już w łóżkach o tej stosunkowo wczesnej porze oraz że nikt nie usłyszy dzwonka z kuchni. A zatem musi pozostawać w ścisłym sojuszu z kimś ze służby. To oczywiste. Ale nikomu z ośmiu osób personelu nie można niczego zarzucić.

- Skoro wszyscy są w porządku - rzekł Holmes - to należałoby podejrzewać osobę, w którą chlebodawca cisnął karafką. A przecież oznaczałoby to, że Teresa Wright dopuściła się zdrady również wobec swej pani, której zdaje się bez reszty oddana. Tak, tak… to zapewne nie wchodzi w rachubę. Kiedy już będzie pan miał Randalla, chyba bez trudności uda się panu przymknąć jego wspólników. Opowiadanie pani Brackenstall znajduje z pewnością potwierdzenie, jeśli go w ogóle wymaga, we wszystkich szczegółach, jakie tu mamy przed sobą. - Podszedł do okna i otworzył je. - Nie widać pod nim żadnych śladów, ale grunt jest tu twardy jak skała i trudno byłoby się ich spodziewać. Sądzę, że te świece na gzymsie kominka były wówczas zapalone.

- Tak, to dzięki nim oraz światłu świecy, z którą przyszła tu pani, rabusie mogli się poruszać po pokoju.

- Co zabrali?

- No, niezbyt wiele. Tylko połowę z tuzina sztuk srebrnej zastawy stołowej z kredensu. Zdaniem lady Brackenstall byli tak zaniepokojeni śmiercią sir Eustachego, że nie splądrowali domu, jak czynią to zazwyczaj.

- To z pewnością prawda. Ale jak wiem, wypili trochę wina.

- Aby uspokoić nerwy.

- W samej rzeczy. Domyślam się, że tych trzech kieliszków na kredensie nikt nie ruszał?

- Oczywiście. Również butelka stoi tak, jak ją pozostawili włamywacze.

- Przyjrzyjmy się temu. Ale, ale! Cóż to takiego? Trzy kieliszki stały blisko siebie, wszystkie ze śladami wina, a w jednym z nich widać było trochę osadu. Tuż obok stała butelka, wypełniona w dwóch trzecich, a przy niej leżał długi, silnie zabarwiony korek. Wygląd korka i kurz na butelce świadczyły, że mordercy nie raczyli się jakimś poślednim rocznikiem.

W zachowaniu Holmesa zaszła zmiana. Stracił swój apatyczny wyraz twarzy i znów ujrzałem żywy błysk zainteresowania w jego bystrych, głęboko osadzonych oczach. Podniósł korek i zbadał g...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin