ARTHUR CONAN DOYLE-STAŁY PACJENT.rtf

(163 KB) Pobierz

STAŁY PACJENT

 

Oto przerzucam kartki pamiętników. Włciwie są to raczej chaotyczne zapiski. Na ich podstawie mam zamiar naszkicować sylwetkę mojego przyjaciela, Sherlocka Holmesa. Tak, ale jak to zrobić? Nie jest to wcale takie proste. Włciwie nie mogę dobrać odpowiedniego do tego celu przykładu. Żaden z tych, jakie mi się nasuwają, nie nadaje się bez zastrzeż. Znalazłem się rzeczywiście w trudnej sytuacji. Cóż się bowiem okazało? Oto akurat w tych sprawach, w których Holmes zabłysnął genialnymi, jemu tylko włciwymi metodami śledztwa ,oraz rozumowaniem analitycznym, fabuła była nieciekawa lub pospolita. Nie, w żadnym wypadku nie nadawały się do publikacji. Ale bywało również odwrotnie. Holmes brał nieraz udział w dochodzeniach, dotyczących zdarzeń pełnych emocji i spięć dramatycznych, które silnie wstrząsnęły opinią publiczną. Cóż z tego, skoro włnie w takich wypadkach nie miał on okazji do wykazania w pełni swych niezwykłych zdolności i słynnej już obecnie jego metody dedukcyjnej; a w każdym razie nie w takim stopniu, jak bym sobie tego życzył jako jego biograf. Weźmy na przykład niewielką sprawę, zapisaną w moich notatkach pod tytułem Studium w szkarłacie i drugą związaną z zatonięciem statku „Gloria Scott”. W obu grozą kronikarzowi Holmesa niebezpieczeństwa podobne mitologicznej Scylli i Harybdzie.

Czasami bywa jeszcze inaczej. Sprawa nieraz wyróżnia się i budzi ciekawość mimo stosunkowo nikłego w niej udziału mojego przyjaciela. Dotyczy to włnie zdarzenia, które mam zamiar opisać.

Był ponury i dżysty dzień październikowy. Story do połowy zasłaniały okna w naszym mieszkaniu. Holmes leż skurczony na kanapie. Z ranną pocztą otrzymał list i teraz czytał go po raz nie wiem który. W pokoju było gorąco. Termometr Fahrenheita wskazywał dziewięćdziesiąt stopni. Nie sprawiało mi to jednak przykrości. Podczas słby wojskowej w Indiach przywykłem bowiem do upałów i obecnie znoszę je znacznie lepiej niż zimno. Pomyślałem sobie, jakie to teraz nudy: w gazetach nie ma nic ciekawego, sesja parlamentu skończona, w mieście pustki. Ogarnęła mnie nieprzeparta tęsknota za polami New Forest lub taflą Morza Śdziemnego. Niestety, nic z tych marzeń, nic z urlopu… bo mój rachunek bankowy wyczerpany.

Mojego przyjaciela nie trapiły, takie zmartwienia. Urlop, wieś, morze… to wszystko mogło dlań nie istnieć. Nie budziło w nim najmniejszego zainteresowania. Ponad wszystko lubił życie w tym pięciomilionowym mieście. Ruchliwe; pełne nerwowego napięcia, ciekawe życie Londynu. Holmes był specjalnie wyczulony na zagadki kryminalne, a zwłaszcza na nie rozwiązane, skomplikowane morderstwa. Najmniejsza nawet wzmianka lub podejrzenie o taką sprawę budziło jego czujność i podniecało do działania.

j przyjaciel - jak z pewnością wiecie - miał wiele zalet. Jednej mu jednak brakowało, mianowicie zrozumienia dla uroków przyrody. Wieś uznawał tylko w jednym wypadku - gdy przestępca uciekł z miasta i trzeba go było śledzić, ewentualnie gdy na wsi dokonano jakiejś zbrodni. Tylko to było w stanie wpłynąć na zmianę jego trybu życia i tylko wtedy opuszczał Londyn. Teraz Holmes był pochłonięty lekturą. Nie miałem więc z kim porozmawiać. Odrzuciłem nudną gazetę i wyciągnąłem się wygodniej w fotelu, pogrążając się w rozmyślaniu. Nagle przerwał je Sherlock.

- Masz słuszność, Watsonie! - powiedział.- To bardzo, śmieszny sposób rozstrzygania sporu.

- Bardzo śmieszny?! - zawołem. I wtedy nagle uświadomiłem sobie, że… Ależ tak! Naturalnie! Przecież Holmes po prostu zawtórował moim najskrytszym myślom. Poderwałem się gwałtownie i wlepiłem w niego oczy z niemym podziwem.

- Cóż takiego, Holmesie?! - krzyknąłem wreszcie. - To przekracza wprost granice wyobraźni!

Zaśmiał się serdecznie z mego zdumienia i zakłopotania.

- Pamiętasz nowele Poego? - rzekł. - Przecież wyjątek jednej z nich niedawno ci czytałem. Przypominasz sobie? To znakomicie! Tak, włnie! O tym precyzyjnie rozumującym człowieku. Szedł on dokładnie za nie wypowiedzianymi myślami drugiego. Traktował to jako wytwór czyjejś fantazji, wydumań autora. Zwróciłem ci wówczas uwagę, że i ja postępuję dokładnie tak samo, jak ten precyzyjnie rozumujący jegomość Poego. Co ponad to, to należy tylko do mojej metody. Odniosł się do tego wówczas z niedowierzaniem, prawda?

- Ależ nie!

- Być może, nie wyraził tego słowami, drogi Watsonie! Zdradziło cię jednak charakterystyczne ściągnięcie brwi. Wiesz przecież, że twarz ludzka jest dla dobrego psychologa otwartą księ. A więc, gdy przed chwilą odrzucił gazetę, pogrążając się w rozmyślaniach, spróbowałem przeprowadzić mały eksperyment. Świetnie - pomyślałem - nadarza się znakomita okazja. Odczytam twe myśli i w pewnym punkcie przerwę je. W ten sposób dowiodę, iż pozostawałem z tobą w kontakcie duchowym. Wyjaśnienie Holmesa nie zaspokoiło jednak mojej ciekawości.

- W przytoczonej nowelce Poego - rzekłem - człowiek ściśle rozumujący wyciągał wnioski na podstawie obserwacji zachowania się i ruchów drugiego człowieka. Jeśli sobie dobrze przypominam, to chodziło o przechodnia, który potknął się o kupę kamieni, człowieka, który patrzył na gwiazdy, itd. Ja natomiast siedziałem spokojnie w fotelu.

Moje zachowanie nie dało ci żadnych wskazówek. Cóż więc mogł zaobserwować?

- Jesteś niesprawiedliwy… dla siebie - odparł Holmes. - Rysy twarzy są przecież znakomitym wykładnikiem uczuć ludzkich. I włnie twoje rysy wiernie je oddawały.

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że odczytał moje myśli…?

- Z rysów twarzy, a przede wszystkim z wyrazu twych oczu. Być może, nie przypominasz sobie, w jaki sposób wpadł w zamyślenie?

- Nie, nie pamiętam.

- A więc opowiem ci, jak to się zaczęło. Zwróciłem na ciebie uwagę w chwili, kiedy odrzucił gazetę. Potem pół minuty siedział bezmyślnie, a następnie wzrok twój skierował się ku nowo oprawionemu wizerunkowi generała Gordona. Wówczas zaszła pewna zmiana. Twarz ci się nieco ożywiła. Było to oznaką, że proces myślowy rozpoczął się. To jednak nie dało mi wiele. Po chwili rzucił okiem na portret bez ram Henryka Ward Beechera, oparty o ścianę nad twoimi książkami. W końcu spojrzał na ścianę. I w rezultacie rozumowanie twoje stało się dla mnie jasne. Pomyślał tak: „gdyby portret oprawić, to zająłby on puste miejsce na ścianie, stanowiąc odpowiednik wizerunku Gordona”.

- Wspaniale to odgadł! - zawołem.

- Dotychczas wszystko było proste. Trudno wprost o pomył. Następnie jednak powrócił myślami do Beechera. Patrzył nań tak przenikliwie, jakbyś chciał poznać dokładnie jego charakter. Po pewnym czasie naprężenie minęło, ustępując zadumie. Przestał mruż oczy, nie odrywał ich jednak nadal od obrazu. Rozmyślałeś, o życiu i karierze Beechera. Oczywiście nie mogł pominąć misji, jakiej się podjął na rzecz Północy podczas wojny domowej. Wiedziałem o tym doskonale. Pamiętałem przecież nasze dawne dyskusje na ten temat. Namiętnie potępiałwczas sposób, w jaki przyjęli Beechera przeciwnicy. Był tym nadzwyczaj podniecony i do głębi przejęty. Nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości, że myśc o Beecherze musiał jednocześnie przypomnieć sobie i o tym wypadku. Jedno i drugie kojarzyło się bowiem w, twojej pamięci w nierozerwalną całość.

Gdy więc w chwilę później spostrzegłem, jak wzrok twój ześliznął się powoli z portretu, pomyślałem, iż myśli twoje na pewno są nadal zaprzątnięte wojną domową. Wtem zmienił się na twarzy. Usta zacięły się, oczy poczęły sypać skry. Potwierdzało to moje domysły. Wspominał zapewne męstwo, jakie wykazały obie strony walczące w tych rozpaczliwych zmaganiach. Wnet jednak znów się zachmurzył. Pokiwał w zadumie głową. A więc zastanawiał się wtedy nad okropnoś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin