Joanna Bator - Purezento(1).pdf

(13513 KB) Pobierz
Dla K.
Tamtego lata, kiedy poznałam Panią Myōko, prowadziłam kurs języka
polskiego dla średnio zaawansowanych. Szkoła była nowa i nazywała się
Polish Babel. Zanim zaczęłam tam pracować, zwolniono mnie z Polish Is
Easy. W podaniu o pracę, jakie rozesłałam do kilku szkół, w rubryce
umiejętności zawodowe wpisałam znajomość polskiego i angielskiego.
Oferowałam pełną dyspozycyjność, bo nic innego nie miałam do roboty. Ani
nic innego do dodania. Nie czułam się ani kreatywna, ani gotowa do podjęcia
nowych wyzwań. Nie widziałam w sobie także najmniejszej chęci, by stać się
częścią młodego dynamicznego zespołu. Tylko z Polish Babel odpowiedziano
na moje zgłoszenie. Pracodawczynią okazała się mała pulchna kobieta
w kłujących szpilkach i obcisłej sukience.
– Polish Babel oferuje nie tylko dobre warunki pracy, ale także wspaniałe
perspektywy rozwoju osobistego. Mam nadzieję, że to dla pani szczególnie
interesujące? – Jej oczy były szare i głodne. Źrenice jak otwory gębowe.
Mogłam wspomnieć, że w ostatniej szkole szczególnie interesujące
wydawało mi się to, iż każdy z uczniów przypominał jakieś zwierzę. Ja nie
przypominałam niczego. Z lustra wypływał rekin ludojad i jednym
kłapnięciem pożerał moje oblicze. Może da się to określić jako krok
w rozwoju osobistym. Przygody z żarłaczami zaczęły się, kiedy straciłam
chłopaka.
Wchodziłam do sali i zamiast ludzi widziałam stado hybryd
o człowieczych ciałach i zwierzęcych głowach. Uczyłam wtedy angielskiego
w Polish Is Easy i miałam w grupie aż dwanaścioro rozwydrzonych
nastolatków wysłanych przez rodziców na przymusowe dokształcanie przed
maturą. Byli niespokojni i nadpobudliwi. Wstrząsały nimi jakieś wewnętrzne
wybuchy. Rosłe dziewczyny przytłaczały delikatnych przygarbionych
młodzieńców. Najbardziej przypominali mi hieny cętkowane, bardzo ciekawe
drapieżne zwierzęta żyjące w grupach matriarchalnych.
Próbowałam zmienić swoje nastawienie w Polish Babel, ale w nowej
pracy nadal widziałam w ludziach zwierzęta. Odmiana w mojej zaburzonej
percepcji polegała na tym, że teraz stado było bardziej zróżnicowane. Miałam
w grupie siedmiu dorosłych uczniów. Ahmed, Matthew, Jori, Marija, Vincent,
Mark i Pani Myōko. Czyli szop pracz, kangur, gazela, świnka morska, żuraw
koroniasty, guziec i lisica. Szop pracz zdążył powiedzieć tylko „Dzień dobry.
Jestem Ahmed z Tunezji. Dziękuję bardzo”. I po pierwszej lekcji więcej się
nie pojawił. W mojej pamięci obraz szopa pracza rozpłynął się jak smuga
mgły. Najdłużej trwały jego łapy o palcach długich i ruchliwych jak u mojej
matki. Prawdopodobnie znałam więcej gatunków zwierząt niż przeciętny
mieszkaniec miasta. Od dzieciństwa lubiłam programy przyrodnicze.
Fascynowały mnie zwłaszcza stworzenia małe i rzadkie, chociaż inne też
przykuwały moją uwagę. Czułam się jednak niezręcznie, ucząc je polskiego
dla średnio zaawansowanych.
Dostałam do użytku podręcznik napisany przez kogoś, kto dziwnie
wyobrażał sobie konwersacje cudzoziemców. Na przykład lekcja trzecia
nosiła tytuł „Czy jesteś instruktorem tanga?”. W zakresie komunikacji
dotyczyła takich kwestii jak: „kim jesteś z zawodu?”, „czym się
interesujesz?”, „ile masz lat?”. Temat główny stanowiły zawody
i zainteresowania. Gramatyczne zagadnienia, jakie miałam wpoić uczniom,
to: narzędnik liczby pojedynczej, liczebniki od dwudziestu do stu i formy
takie jak rok, lata. Wśród nowych słów znajdowały się między innymi:
gospodyni domowa, instruktor tanga, lekarz, spawacz, pół, pisarz i oscypek.
Nie zdołałam się domyślić, co robił w tym kontekście oscypek. Żaden
z moich uczniów nie znalazł okazji, by użyć tego słowa. O wiele bardziej na
miejscu byłoby przy lekcji o potrawach regionalnych. „Czy lubisz pierogi?”
„Lubię pierogi z kapustą, ale wolę oscypek”. Nikt z moich uczniów nie był
także instruktorem tanga ani spawaczem.
– Kto to jest? – pytałam, wskazując na żurawia koroniastego.
Świnka morska odpowiadała:
– To jest Vincent.
– Skąd on jest?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin