Hurysy z katalogu.pdf

(251 KB) Pobierz
Edward Guziakiewicz
Hurysy z katalogu
Copyright © 2018 Edward Guziakiewicz
ISBN 978-83-64865-71-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie
i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione
bez pisemnej zgody autora.
Zdjęcie na okładce
https://www.stock.chroma.pl
2
Kup książkę
Rozdział dziesiąty
łękit był przejrzysty, przyjemnie dogrzewało, a nakarmione
owiraptory przycichły, nie rwąc się do figlów, więc ospały
Raoul mógł z ulgą wyciągnąć się na ulubionym pneubedzie i z
rozkoszą wystawić twarz do słońca. Impulsywnej Irydzie dał
wolną rękę, więc w te pędy wyfrunęła do miasta. Natychmiast się
ulotniła. Uwielbiała szaleć
świeżo
nabytą amfibią, drgające mło-
dzieńcze skrzydła zrywały się do wysokiego lotu, ale jej ikarowe
wypady nie trwały długo i szybko wracała do willi. Jeżeli nie wi-
działa go kilka godzin, zaczynała usychać z tęsknoty.
Jego myśli leniwie błądziły wokół spraw, które go ostatnio
nurtowały, mimowolnie obracając się w niejasne i mgliste hipote-
zy, rozpadające się jednak pod byle podmuchem jak wątły domek
z kart. Dumał nad nagraniami z Ganimedesa. Posiadłość Hein-
brocków była monumentalna. Staruszkowie mieszkali iście po
królewsku w stylizowanym na zamierzchłe czasy pałacyku, wzo-
rowanym na najlepszych angielskich posiadłościach. Jak niegdyś
książęta i lordowie mieli moc służby, a
ściany
licznych salonów,
gabinetów i korytarzy zdobiły galerie dzieł mistrzów. Z tyłu za
zabudowaniami znaczyły się pokryte
świeżą
zielenią wzniesienia.
Pod ich rezydencją mieściły się rozległe piwnice. Ich „gniazdecz-
ko” robiło piorunujące wrażenie późnym wieczorem, kiedy we
wszystkich oknach paliły się
światła,
a na niebie widniał ogromny
Jowisz. Szczerze mówiąc, ani jemu, ani Afrodycie nie wpadło
w oczy nic takiego, co mogłoby spędzać sen z powiek. Co miał
z tym fantem zrobić? Czy powinien był się im narzucać, nadgor-
liwie zabiegać o ich względy i wisieć u ich klamki jak ubogi
114
Kup książkę
B
krewny z prowincji?
Przeniósł uwagę na stryjenkę Annę i zgrzytnął zębami. Da-
wała mu się we znaki. Ta nieustępliwa staruszka opuściła już Pla-
netę Matkę. Skrupulatnie sprawdził wszystkie dostępne połącze-
nia między Ziemią a Układem Jowisza i ze zgrozą wywniosko-
wał,
że
musiała zabrać się „Olafem”, z którego pokładami sam się
już otrzaskał. Potwierdziła to wiadomość, jaką otrzymał z tnącego
bezkresne próżnie goliata. Ogarnęła go melancholia. Czy przy-
padkiem ta przemiła staruszka czy nie pakowała się w pułapkę?
Czy nie groziło jej,
że
znajdzie się na równi pochyłej? Główkował
nad tym, czy w przyszłości sam nie będzie popełniać podobnych
błędów. I czy jego rybeńki za to nie zapłacą. Gdyby spotkał go los
Hioba, gdyby na dobre zaniemógł, rozchorował się i nie był już
zdolny do niczego lub gdyby miał zasnąć na wieki wcześniej niż
one, co by się z nimi stało? Póki co pozostawał pod ich urokiem
i im ulegał. Starał się zapewnić im komfort i szczęście. Czy miał
dość sił, by udźwignąć
życie
do samego końca i nie ugiąć się pod
jego ciężarem? Użalał się w myślach nad sobą. Jedni rodzili się ze
srebrną łyżką w ustach i osiągali wszystko bez wysiłku, inni mieli
zawsze pod górkę.
Rozleniwiony i senny, nosił się z płonną nadzieją,
że
nikt mu
nie będzie wchodzić w paradę i
że
utnie sobie słodką drzemkę.
Niech
żyje
cywilizacja próżniacza! Nie mógł przewidzieć tego,
że
już za moment jak opętany skoczy na równe nogi, bo nieoczeki-
wanie zajrzy
śmierci
w oczy. Nieuchwytne niebezpieczeństwo
zawisło nad jego głową, a mityczne Mojry, boginie przeznaczenia
i losu, pochyliły się nad jego nicią
życia.
Instynktownie zareagowały owiraptory. Były szybsze niż
komandor. Poderwały się, ostrzegawczo kraknęły i w panice dały
dyla, zmykając w podskokach w stronę zachodniego skrzydła.
Ciarki przeszły mu po plecach. Zaniepokojony uniósł głowę, ze
zdumieniem oglądając się za nimi, by następnie badawczo zlu-
strować fronton. Przed willą coś się działo. To nie było ujęcie z
planu filmowego. Nad ubarwioną czerwienią dachówki fasadą
115
Kup książkę
rezydencji przefrunął bez zapowiedzi pozbawiony równowagi,
rozpędzony mobil. Nim Raoul zdążył się zorientować, co się dzie-
je, pojazd
śmignął
mu nad głową i zanurkował, uderzając z głu-
chym trzaskiem w przeciwległą
ścianę
willi. Ułamek sekundy
wcześniej od fotela kierowcy oderwała się ludzka postać, wyko-
nująca zwariowane piruety w powietrzu. Rzuciło ją szczęśliwie
w stronę basenu i uderzyła całym ciałem w taflę wody. W górę
strzeliła kroplista fontanna.
Zerwał się jak oparzony. Powoli docierało do niego, czego
był
świadkiem.
Nie mógł się mylić, na jego oczach roztrzaskała
się amfibia z Irydą. Jego słodka kotka skasowała mu gablotę. Czy
to jednak była ona? Pochylił się nad taflą wody, rozpaczliwie
wpatrując się w toń. Strach dodał mu skrzydeł. Bezradna pły-
waczka wynurzyła się na powierzchnię.
— Rany boskie, nic ci nie jest? — zawołał przerażony.
Nie odpowiedziała. Powoli podpłynęła w jego stronę, zezu-
jąc ku rozbitej maszynie i w stronę frontonu. Podał jej dłoń, po-
magając wydostać się na brzeg. Starał się zachować zimną krew.
Była cała, nawet jej obcisły sportowy kombinezon nie doznał
szwanku. Nie dojrzał na nim
śladów
zniszczenia.
— Co się stało? Mówże wreszcie!
Zbielałe wargi ułożyły się do odpowiedzi, ale hurysa nie była
w stanie wydusić z siebie słowa. Bezgłośnie coś wyrzekła. Z wło-
sów strużkami spływała jej woda. Ramiona miała przygarbione
i ciężko dyszała.
— Nie wiem — wykrztusiła po chwili. Mówiła bardzo po-
woli i z trudem łapała powietrze. — Zawiódł… system… sterow-
niczy i nie mogłam…
Wyglądało na to,
że
nic się jej nie stało, takie wariatki miały
niewiarygodne szczęście, twarde sztuki, więc odwrócił się, by zo-
baczyć, co zostało z pojazdu, z którego był tak dumny. Uderzenie
zgniotło go i zniszczyło kolumnadę. Owiraptory odważnie zawró-
ciły, nie umknęły daleko, i z właściwym sobie zaciekawieniem,
ale i zwierzęcą ostrożnością zaczęły obwąchiwać leżące szczątki.
116
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin