Stara Panna - Kraszewski Józef Ignacy.rtf

(150 KB) Pobierz

Stara Panna

Kraszewski Józef Ignacy

 

 

 

Za owych czasów, kiedy na naszym ¿wiecie najwięcej było oryginałów i ludzi ekscentrycznych, me mieliśmy nawet czem ich nazwać. Mawiano dziwak, ale dziwactwo, które w wygładzonym teraźniejszym ¿wiecie tak razi i uderza, naówczas zdawało się na- tunilnem. Każd}' miał prawo być jakim go Pan Bóg stworzył, a sjiołeczeustwo, potrzebując pobłażania samo, surowem też nie było.

I tacy ludzie, jak pan starosta Kaniowski, jak książę Panie Kochanku, jak krajczy Kadziwiłł, jak królujący u siebie w domu Jabłonowski, jak młody Gozdzki, brat księżnej de Nassau, jak tysiące innych—tolerowani byli, a nawet gorącej krwi ich nie- bardzo się dziwowano.

Ludzie od nich nie uciekali; bawiono się wybrykami, opowiadano o nich, wymyślano na rachunek biedaków.

Mniej więcej w tych czasach żył, choć przeżył je trochę—pan Honor}' Przeławski, którego że nie wiedziano jak tytułować, a każdy musiał mieć przecie tytulik jakiś koniecznie, zrobiono z niego poakomo- rzyca...

Następnie, gdy w lata podszedł, zakończenie na -yc” nie uchodziło i zgodzono się na podkomorzego. Pisano mu to na kopertach. Z początku się forma- lizował — gdzie? co? zkąd? potem dał pokój. Przylgnął do niego i przyrósł ten podkomorzy.

Ale to tam była rzecz najmniejsza, pan Honory

z innych względów ciekawą na swój czas był postacią.

Pochodzenie jego, acz o szlachectwie bynajmniej nikt nie wątpił, było ciemne; tonęło w mrokach jakiś mytycznyćh. Wiadomo było, że zaczął od małych dzierżaw, że z nich przechodził na coraz większe, że mu się niesłychanym sposobem szczęściło, bo głowę miał otwartą i do pracy był — żelaznym... Otóż pól wieku przeżywszy ów pseudo-podkomorzy, jak powszechnie go estymowano, miał conajmniej pięćdziesiąt tysięcy czerwonych złotych majałku, nie licząc ogromnych inwentarzy po dobrach, kt&re trzymał; bogatszy był od wielu tych co się panami nazywali, a żył bardzo z prosta—i—nie miał pokusy ani zagona ziemi nabyć na dziedzictwo.

Nastręczało mu się mnóstwo sposobności do bardzo korzystnego kupna. Przyjaciele wołali: Bój się Boga! co* ty robisz najlepszego? a pan Honory wąsa podgolonego, chudego kręcił i uśmiechał się. *

— Przyjdzie na to czas! — mówił chłodno.

Z powierzchowności ów podkomorzy nie obiecywał wcale dziwaka, wyglądał jak pospolity szlachcic za- więdły, zahartowany, nie papinek; ale lat mając pięćdziesiąt z górą, trzymał się krzepko, wyprostowany i ani się zimna, ni gorąca, ni głodu nie zląkł, ni trudu.

Głowy podgalał ze staroświecka, a miał pałkę spiczastą i dużą, brodę nosił też wygoloną, wąs podstrzygał, aby mu barszczu nie odkradał. Oczki małe, wciśnięte pod brew obfitą, patrzyły jak dwa świderki w człowieka... Zresztą twarz miał przyjemną, jasną, wypogodzona, tylko że z niej najrozumniejszy frant nie wyczytał nic, Ani się gniewał, ani unosił, ani śmiał zamaszysto, ani sobie przy największej ochocie cugli popuścił. Smutnym też nie był — ale taką miał naturę — medium tenens... W słowach też rozważny był i umiarkowany.

Już się trochę grosza dorobiwszy, ożenił się z szlachcianką dobrego domu, ale nieposaźną, a trafiło

się tak, że Honory pojął Honoratę. Jejmość była ani piękna, ani brzydka, kobieta stateczna, dobra i tak się umiejąca akomodować, że nigdy w najmniejszej rzeczy sporu między nimi nie było.

Małżeństwo to, tak szczęśliwe, żyło już z sobą od- dawna, a Pan Bóg nie (lał mu potomstwa, czem, choć się oboje martwili, ale ofiarąjąc to Bogu, nie skarżyli sic nigdy głośno.

A tymczasem, jak gdyby Przeławski miał najliczniejszą do zaopatrzenia rodzinę, fortuna mu rosła jak na drożdżach. Wiadoma to rzecz, że trudniej z początku zrobić trzy grosze z niczego, niż potem z grosza krocie. Szło podkomorzemu na zbożu, na wołach, czego się tylko dotknął takiem szczęściem, że ludzie włosy sobie rwali z zazdrości.

Niektórzy powiadali, że miał takiego inkluza, którego przy sobie nosił, i nigdy go nie porzucał na chwilę, a w tem siła była jakaś czarodziejska, która wszystko w złoto obracała.

Inkluza jak inkluza, ale miał pan Honory, cośmy powiedzieli już, głowę otwartą i pracowity był uie- zmiernie, a na nikogo się nigdy nie spuścił. Powiadał zawsze:

— Zjeść za siebie daj kiedy chcesz, ale robić... nie.

Więc, rano wstawszy i zmówiwszy pacierz, często przededniem, natychmiast ruszał w pole, do gumien, do lasu, na folwarki, i nigdy nikt nie wiedział, kiedy gdzie komu na kark spadnie... Na obiad albo wracał lub nie — (naówczas mu zostawiano) — a często noc zapadała, gdy z konia zsiadał. Godzin kilkanaście na kulbaee wytrzymać, to dla niego nie było niczem. Zjadł potem dobrze, a sam nigdy wiele nie potrzebował...

Skąpym nie był, ale grosza pilnował, szczególniej w małych wydatkach, bo o tych mawiał, że one wielkie fortuny zjadają.

W tym czasie, kiedy się oto ta historja działa, trzymał pan Honory dóbr w brzeżkiem województwie

8TABA PAMA,

NOWELA

przez

J. I. Kraszewskiego.

(Dalszy ci%gr.>

Mówiliśmy, już że szorstką była i niekoniecznie eię ludziom wdzięczyła—-jednakże czasem dla niektórych umiała być przystępniejszą, i ci, co z nią dłużej konferowaliutrzymywali, że rozum miała wielki i język nie dla proporcji.

Gdy czasem do podkomorstwa zajeżdżali tacy, co lubili z francuzczyzną się popisywać i łamaną mową, albo i całkiem tym obcym językiem szwargotali, panna Stratonika służyła za dragomana,

'Lubiła też czytać pasjami, i widywano- ją często z książkami, niekoniecznie nabożnemi tylko, z czego ją ' wyśmiewano, ze sawantką chciało się jej być. Ale się z rozumem i nauką nie popisywała, a przy liczeniu talek i rootków, przy pieczeniu ciast, w kuchni, przy nabiale tak sobie rady dawała, że nikt jej nie sprostał...

»Nie lubili jej, choć ze sługami nie była surową i żadnej palcem nie tknęła nigdy, ale dziewczęta powiadały, że wolałyby były Sztnrchaóca, niż czasem jej spojrzenie, bo-^osznkac jej i wykłamać się przed nią nie było sposobu.

Właśnie jakoś, jeżeli się nie mylę, w siódmym roku pobytu panny Słratoniki w Mazanówce, w sąsiedztwo przybył z Warszawy, wielkiego imienia, ale bardzo zaszarganej fortuny, pan podczaszye, którego nazwę tylko imieniem Artura—bo nazwiska, dla sławy jego, posponowaó nie ohcę»

Zjechał on na wieś nie z dobrej woli, ale z musu i desperacji, bo kredyt straciwszy, ani w stolicy mieszkać, ani za granicę wędrować nie mógŁ Poradzono mu więc, aby majątek oddawszy w kuratelę, sam lat kilka przesiedział gdzie w kącie, pókiby się interesu nic poreparowały. Miał podozaszyc fundum starożj tnc, piękne, pańskie co się zowie i w niem te lata rekolekcji przesiedzieć zamierzał. Fundum to od Mazanówki o małych mil dwie leżało, ale pod- czaszyc w początku ani myślał tam zaglądać.

P, Honory dobrze wiedział o nim, znal rodzinę, j lecz nie był to taki człowiek, żeby się komu narzucał. W sąsiedztwie calom o podczaszycu mówiono wiele, bo z nudów tych i aprebensji, w samotności dokazywał tak, iż na niego jak na półszalonego patrzano.

Nie wiedział, có z czasem robić i z sobą, więc tworzył sobie zajęcia osobliwe, raiąj zachcianki dziwaczne — i wprost awantury dokazywał...

Qdy go napadła maiya polowania, |K)lował na wszelkie sposoby, bez spoczynku,nawet na szczury... i na krety. Potem nagle mu to odchodziło, więc drób* hodował różny, sam kanni l, 5»am jaja zbierał, kurniki w pałacu zakładał, z kurczętami się nosił.

Raz pół roku coś robili u niego sery szwajcarskie, na których fortuny się.spodziewał, aż to sie -wszystko zaśmierdziało i popsuło.

Naostatek przyszło, mu się zakochać w kwiatach i ogrodzie, bo to naĆwczas W całej pono Europie było w modzie — i na tem już. zupełnie bfiksowal

Ogród miał przy rezydencji rozległy i bardzo piękny, wziął się go przerabiać, siać, sadzić, szczepić, cudactwa wyrabiać A gdy się tak do czego zapalił, naówczas nietylko drugich tem męczył, ale sam własnemi rękhmi chciał robić wszystko, bo mu się. zdawało, że on to lepiej od innych potrafi.

> ‘Ze jmż innych fantazyj nie stało, naógyódzie tedy jak się uparł, nie wychodził x niego» Opowiadano

i

i

o nim, że sam grabił, gracował, kopał, a nawet kosił.

Nieburclzo kto temu wierzył, co gadano, bo gdzie- by papiukowi takiemu, delikatnemi rączkami do grubej się brać roboty?

Do ogrodu zajrzeć, choćby kto chciał ni© mĆgł, bo. go kazał wysokim obwieść parkanem; a co^hłopuki ogrodowe opowiadały, za boki się trzymając ż© śmiechu - nikt temu ni© wierzył, sądząc, że wy- myślafą.

Mazanów©© mowa o podczaszycu bywała.ćzę- sto prŁy stole. Nigdy tu na różnego rodzaju przyjezdnych, goSeiacłi, kwestarzaeh i1. p. nie zbywało? sypały się plotki o wszystkiem, co gdzie w sąsiedztwie się przytrafiło, ten i ów przywoził gadki o panu podczaszycu i utwierdziło się to przekonanie, że biedny z .samotności a uprehensji bzika dostał... ‘

JeduegoraZfi AiOSną, właśnie gdy pan Honory obsiał jUź wszędzie, a łąk kosić, a nawet wisrarówira' biotach, jeszcze fiicezas było—i mógł spokojniej pa rę dni w domu przesiedzieć, nimby się. strzyż owiec poczęła -T- wszyscy w Mazanówće siedzieli pó obie- d/ie na ganku,* gdy na drodze spostrzeżono kogoś, prosto zmierzającego do dworu.

Podkomorzy .miał wzrok niezmiernie daleko sięgający i,, rękę [przyłożywszy dos czoła, gdy się dobrze przypatrzył—zawyrokował zaraz, że £o gość;być mu: si całkiem jakiś nieznajomy.

— Bóg go święty raczy wiedzieć, cq to nawet jest... powóz jakiś osobliwy, wysoko nad miarę podniesiony, konie rosłe...

Wyminęła się, słysząc to, pani Honorata, aby, ponieważ było po obiedzie, kawę kazać przygotować na wszelki wypadek.

(DaUmj ciąg nastąpi,)

*

Tymczasem powóz ów zbliżył się i poznać juz tj- łc można, modny naówczas, choć po wsiach nieznany karyklj parą końmi w chomontaeh angielskich, suto srebrem przyozdobionych, ciągniony. Na koźle siedział sam podczaszyc, on to bowiem był, wystrojony francuską modą, w płaszczyku o dziesięciu kołnierzach narzuconym dla pyłu i chłodnego wiatru... Powoził en bardzo zręcznie, a za nim, wyprostowani, poważnie, z rękami na piersiach pozakladanemi, z minami nasępionemi siedzieli woźnica i kamer-

^Ponieważ wszystkich w sąsiedztwie znano, łatwo sie było domyśleć kogo Pan Bóg dał.

Podczaszyc wysiadłszy nawet się prezentować dłujro ule potrzebował. Dla oczów nionawykłych do francuskiego stroju, bo po wsiach mało go widywano chyba w niewielu pańskich dworach—wyglądał śmiesznie ów kuso ubrany jegomość. Frak miał aksamitny w prążki, z guzikami wielkiemi, na których za szktem widać było maloware motyle, muchy i różne owady. Pod nim jedwabiami haftowana bogata kamuola, a łańcuszkami od zegavków i dewiz-

kami od nich, otwarta na piersi, przepuszczała wyglądający z niej koronkowy, buebasty żabot, ponad którym ogromna biała chusta szyję obwijająca, sztywnie ja do góry trzymała.

Na nogach miał pantaljony żółte i buty z lakiero- wanemi s/.tylpami... Na głowie bardzo misterna perliczka upudrowana, zastępowała kapelusz mały, który trzymał pod pachą. U boku miał szpadkę z rękojeścią ozdobną z perłowej macicy i brouzu, ale cieniusieńką tak, jak gdyby nią na komary miał

polować...              .

Podczaszyc, mimo wyświeźenia nie był juz świeżym, twarzyczka nieszpetua, wygoloua, gdzieniegdzie marszezkami się zaczynała okrywać. V\ yraz jej był zadumany, do zbytku wymuszenie serjo, dumny nieco. W oczach miał cos dzikiego i ostrego...

Podkomorzy przyjął go bardzo uprzojmie, ale bez zbytnich czołobitności, bo siękłaniać nisko nie zwykł

nikomu.              ł .

Poprowadzono go do pokoju, gdzie rozmowa, z początku nader trudna, szła jak po grudzie. Podczaszyc do niej dużo francuszczyzny mieszał, wiec go spodarz na pannę Stratonikę skinął, aby w sukurs

przybyła.              .

Niewiele to pomogło, gość był smutny, ciężko mu jakoś szło, i kawy się napiwszy, grzeczności kilka powiedziawszy, wkróu:e odjechał.

Odwiedziny te zdumiały wszystkich, tylK.o jeden pan Honory odgadł, ze to była przegrywka do pożyczenia pieniędzy.              .              ...

— Nie wypadało mu przy pierwszej znajomości

z tem na plac wyjechać, ale nie chybi pewnie!

W kilka dni rewizytował podkomorzy Undarą w

cztery konie, przyjęty, jak powiadał, bardzo mile i grzecznie, zmnszouy cały ogród oglądać i wszystkie w nim poczynione meljoraeje i przyozdobienia.

Ruszał na to ramionami, bo się nie znał na owych ogrodach modnych i śmiesznemi je znajdował, fan ta/jami pańskiemi nazywając.

Minęło trochę czasu, aż podczaszyc o tej samej godzinie co pierwszym razom, karyklem tym samym, tylko we fraku innym, jaśniejszej barwy, przytył znowu.

Sam na sam z podkomorzym zostawszy na chwilę, jak on odgadł zawczasu, z niemałem zakłopotaniom w istocie zgłosił się o pożyczkę tysiąca czerwonych złotych. Przyszło mu to z trudnością wyjąknąć, oiiarował oblig intabulowany i procent jakiegoby podkomorzy żądał.

Pan Honory, który musiał zawczasu informacyj zasięgnąć i o stanie interesów i o człowieku, chwilkę tylko namyśliwszy się, rzekł:

              Nie zwykłem ja pożyczać na lekko, bom grosza się ciężko dorabiał—trudem, sąsiad sąsiadowi, gdy może wygodzie, powinien. Dani panu pudcza- szycowi czerwonych złotych obrączkowych tysiąc, ale pod jednym warunkiem.

Przybyły gość, który się pewnie ciężkiej klauzuly spodziewał, spytał — pod jakim?

              Oto, abyś mi pan ani obligu żadnego nie dawał, ani kwitka, ara mnie intabulował na dobrach, dam na słowo jego... na rok i na piąty procent...

Podczaszyc się zarumienił mocno, zawahał trochę, zmieszał i począł za ręce ściskając dziękować... Zabrał tedy z sobą woreczek opieczętowany zielony, w

i

(Dalszy ciąg.)

W powrocie do domu zaczął wykładać teorję swą złotego wieku, epok pasterskich i rolniczych, w któ^ rych szczęśliwa ludzkość złota i żelaza nie znała,

— A czemże kosili i żęli, jeżeli nie znali żelaza?— zapytała panna Stratonika żartobliwie...

Kato zagadnienie podstępne, podczaszyc odpowiedział ogólnikami, które dowodziły, że—niebardzo się nad tom wprzód zastanawiał...

Po wyjezdzie z Mazanówki gościa długi czas potem rozpowiadano o tym popisie i o jego dziwactwach... Przyjętą było rzeczą, że miał bzika, lecz ze łagodnym był, i nikomu złego nic nie robił—nie obawiano się go...

W czasie następnego mięsopustu nadzwyczaj był liczny zjazd gości w Mazanówee, i od niedzieli do popielca, z małemi przerwuwi, do upadłego tańcowano.

Panien z sąsiedztwa przybyło dużo... Nie wymagano naówczas ua wsi strojów kosztownych, ubierano się, szczególniej panny, jaknajprościej, lada sukienka świeża, wstążka jasna, kwiatki we włosach starczyły.

Tym, co się nosili po (¿otoku, dosyć było pójść do kutrów i szaf dziadowskich, a kontuszów i żnpanów «próbować, popuścić ich lub zwęzić, bo każdy był robiony na wyrosi, na przypadek nabrania tuszy lub, u- chowąj Boże, scłmdnienia.'

Z jadłem i napojem nie wybredzano też, a muzyka, pożal się Boże, była hałaśliwa, do serca przemawiała. Ochota, gdy się wzięła w niedziele, rosła, potężniała aż do północy z ostatniego wtorku na popieleć. Siedź dopiero wniesiony—kończył te satur- nalja wiejskie.

Pomiędzy pannami występowała też, więcej może dła utrzymania pewnego porządku, niż dla trzpiota- nia się jak one, parnia Stratonika.

Nie widać było z jej twarzy, ażeby ją to bardzo a- nimowalo i bawiło, ale się zwijała zręcznie i, choćby chciała, uwolnić się nie mogła...

Bywał naówczas często w Mazauówce, dla interesów prawnych wzywany, niemłody już kawaler, rejent Od ryga. Mały, czupurny, z włosem do góry, z zębami zawsze na wierzchu jakoś widnemi, bo nie umiał nigdy całkiem ust zamknąć, Odryga, mający łat pod pięćdziesiąt, z czupryną już siwą, niepomiernie był żywym i wesołym.

Nie puszczał się już w taniec, chyba go na psikus panna która wyciągnęła, ale stał za tańczącymi, nogami tupał, wąsa kręcił i drugim ochoty dodawał. Był to pono jedyny człowiek, który pannę Stratonikę znajdował hożą i miłą.

Nie mógł, jak powiadał, pojąć tego, że się nikt do niej nie garnął, i              Śmiano się z ¡di ego.

I — A czemu się sam nie posuniesz?—mówiono mu.

— Gdybym był o dziesiątek lat młodszy—wołał, pięścią się oijąc w piersi—ani chwili bym się nie namyślał. Jak Boga kocham! jak zbawienia pragnę. Młodzież oczów nie ma! To jierła jest!

Czy panna o tym swym czcicielu i obrońcy wiedziała, trudno odgadnąć, gdyż Odryga komplementów jej nie prawił—i trzymał się z wielkim respektem zdaleka...

Tylko przed mężczyznami dosadnie, jak to uaów- ( czas.ucbodziło, wyrażał swą admirację.

— Jak łania—mości bzdzieju—co to za ruch, jaki majestat! hu! Te inne przy niej jak chrząszcze wy- glądają.

Gdy po kilku kieliszkach był w dobrym humorze, naówczas jeszcze wyraziściej malował wrażenie, ja kie na nim dojrzała panna czyniła.

^Wypominano przy nim naumyślnie jej jezusowe latka, na co gniewnie odpowiadał, że naprzód metryka ta była fałszywa, a powtóre, iż panna za lat dziesięć jeszcze młodsze zakasuje. Bo to jest taka, panie, natura, że ona zestarzeć się nie może.

Upartym był Odryga.

U państwa podkomorstwa, poznawszy podczaszy- ca, rejent, który (łłań był z uszanowaniem, zyskał sobie jego względy. Lubił go podczaszyo i chętnie się z nim wdawał w rozmowy. Bawi! go swemi konceptami Odryga, nie oczywiście przed nim panny Stratoniki nie zalecał,

W czasie zapust, już na ostatni wtorek, wcale niespodzianie, zjawił się i podczaszyc, który w domu się nudził. Nie brał on zbyt żywego udziału w żaba wach, do tańca kontuszowego nie porywał się, stał zdała przypatrując się.

Otóż trafiło się tak, że panna Stratonika tuz do mazura zamówiona, niedaleko się umieściła, tyłem zwrócona do podczaszyc a, przy którym miejsce adju- tanta zajmował rejent, już po dobrych kilku kieliszkach, tupiący nogami, wbrew taktowi.

Miała tego dnia lut sobie suknię papuziego koloru, pąsowemi wstęgami strojną, we włosach ciemnych kwiat granatu, na szyi korale. Było jej z tern wcale pięknie i do twarzy, a widok ten zaammował Odry gę..«

Wskazał podczaszycowi palcem na nią i cmoknął.

              i t sic!

Panicz skrzywił się, schylił mu do ucha i szepnął:

              Siara panna!

, * Nie obrachował się z głosem, bo choć mby powie*

dziane to było cicho, rozeszło się zbytnio — i panna Straionika zwróciła ku nim, jak gdyby epitet ten posłyszała.

Uśmiechnęła się do Od rygi, który potarł czuprynę, patrząc na nią. Zerknęła tyiko lekceważąco na podezaszyea i—wzięto ją, poszła w taniec.              *

Podczaszyc, który byl aż do przesady grzecznym, zmiarkowawszy, że panna może posłyszeć co powiedział, zmartwił sic tern. Nie dając jednak znać po sobie, chciał to jakoś naprawić. W ciągu wieczora kilka razy z kompłimentem francuskim zbliżył się do panny, i— zdawało mu się, że rankoru nie musiała mieć, bo — była jak zawsze — grzeczna, no, i nawet wesoła...

Podczaszyc, który, popatrzywszy na tańce, wprędce się znudził, nie doczekawszy śledzia, wymknął się i do domu odjechał.

Nielepiej jak z uim wiodło się swatającemu ją innym i wychwalającemu Odrydze.

Wszyscy młodzi odpowiadali mu, jakby się zmówili:

              Stara panna!!

              A wam zielono w głowie — mruczał rejent. — Nie znacie się na rzeczy.

W czasie tych zapust, małżeństw się nagotowało wiele, jak nigdy... Siłodzież była, jak to powiadają, gdyby przed wojną, do kobierca skora... Liczono na pewno, że w Mazanówce pięć się stadeł skojarzyło. O (wannie Stratonice jednak, mimo zalecań poczciwego Odrygi, nikt nie pomyślał. Nie było to zresztą tak bardzo d/iwnem, bo panna, acz przystojna, uderzającą) piękności nie miała, ani wdzięku młodości, który wszystko zastępuje, ani naostatek— majątku.

Można się było domyślać, żc, gdyby, z tego domu *a mąż szło, pewait^y wyprawę dostała, a może i

podarek jaki, ale po znanej oszczędności podkomo J rzego wielkich rzeczy się spodziewać nie było po- ] dobaa.

Rejent, gdy mu się z młodymi nie powodziło, jak* by sobie za zadanie wziął koniecznie ją naraić ko- j muś, począł do wdowców i już poważniejszych osób | przemawiać za nią... Uwiązał się do chorążego, któ- | ry przed półtora rokiem żonę byl stracił i miał có- [ reczkę małą, której macochy szukał. Nie stary cho- I rąży, jednak już szpakowaciał. j — To dla acindzieja żona jak ulał—mówił do nie- j go ~a dla dziecka druga matka będzie... Słuchaj | mnie, i, póki czas.., suń się.

I Chorąży się skrzywił i pokazał na czuprynę... j — Kochany rejencie — rzekł cicho —jaki z ciebie j prostaczek? Gdybym miał to głupstwo zrobić i j w złote jarzmo de nottter skłonić kark, to przynajmniej palnę kapitalne i ożenię się z piętnastoletnią marchewką, co mi młodość przypomni...

              A potem będziesz całe życie pokutował!

              Ha! no! —westchnął chorąży—byle było za co*»*

Drudzy byli nielepsi, tak, że rejent w końcu zmęczony, dal pokój.

Panna Stratonika, czy zasłyszała, czy się domyśliła tej nieproszonej protekcji, w środę popielcową, gdy już rejent odjeżdżać miał, uśmiechając się, rzekła do niego;

A co? zapusty minęły? nam podobno dwojgu w

tym stanie, w jakim jesteśmy, pozostać przyjdzie,., Ja, przynajmniej z niego jestem kontenta i nie przykrzę uim sobie... a wy?

-rr- O mnie mowy być nie może juz! — odparł rejent — bom dawno za wygraną dal...

*— Wiedz-że mi, panie rejencie — dodała % pe- 4wnym naciskiem Stratonika *-~że ja takie nie myślę.

już pewnego spokoju i szczęścia na bałamutne mieniąc nadzieje!

Gdy się patrzę, jak ludziom, co się nawet kochali, smak do siebie prędko przechodzi, od małżeństwa ochota odpada.

Rejent dnia tęgo.submitowawszy się wszystkim — odjechał, Jęcz przeż całą drogę sobie powtarzał:

- Ślepi są ludzie, i na tern co dobre się nie znają...

\V tymże roku, jakoś około Zielonych Świąt; za...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin