Andrzej Drzewiński Jacek Inglot Diament Lady Willett Problem zastosowania "czarnych dziur" nadal należy uważać za otwarty. Powszechnie wiadomo, że za pomocš takowej "dziury" moż- na: - zrobić doktorat z fizyki teoretycznej; - zbudować elektrownię (czy słyszelicie o parujšcych "czarnych dziurach"?); - przejć do innego wszechwiata (to może chociaż słyszeli- cie o teorii inflacji?); - wykonać straszliwš izbę tortur (co akurat już chyba wszys- tkim jest znane): siły pływowe rozcišgajš członki skuteczniej niż najgorliwszy oprawca; Ale to nie wszystko, jeli przypomnieć sobie, że lata płynš, lecz nie wszędzie równie szybko. Dzięki temu istnieje możliwoć potraktowania "czarnej dziury" jako alibi, równie pewne co wy- cišgnięta z kieszeni przed sšdem piłeczka pingpongowa, którš po- dobno w momencie, gdy popełniano przypisywanš nam zbrodnię zbrodnię, mielimy na oczach podekscytowanych tłumów grać o mis- trzostwo wiata. A tak między nami - najlepiej trzymać się od tego wiństwa tak daleko, jak to tylko możliwe. ________________________________________________________________ Taksówka przysiadła na resorach i opryskawszy chodnik mętnymi bryzgami, stanęła w końcu przy krawężniku. Przez całš drogę z lotniska lał deszcz. Jeszcze w czasie podróży, a może wczeniej, w Nowym Jorku, pogoda popsuła się fatalnie, ale Stan Adison, zbyt zajęty swoimi mylami, nie zwracał na to uwagi. Dziw, że zdołał wsišć do właciwego samolotu. Otworzył drzwi i ku zaskoczeniu taksówkarza bez wahania wy- szedł prosto w kałużę. Mokry asfalt odbijał kolorowy neon "Yachtclub - Goat". Stan patrzył przez chwilę, jak krople tańczš wród wietlnych refleksów, potem, nie zważajšc na chłód wciska- jšcy się wraz z wodš za kołnierz, przystanšł przy gablocie. Jas- krawy, naderwana w rogu plakat zapraszał na prelekcję powięconš historii yachtingu - zapowiadano też projekcję archiwalnych kro- nik. Przetarł szybę i przyjrzał się zdjęciu. "Flotylla jachtów pod Salaminš i Pireusem", przeczytał i wzruszył ramionami. Z płaszczem przewieszonym przez ramię wszedł do na wpół wy- pełnionej salki. Mimo cichych rozmów poród wyranie znudzonej widowni, prelegent z minš starego wyjadacza mówił swoje. Włanie tłumaczył, dlaczego jacht z żaglem bermudzkim płynie o kilkana- cie stopni ostrzej niż łód z ożaglowaniem gaflowym. Adison wy- brał fotel przy oknie i mimochodem wyjrzał na zewnštrz. wiatło ulicznych lamp wyłapywało w mroku ruchliwe frędzle deszczu. Otarł twarz papierowš serwetkš i zdšżył trafić kulkš do kosza, zanim przygaszono owietlenie. Rozmowy milkły jedna za drugš. Czarno-biały obraz, w typowym dla amatora dygocie, skakał z góry na dół. Mężczyni, trzymajšc pod ramię kobiety w długich sukniach, spacerowali po nabrzeżu. Pomimo zamazujšcych obraz drobnych uszkodzeń kopii Adison rozpoznał port w Noir Beach. Na kilkudziesięciu jachtach rozkładano żagle i wišzano liny. - Nowojorski yachtclub na przełomie lat dwudziestych i trzy- dziestych wielokrotnie organizował regaty oceaniczne. Zawody na wodach wyspy Noir Beach, dzięki wysokim nagrodom, zawsze cieszy- ły się wielkim powodzeniem - prelegent wskazał na ekran. - Wi- dzimy tutaj przygotowania przed wypłynięciem na ocean. Stan Adison nie słuchał dalszych wyjanień, szukajšc poród mrowia łodzi jachtu o nazwie "Red Sake". Raptowne zmiany ujęcia wraz z tandentym montażem utrudniały obserwację, lecz w końcu odnalazł smukłš żaglówkę. Prowadził jš tylko jeden człowiek - John Barley. W większoci artykułów z tych lat Barleya zaliczano do czołówki oceanicznego yachtingu. Od dnia, kiedy Adison ustalił dokładnš datę kolizji "obiektu" z Ziemiš, przelęczał wiele dni w archiwum nad starymi gazetami. Musiał brać pod uwagę całš prasę wschodniego wybrzeża. Jedynš interesujšcš wzmiankę znalazł w "N.B. Dailly". Wnioski, które z niej wysnuł, zaprowadziły go na tę salę. - Obecnie oglšdacie państwo scenę z dnia następnego. Nocny sztorm rozproszył załogi i jachty finiszowały w znacznych odstę- pach czasu. Nawet nie przyglšdał się dwóm pierwszym jednostkom, trzeci był "Red Sake". W miarę jak zbliżał się do głównego pomostu, ok- laski stopniowo słabły. Stojšcy na rufie Barley wykrzykiwał co, z czym ludzie na brzegu najwyraniej nie chcieli się zgodzić. Nawet chłopak z obsługi ze zdumienia zapomniał złapać cumę. - To niezwykła historia - podjšł prelegent. - Barley sprawia wrażenie człowieka, który zwyciężył, a przecież przypłynšł do- piero trzeci. Krępy żeglarz biegał goršczkowo po pomocie i podtykał każde- mu pod nos swój chronometr. Stukał w szkiełko i pokazywał niena- ruszone plomby. - Naturalnie można uznać, że był z niego wietny aktor. Ale jakim cudem sprawił, że opieczętowany zegar pokazywał czas o po- nad dwie godziny wczeniejszy?! Tego nikt nie potrafił logicznie wytłumaczyć. Raz jeszcze operator ukazał rozemiane twarze kibiców, potem tama skończyła się. - Mimo głosów kilku dziennikarzy, twierdzšcych, że mamy do czynienia z kolejnym oszustwem N.Y. YachtClubu, sšd odrzucił os- karżenie o zmowę. W wielu wypowiedziach pojawiło się jednak przewiadczenie o autentycznym przekonaniu Barleya, iż płynšł dwie godziny krócej. Nawet jego niezbyt mu przyni koledzy mówi- li o nim jako o człowieku z fenomenalnym wyczuciem czasu - pre- legent rozłożył ręce. - Nigdy nie wyjaniono tej zagadki. Na ekran pojawił się kolejny obraz: start do wielkich regat. Stojšca w tle Statua Wolnoci uniemożliwiała pomylenie miejsca. Ale to już Adisona nie interesowało: wstał z fotela i schylony przeszedł między rzędami. Przejrzał się w szybie na korytarzu, włożył płaszcz i pchnšł drzwi wychodzšce wprost na wcišż zalewa- nš deszczem ulicę. Zawahał się, jakby sobie o czym przypomniał; wrócił do rodka i na dużym afiszu, gdzie wymieniano kolejne punkty prelekcji, przy zdaniu "Tajemnica Johna Barleya" dopisał jedno słowo - "wyjaniona". * - Więc powiadasz, Stan, że to cholerstwo będzie tutaj za ty- dzień? - Ted Reynolds z lubociš pocišgnšł łyk giniu z sokiem pomarańczowym i paroma kroplami białego martini, obrzydliwej mieszanki, której nikt poza nim na wyspie nie pijał. Stan bardzo lubił swego przyjaciela, poza, rzecz jasna, momentami spożywania przezeń ulubionego trunku. Z trudem pohamował mdłoci. - Tak sšdzę - odparł. - Oczywicie, o ile moje przypuszczenia nie sš czystš mrzonkš. Jeli nie sš, obiekt przeleci nad wyspš w sobotę 29 czerwca około 23.30. Siedzieli na tarasie kawiarenki z widokiem na przystań yach- tclubu. Sezon rozkwitł w pełni, toteż co chwila kto wpływał lub wypływał. Intensywnie trenowano przed zbliżajšcymi się regatami. Adison upił trochę piwa - dzień był bardzo upalny. - Ostatni raz obiekt przelatywał w 1968? - Na to wyglšda. Dotarłem do raportu kapitana Dowsona, który opływał Noir Beach od zachodu na m/s "Hardman". Donosił o spó- nieniu wszystkich chronometrów na statku o godzinę i pięćdzie- sišt trzy minuty. Było to w nocy z pištego na szósty czerwca. Na tej podstawie ustaliłem czas obiegu na 23 lata, 14 dni i 18 go- dzin. Jak łatwo obliczyć, brakuje jeszcze tydzień. - Co zamierzasz z tym zrobić? Mam nadzieję, że pozwolisz mi to ogłosić w "New York Times"... z chęciš napisałbym o czym na- prawdę interesujšcym, sprawozdań z regat mam już serdecznie do- syć... Adison w milczeniu obserwował przystań. Do molo zbliżał się piękny jacht, dowodzony przez opalonš kobietę w czerwonym biki- ni, na oko ryczšcš czterdziestkę. Otaczał jš rój wysportowanych mężczyzn, którym rano wydawała polecenia. - Kto to jest? - spytał. - Ach, ta... - Ted parsknšł z rozbawieniem. - Lady Willett, osóbka doć znana na wyspie, posiadaczka nienasyconego apetytu seksualnego i czterdziestotrzykaratowego diamentu, wartego, po ostatniej zwyżce cen, blisko cztery miliony - przerwał na chwi- lę. - Ma wspaniałš willę na Cyplu Hernera, to prawie pałac. Często urzšdza tam sex party, w czasie których dokonuje publicz- nego wyboru nowego kochanka. Co tu gadać, to istna Messalina al- bo i Madonna! - A diament? Trzyma go na wyspie? - To cała historia, kolejny powód do chwały naszej lady. Dia- ment jest na wyspie przez jeden dzień w roku, po zakończeniu re- gat. Włacicielka ma go na sobie przez godzinę na wydawanym przez siebie wielkim balu... - zastanowił się i uważnie spojrzał na Stana. - Wiesz, to dziwne, ale ten bal będzie włanie w sobo- tę wieczorem, kiedy "to" ma przylecieć. Na taraz wkroczyła hałaliwa grupa złożona z szeciu mężczyzn - dwóch pierwszych trzymało na ramionach platynowš blondynkę la schyłkowa Marylin Monroe, ubranš w czerwone bikini. Lady Wil- lett obrzuciła astronoma i dziennikarza bezmylnym spojrzeniem, po czym cała grupa skierował się do baru. Adison odprowadził ich wzrokiem. - Ted, spałe z niš? - Nnno... - Reynolds, zmieszany, patrzył w głšb pustej szklanki po ginie. - Tylko raz, na szczęcie, kiedy miała mie- sišc, gdy sypiała tylko z dziennikarzami, a ja... byłem tu wtedy po raz pierwszy i nie miałem pojęcia, że to taka kosmiczna kur- wa! Puszczanie się z kim popadnie to chyba podstawa jej filozofii życiowej. Dla tej nimfomanki facet to worek spermy do wydojenia. - Hm, może tym razem, jeli będziemy mieli szczęcie, to my jš wydoimy. - Co masz na myli? Zastanawiajšcy się nad czym intensywnie Adison nie odpowie- dział. Z baru dobiegły wybuchy miechu. Odruchowo spojrzeli w tym kierunku. Harem lady Willett bawił się doskonale - dwóch mężczyzn polewało rozrywkowš damę szampanem, reszta za go z niej zlizywała. Lady wyglšdała na zachwyconš, zrzuciła nawet stanik, aby chłopcy mogli się bardziej wykazać. Adison odwrócił z niesmakiem głowę i przysłaniajšc oczy popatrzył na niebo nad horyzonte...
ZuzkaPOGRZEBACZ