Zofia Ossowska - Ocalić życie.pdf

(1626 KB) Pobierz
PROLOG
Jest środek nocy. Wczoraj minął tydzień od pogrzebu Antoniego. Nie
rozmawiałam z tobą od dwóch dni. Codziennie mijamy się w kuchni i jak obce
baby rozchodzimy do swoich pokoi. Bogu dzięki, że mamy Józka, który czuwa
nad gospodarstwem. Inaczej zwierzęta pozdychałyby z głodu.
Ból w krzyżu podpowiada mi, że wkrótce zostanę sama. Zawsze gdy mnie
tak boli, dzieje się coś niedobrego. My, starzy ludzie, tak mamy. Gotowi na
spotkanie z Panem włączamy w sobie zegary odliczające czas. Każda
bolączka i każda niespokojna myśl przybliżają nas do tego spotkania.
Bóg mi świadkiem, że robiłam, co mogłam, by zapewnić wam spokojne
dorastanie. Zamykałam ojca w pokoju i pilnowałam, by żadne z was nie
zakradło się do środka. Ileż to razy przeganiałam ciebie czy twoje
rodzeństwo, gdy nakrywałam was na siedzeniu przy łóżku na wpół żywego
Antoniego.
Z czasem dorośliście i zrozumieliście. Pojęliście, że wasz ojciec jest
pijakiem i nie potrafi już myśleć trzeźwo. Przestaliście pytać, dlaczego tym
razem się upił. Zaakceptowaliście jego stan i staraliście się go traktować jak
codzienność.
Tak bardzo było mi was wtedy żal… A jeszcze bardziej waszego ojca…
Taki dobry chłop, a zniszczył się przez alkohol…
Codziennie się modliłam, żeby twój ojciec nie powiedział niczego po pijaku.
Czasem bełkotał coś pod nosem, gdy próbowałam położyć go na łóżku
w małym pokoju. Słyszałam, jak wypowiadał słowa, które nigdy nie powinny
dotrzeć do twoich uszu. Dlatego też tak bardzo się bałam, że kiedyś wejdziesz
do pokoju i usłyszysz od niego tę okrutną historię, która na zawsze zmieniła
naszą rodzinę.
Wolałam, byś usłyszała ją ode mnie. Byłam jednak stłamszona i tchórzliwa.
Nie miałam odwagi odebrać mu butelki wódki, a tym bardziej opowiedzieć ci
tej historii twarzą w twarz.
Stąd ten list.
Możesz z nim zrobić, co chcesz, Marysiu. Wyrzucić, spalić, podrzeć… Jesteś
już dorosła i możesz świadomie podejmować decyzje. Jeśli to teraz czytasz,
mnie już nie ma. Jeśli Pan docenił moje poświęcenie sprzed lat, to zabrał
mnie do lepszego miejsca.
Musiałam podzielić się z tobą prawdą. Zasługujesz na to, żeby wiedzieć, kim
tak naprawdę jesteś. Twój ojciec nalegał, bym trzymała gębę na kłódkę, ale ja
po prostu czułam, że to nie po bożemu. Jakim prawem mam zatajać przed
ukochanym dzieckiem coś tak ważnego? Kim bym była, gdybym postąpiła jak
twój ojciec?
Stary łajdak zostawił mnie z tym wszystkim samą.
Wierz mi, dziecko, że Antoni był kiedyś innym człowiekiem – dobrym,
serdecznym i pomocnym. Pokochałam go w chwili, gdy został mi
przedstawiony. Wiedziałam, że taki kawaler nie może mieć innej panny niż ja.
Pobraliśmy się rok później i wkrótce na świat przyszła twoja siostra.
Był środek wojny, a Antoni co i rusz zostawiał mnie samą. Każdego dnia
drżałam o jego życie i modliłam się, by szczęśliwie wrócił do domu. Bóg
wysłuchiwał moich próśb i przyprowadzał go z powrotem.
Doskonale pamiętam tamten dzień. Był dwudziesty czwarty lipca
czterdziestego drugiego roku. Obudziłam się z samego rana i niczego nie
przeczuwałam. Wtedy jeszcze nie miałam bólów w krzyżu, zaczęły mi się
dopiero na starość. Długo jednak dochodziłam do siebie po porodzie i choć
minęły prawie trzy lata, wciąż od czasu do czasu dopadał mnie znienacka taki
ból, że musiałam usiąść na podłodze i masować się po brzuchu. Po każdym
takim ataku byłam na wpół żywa i resztkami sił prosiłam Boga, by w tym
czasie twoja siostra nie wyrządziła sobie jakiejś krzywdy. Słowo daję, nie
darowałabym sobie, gdyby coś jej się stało.
Słońce prażyło niemiłosiernie. Twój ojciec, jak na złość, poszedł kopać
kartofle w najgorszy ukrop. Wiesz, jak trudno było mu przemówić do rozumu.
Już wtedy był uparty jak osioł. Uznałam, że jeśli coś sobie zrobi, to sam
będzie sobie winny. Większą część dnia spędziłam w domu, opiekowałam się
Małgorzatką i gotowałam obiad. Pod wieczór położyłam się na godzinkę,
żeby rozprostować plecy.
To nie były spokojne czasy. Codziennie docierały do nas smutne wieści
z Tarnowa. Niemcy wywozili Żydów do obozu w Bełżcu, a gdy ktoś się
sprzeciwiał, strzelali mu w łeb albo katowali na śmierć, wszystko na oczach
ludzi. Jedna z moich znajomych wróciła z miasta i powiedziała mi, że rynek
miejski spływał strugami krwi. A potem zaczęła mówić o mordach
w Buczynie, nieopodal Zbylitowskiej Góry. Setki, tysiące tarnowskich Żydów
trafiały tam do ziemi. I nikt nic z tym nie robił. Nikt nie miał odwagi.
Wyobraź sobie, córciu, że ledwo kilka dni wcześniej dowiedzieliśmy
o żydowskich rodzinach, które ukrywały się w okolicy. Plotka głosiła, że
któryś z mieszkańców Jackowa ukrył wszystkich w ziemiance pośrodku pola.
Twój ojciec powtarzał, że skoro my o tym wiemy, to Niemcy też wkrótce o tym
usłyszą. Chciał uciekać, bo jeszcze przyjdzie im do głowy wybicie całej wsi,
ale ja go przekonałam, że ucieczka nie ma sensu.
Niemcy byli wszędzie.
Wierz mi, córciu, że to był pierwszy i ostatni raz, gdy przeciwstawiłam się
twojemu ojcu. Ale jakże to było ważne dla naszego życia. Tłumaczyłam mu, że
przecież gdziekolwiek pójdziemy, wszędzie będzie działo się to samo. Polska
była pogrążona w wojennym chaosie.
Wkrótce chaos miał się wedrzeć również do naszego życia…
Oj tak…
Zgłoś jeśli naruszono regulamin