Dare Tessa - Ich obietnice.pdf

(2410 KB) Pobierz
Tak jak Emma jestem córką pastora.
Ale żeby było jasne: ojciec Emmy w niczym nie przypomina mojego.
Mój ojciec był – i jest – kochający i cierpliwy, wspiera mnie i rozumie.
Dzięki, tato. Ta książka jest dla Ciebie.
Proszę, nie czytaj rozdziałów 7, 9, 11, 17, 19, 21 i 28.
1
Zanim
Emma Gladstone skończyła dwadzieścia dwa lata, życie udzieliło jej kilku trudnych lekcji.
Książęta bywają szarmanccy tylko z pozoru. Lśniące zbroje wyszły z mody w czasach wypraw
krzyżowych. A dobre wróżki, jeżeli nawet istniały, omijały ją starannie.
Przeważnie należy liczyć tylko na siebie.
Tak jak tego popołudnia.
Przed nią wznosiła się rezydencja Ashbury House, zajmująca całą jedną stronę modnego skweru
w dzielnicy Mayfair. Elegancka. Olbrzymia.
Przerażająca.
Emma z trudem przełknęła ślinę. Na pewno się uda. Kiedyś przecież dotarła do Londynu mroźną
zimą zupełnie sama, na piechotę po śniegu. Nie poddała się ani rozpaczy, ani głodowi. Znalazła pracę i
rozpoczęła nowe życie w mieście. Teraz, sześć lat później, prędzej by połknęła wszystkie igły z pracowni
krawieckiej Madame Bissette, niż powlokła się z powrotem do ojca, żeby go prosić o pomoc.
Czy można to w ogóle porównywać z zastukaniem do drzwi książęcej rezydencji?
W żadnym razie. W ogóle. Wystarczy tylko się wyprostować, przemaszerować przez bramę z
kutego żelaza, podejść do tych granitowych schodów – słowo honoru, jest ich chyba ze sto – i zadzwonić
dzwonkiem umocowanym na ogromnych, bogato rzeźbionych drzwiach.
Dobry wieczór, nazywam się Emma Gladstone. Chcę się zobaczyć z tajemniczym księciem
Ashbury, który żyje jak pustelnik. Nie, nie znamy się. Nie, nie mam karty wizytowej. Właściwie nic nie
mam. Jutro nie będę pewnie miała nawet domu, jeśli mnie nie wpuścicie.
Och, na litość boską. To się nie może udać.
Jęknęła, odwróciła się od bramy i po raz dziesiąty obeszła skwer naokoło, rozcierając nagie
ramiona pod płaszczem.
Musiała jednak podjąć tę próbę.
Zatrzymała się w końcu przed bramą i wzięła głęboki oddech. Starała się nie słuchać, jak mocno
bije jej serce.
Robiło się późno. Nikt jej przecież nie pomoże. Koniec z wahaniem, nie ma odwrotu.
Do biegu. Gotowi.
Start.
Siedzący przy biurku w bibliotece Ashbury usłyszał dawno zapomniany dźwięk. Czyżby ktoś
dzwonił do drzwi?
Dźwięk rozległ się po raz drugi.
To rzeczywiście dzwonek.
Co gorsza, dzwonek do jego drzwi.
Niech diabli wezmą plotkarzy. Przecież jest w Londynie dopiero od kilku tygodni. Zapomniał,
że pogłoski latają tu szybciej niż kule w bitwie. Nie miał ani czasu, ani cierpliwości do tutejszych
natrętów. Niech Khan odeśle tego gościa, kimkolwiek by był.
Zanurzył pióro w kałamarzu i dalej pisał list do swoich bezczelnych prawników:
Nie mam pojęcia, co do diaska robiliście przez cały zeszły rok, ale moja sytuacja finansowa jest
godna pożałowania. Proszę od razu wyrzucić z pracy zarządcę z Yorkshire. Przekażcie architektowi, że
chcę obejrzeć plany nowego młyna i że mają być gotowe na wczoraj. Aha, jest jeszcze jedna pilna sprawa.
Zawahał się z piórem uniesionym w powietrzu. Z trudem mógł uwierzyć, że za chwilę napisze
coś takiego. Ale musiał to zrobić, mimo całej niechęci. Napisał więc:
Potrzebuję żony.
Pewnie powinien teraz podać wymagania: kobieta zdatna do rodzenia dzieci, z szanowanej
rodziny, w tak dużej potrzebie finansowej, że nie zawaha się iść do łóżka z mężczyzną pokrytym
odrażającymi bliznami.
Krótko mówiąc, kobieta w desperacji.
Boże, jakie to przygnębiające. Lepiej zostawić tylko tę jedną linijkę.
Potrzebuję żony.
W progu stanął Khan.
– Wasza Wysokość, przepraszam że przeszkadzam, ale jakaś młoda kobieta chce się z panem
widzieć. Jest ubrana w ślubną suknię.
Ash popatrzył na lokaja, potem spojrzał na słowa, które napisał przed chwilą. Potem znowu
popatrzył na lokaja.
– To niesamowite.
Może jego prawnicy nie byli aż tak bezużyteczni, jak mu się zdawało. Odłożył pióro i oparł nogi
na blacie biurka, usuwając się w cień.
– W takim razie wprowadź ją tutaj.
Do biblioteki weszła ubrana na biało kobieta.
Jego nogi same zsunęły się z biurka. Przechylił się w tył, trafił na ścianę i o mało nie spadł z
krzesła. Ze stojącej nieopodal półki spadł plik papierów i rozsypał się na podłodze jak śnieg.
Na chwilę odebrało mu wzrok.
Nie z powodu jej urody – choć pewnie była piękna. Nie sposób było jednak tego ocenić, bo suknia
kłuła w oczy koszmarnym natłokiem pereł, koronek, brylantów i koralików.
Wielki Boże. Nie był przyzwyczajony do przebywania w jednym pokoju z czymś, co było
bardziej odpychające od jego własnej twarzy.
Oparł prawy łokieć na fotelu i uniósł dłoń ku brwiom, przysłaniając blizny na twarzy. Tym razem
nie pragnął nikomu oszczędzić przykrego widoku ani nie chciał chronić swojej dumy. Po prostu zasłonił
się przed… przed tym czymś.
– Przepraszam, że się narzucam, Wasza Wysokość – powiedziała kobieta, wbijając wzrok w
perski dywan.
– W sumie… nic nie szkodzi.
– Ale widzi pan, jestem w rozpaczliwej sytuacji.
– Rozumiem.
– Trzeba zapłacić za moją pracę, i to natychmiast.
Ash zamilkł na chwilę.
– Za pani pracę?
– Jestem krawcową. Uszyłam to dla panny Worthing – powiedziała, gładząc ręką jedwabny
koszmarek.
Dla panny Worthing.
Aha, teraz zaczął rozumieć, o co chodzi. Ten biały, satynowy koszmar był przeznaczony dla jego
byłej narzeczonej. Bardzo prawdopodobne. Annabelle Worthing zawsze miała fatalny gust – zarówno
do sukni, jak i do przyszłych mężów.
– Po zerwaniu zaręczyn nie przysłała nikogo po suknię. Sama kupiła jedwab, koronki i tak dalej,
ale nie zapłaciła mi za szycie. To znaczy, że pracowałam za darmo. Poszłam do jej rezydencji, ale mnie
nie wpuszczono. Żadne z was nie odpowiedziało na moje listy. Pomyślałam, że jeśli stanę przed Waszą
Wysokością w ten sposób – rozłożyła fałdy białej sukni – nie sposób będzie mnie zignorować.
– Miała pani absolutną rację. – Grymas wykrzywił nawet zdrową część jego twarzy. – Wielki
Boże, to wygląda, jakby eksplodował sklep z pasmanterią, a pani stała najbliżej.
– Panna Worthing chciała czegoś na miarę księżniczki.
– Ta suknia – powiedział – jest na miarę żyrandola w domu jakiegoś bezguścia.
– No cóż, pana… wybranka miała ekstrawagancki gust.
Pochylił się ku niej.
– Nie jestem w stanie ogarnąć wzrokiem całości. Wygląda, jakby jednorożec wyrzygał się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin