Tom Clancy - Centrum 01 - Centrum.pdf

(1300 KB) Pobierz
Tom Clancy
Steve Pieczenik
Centrum
Tłumaczenie: Rafał Śmietana, Zbigniew Kański
Tytuł oryginału: Centre
Cykl: Centrum - Tom 1
1. Wtorek, godzina 16.10 - Seul
Gregory Donald pociągnął łyk szkockiej i rozejrzał się po zatłoczonym
barze.
– Czy kiedykolwiek zdarza ci się wracać myślą do przeszłości, Kim? Nie do
dzisiejszego ranka, czy zeszłego tygodnia, ale... bardziej odległej przeszłości?
Kim Huan, zastępca dyrektora Koreańskiej Centralnej Agencji
Wywiadowczej, KCIA, wbił czerwoną słomkę w plasterek cytryny w szklance z
dietetyczną Coca Colą.
– Dla mnie, Greg, ten ranek rzeczywiście należy do zamierzchłej przeszłości.
Zwłaszcza w dni takie, jak dzisiaj. Ileż ja bym dał, żeby znaleźć się teraz w łodzi
rybackiej z wujem Pakiem w Jangjang.
– Czy dalej jest taki krewki, jak kiedyś? - roześmiał się Donald.
– Jeszcze bardziej. Pamiętasz, jak miał kiedyś dwie łodzie rybackie? Jednej
już zdążył się pozbyć. Powiedział, że nie chce mieć wspólnika. Z drugiej strony
ja sam też czasem wolałbym stawiać czoło rybom i sztormom, niż biurokratom.
Pamiętasz przecież, jak było. - Huan kątem oka ujrzał, że dwaj mężczyźni,
którzy do tej pory siedzieli koło niego, zapłacili i wyszli.
– Pamiętam. - Donald skinął głową. - Dlatego się wycofałem.
Huan nachylił się bliżej i rozejrzał dookoła. Jego oczy zwęziły się, a
regularne, wyraźne rysy twarzy przybrały konspiracyjny wyraz.
– Nie chciałem nic mówić, dopóki są tu dziennikarze z „Seoul Press", ale
czy uwierzysz, że uziemili mi helikoptery na cały dzisiejszy dzień?
Brwi Donalda, wygięły się w łuk ze zdziwienia.
– Wariaci?
– Gorzej. Te dupki z telewizji powiedziały, że helikoptery latające im nad
głowami narobią zbyt wiele hałasu i zepsują cały dźwięk. Więc gdyby się coś
zdarzyło, nie mamy żadnego rozpoznania z powietrza.
Donald dopił szkocką, a potem sięgnął do bocznej kieszeni tweedowej
marynarki.
– Okropne, ale tak samo jest wszędzie, Kim. Efekciarstwo wypiera
prawdziwy talent. Identycznie jest w wywiadzie, w rządzie, nawet w
Towarzystwie Przyjaźni Amerykańsko-Koreańskiej. Nikt nie zabiera się od razu
do pracy, bo wszystko trzeba najpierw przeanalizować i ocenić, a tymczasem
twój pomysł jest już wart tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Huan powoli pokręcił głową.
– Byłem rozczarowany, kiedy postanowiłeś z Firmy przejść do dyplomacji,
ale teraz widzę, że miałeś nosa. Mimo tych wszelkich usprawnień, i tak ledwie
człowiekowi starcza czasu na utrzymanie
status quo.
– Ale nikomu się to lepiej nie udaje niż tobie.
– Bo kocham Agencję. - Huan uśmiechnął się..
Donald skinął głową. Wyciągnął fajkę z pianki morskiej firmy Block i
paczkę tytoniu Balkan Sobranie.
– Powiedz mi... spodziewasz się dzisiaj kłopotów?
– Otrzymaliśmy pogróżki od stałych bywalców na naszej liście radykałów,
rewolucjonistów i innych wariatów, ale wiemy co to za jedni i gdzie ich szukać,
więc mamy na nich oko. Są jak te czubki, co wydzwaniają podczas każdego
programu Howarda Sterna. Codziennie ta sama śpiewka. Ale na szczęście
poprzestają głównie na gadaniu.
Brwi Donalda znów wygięły się w łuk, gdy nabił fajkę szczyptą tytoniu.
– Oglądacie tu Howarda Sterna?
– Nie. - Huan dopił lemoniadę. - Ale miałem okazję obejrzeć go na pirackich
kasetach, kiedy w zeszłym tygodniu rozbiliśmy siatkę dystrybucji. Nie udawaj,
Greg, przecież znasz ten kraj. Rząd nadal uważa, że Oprah jest zbyt
niecenzuralna.
Donald roześmiał się, zaś gdy Huan odwrócił się i powiedział coś do
barmana, jeszcze raz niebieskimi oczami powiódł z wolna po mrocznej sali.
Spostrzegł kilku Koreańczyków, lecz tak jak zwykle w barach wokół
budynków rządowych, przede wszystkim bywali tu przedstawiciele
międzynarodowych mediów: Heather Jackson z CBS, Barny Berk z „New York
Times", Gil Vanderwald z „Pacific Spectator" oraz inni, na których nie zwracał
uwagi ani się do nich nie odzywał. Dlatego przyszedł tu wcześnie i schował się
w dalekim, ciemnym zakątku baru, i z tego też powodu nie towarzyszyła im
jego żona, Sundżi. Podobnie jak Donald, Sundżi uważała, że prasa nigdy nie
traktuje go sprawiedliwie - wtedy, gdy był amerykańskim ambasadorem w
Korei dwadzieścia lat temu, ani wtedy, gdy został doradcą Centrum do spraw
Korei zaledwie przed trzema miesiącami.. W odróżnieniu od swego męża,
Sundżi nerwowo reagowała na nieprzychylne komentarze prasy. Gregory już
dawno nauczył się szukać zapomnienia w kłębach dymu ze swej zabytkowej
fajki, równie ulotnych jak gazetowe nagłówki.
Na chwilę podszedł do nich barman, zaś Huan, obróciwszy się tyłem do baru
utkwił swe ciemne oczy w Donaldzie i położył prawą dłoń płasko i sztywno na
kontuarze.
– Dlaczego pytałeś? - podjął. - O wracanie myślą w przeszłość?
Donald ubił w fajce resztę tytoniu.
– Pamiętasz faceta, który nazywał się Jungil Oh?
– Tak sobie - odparł Huan. - Uczył kiedyś w Agencji.
– Był jednym z założycieli wydziału psychologii - powiedział Donald. -
Fascynujący starszy pan z Taegu. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy w
1952 roku, Oh właśnie odchodził. Tak naprawdę, to go wywalili. KCIA bardzo
się starała zostać nowoczesną agencją wywiadowczą na amerykańską modłę, zaś
Oh, gdy nie prowadził wykładów z wojny psychologicznej, wprowadzał
chętnych w tajniki Czondokyo.
– Religia w KCIA? Szpiedzy i wiara?
– Niezupełnie. Chodziło mu raczej o duchowe, metafizyczne podejście do
dedukcji i śledztwa, które sam opracował. Nauczał, że cienie przeszłości i
przyszłości są zawsze wokół nas i wierzył, że poprzez medytację, refleksję nad
ludźmi i wydarzeniami, zarówno tymi, które już się rozegrały jak i tymi, które
dopiero nadejdą, jesteśmy w stanie ich dotknąć.
– I co dalej?
– A one pomogą nam jaśniej pojąć teraźniejszość. - Nic dziwnego, że go
zwolnili - zachichotał Huan.
– Nie pasował do nas - przyznał Donald - i, prawdę mówiąc, nie wydaje mi
się, żeby miał wszystkie klepki w porządku. Może się zdziwisz, ale coraz
częściej wydaje mi się, że dziadek był blisko sedna, tuż tuż, może nawet już
pukał do drzwi.
Donald sięgnął do kieszeni po zapałki. Huan uważnie przyglądał się swemu
byłemu mistrzowi.
– Coś konkretnego?
– Nie - przyznał Donald. - Tylko przeczucie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin