Tom Clancy - Centrum 07 - Dziel i zdobywaj.pdf

(1131 KB) Pobierz
Tom Clancy
Jeff Rovin i inni
Dziel i zdobywaj
Tłumaczenie: Kamil Gryko, Tomasz Wilusz
Tytuł oryginału: Op-Center: Divide and Conquer
Cykl: Centrum - Tom 7
Prolog. Waszyngton - Niedziela, 13.55
Dwaj mężczyźni siedzieli w skórzanych fotelach w kącie wyłożonej boazerią
biblioteki. Zaciszny pokój mieścił się w dostojnym budynku przy Massachusetts
Avenue. Zaciągnięte zasłony chroniły dzieła sztuki przed promieniami słońca.
Jedynym źródłem światła był przyćmiony blask dopalającego się w kominku
ognia, który napełniał stary pokój nikłym zapachem dymu.
Jeden z mężczyzn, wysoki, tęgi i swobodnie ubrany, o przerzedzonych
siwych włosach i pociągłej twarzy, pił czarną kawę z niebieskiego kubka z
napisem CAMP DAVID i uważnie studiował kartkę tkwiącą w zielonej teczce.
Jego towarzysz, siedzący naprzeciwko, plecami do szafy z książkami, był niski,
krępy jak buldog, miał trzyczęściowy szary garnitur i krótko ostrzyżone rude
włosy. W dłoni trzymał pusty kieliszek, który jeszcze przed chwilą wypełniony
był po brzegi szkocką. Siedział z nogą założoną na nogę, stopa drgała mu
nerwowo. Drobne skaleczenia na policzku i podbródku świadczyły, że golił się
niestarannie, w pośpiechu.
Wyższy mężczyzna zamknął teczkę i uśmiechnął się.
– Celne uwagi. Bardzo celne.
– Dziękuję - powiedział rudy. - Jen świetnie pisze. - Niespiesznie zdjął nogę
z nogi i pochylił się do przodu. Skórzane siedzenie zaskrzypiało. - W połączeniu
z dzisiejszą odprawą to nada sprawom szybszy bieg. Jesteś tego świadomy,
mam nadzieję?
– Oczywiście - powiedział wyższy. Odstawił kubek na stolik, wstał, pod
szedł do kominka i wziął pogrzebacz. - Boisz się?
– Trochę - przyznał rudowłosy.
– Dlaczego? - spytał wyższy i wrzucił teczkę do ognia. Szybko się zajęła. -
Nie zostawiliśmy żadnych śladów.
– Nie o nas się martwię. To będzie miało swoją cenę - powiedział rudowłosy
ze smutkiem.
– Już o tym rozmawialiśmy - powiedział wyższy. – Na Wall Street będą za
chwyceni. Naród jakoś się z tym pogodzi. A państwa, które spróbują
wykorzystać sytuację, gorzko tego pożałują. - Szturchnął pogrzebaczem palącą
się teczkę. - Jack opracował portrety psychologiczne. Wiemy, z czym mogą być
kłopoty. Ucierpi tylko jeden człowiek, ten, który nas w to wplątał. A i tak
wyjdzie na swoje. Mało tego, będzie pisał książki, wygłaszał przemówienia...
zarobi grube miliony.
Te słowa zabrzmiały cynicznie, ale rudy wiedział, że to tylko złudzenie. Znał
swojego rozmówcę od przeszło trzydziestu pięciu lat, służyli razem w
Wietnamie. Walczyli ramię w ramię w Hue podczas ofensywy Tet, bronili
składu amunicji, gdy reszta plutonu została wybita do nogi. Gorąco kochali swój
kraj i to, co robili, było wyrazem ich głębokiego patriotyzmu.
– Jakie wieści z Azerbejdżanu? - spytał wysoki.
– Wszyscy są na miejscu. - Rudowłosy spojrzał na zegarek. - Będą
obserwować cel z bliska, pokażą naszemu człowiekowi, co ma robić.
Następnego meldunku spodziewamy się za jakieś siedem godzin, nie wcześniej.
Wyższy skinął głową. Zapadła cisza, zakłócana tylko trzaskiem płonącej
teczki. Rudowłosy westchnął, odstawił kieliszek i wstał.
– Musisz się przygotować do odprawy. Masz do mnie coś jeszcze?
Wysoki rozrzucił popiół. Odłożył pogrzebacz i spojrzał na swojego
rudowłosego towarzysza.
– Tak - powiedział. - Musisz się odprężyć. Możemy bać się tylko jednego.
Rudowłosy uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Strachu.
– Nie. Paniki i zwątpienia. Wiemy, czego chcemy i jak to osiągnąć. Jeśli
zachowamy spokój i zimną krew, wszystko będzie dobrze.
Rudy skinął głową. Podniósł skórzaną teczkę leżącą obok fotela.
– Jak to mówił Benjamin Franklin? Rewolucja jest zawsze legalna w
pierwszej osobie, czyli kiedy jest „naszą” rewolucją. Za to w trzeciej osobie jest
nielegalna, bo wtedy jest „ich” rewolucją.
– Pierwsze słyszę - powiedział wysoki. - Ale to dobre.
Rudy uśmiechnął się.
– Wmawiam sobie, że robimy to samo, co ojcowie naszego narodu.
Zmieniamy złą formę rządów w lepszą.
– Otóż to - powiedział jego towarzysz. - A teraz idź do domu, odsapnij,
obejrzyj mecz. Nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze.
– Chciałbym w to wierzyć.
– Czy to nie Franklin powiedział, że na tym świecie nie ma nic pewnego,
oprócz śmierci i podatków? Daliśmy z siebie wszystko, zrobiliśmy co w naszej
mocy. Musimy wierzyć.
Rudowłosy pokiwał głową. Uścisnął dłoń towarzysza i wyszedł.
Za dużym, mahoniowym biurkiem pod drzwiami biblioteki siedziała młoda
asystentka. Uśmiechnęła się do niego, zanim ruszył długim, szerokim,
wyłożonym dywanem korytarzem w stronę drzwi.
Wierzył, że plan się powiedzie. Naprawdę. Obawiał się tylko, że niełatwo
będzie zapanować nad konsekwencjami.
Nieważne, pomyślał, kiedy strażnik otworzył mu drzwi. Wyszedł na słońce.
Wyjął z kieszeni koszuli ciemne okulary i założył je. Trzeba działać, i to już.
Idąc brukowanym podjazdem, powtarzał sobie w duchu, że zdaniem wielu
ojcowie-założyciele dopuścili się zdrady, powołując do życia naród
amerykański. Myślał też o Jeffersonie Davisie i przywódcach Południa, którzy
utworzyli Konfederację, by zaprotestować przeciwko wyzyskowi. To, co robił
on i jego ludzie, nie było ani bezprecedensowe, ani niemoralne.
Było za to niebezpieczne, nie tylko dla nich samych, ale i dla całego narodu.
Wiedział, że będzie mógł odetchnąć dopiero w chwili, kiedy kraj znajdzie się
pod ich całkowitą kontrolą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin