Zwyciezyc znaczy przezyc cwierc wieku pozniej.pdf

(1578 KB) Pobierz
Kup książkę
Poleć książkę
Oceń książkę
Księgarnia internetowa
Lubię to! » Nasza społeczność
Wróciłem do książki napisanej blisko ćwierć wieku temu z kilku powo-
dów, ale najważniejszym ze wszystkich jest ten, że po ukazaniu się pierw-
szego i drugiego jej wydania otrzymałem od czytelników – osób zupełnie
mi wcześniej nieznanych – kilkaset sympatycznych lub wręcz uroczych
listów oraz e-maili z… podziękowaniami za „Zwyciężyć znaczy przeżyć”.
Wydanie trzecie – „...
20
lat później” – zaowocowało już niemal wyłącznie
korespondencją elektroniczną (ot! znak czasu), ale utrzymaną w podob-
nym, jakże miłym dla autora, tonie. To, że cały nakład trzeciego wydania
zniknął z półek (w szerokim rozumieniu tego słowa) księgarskich, to też
o czymś świadczy.
Oczywiście, miałem świadomość, że w takich przypadkach liczba
tych, którzy napisali, w stosunku do tych, którzy chcieliby napisać, ale nie
uczynili tego z różnych przyczyn – jest zawsze niewielka. Ale wiedziałem
też, że Ci, którym książka ewentualnie się nie spodobała, raczej do autora
nie pisują.
Na przestrzeni lat usłyszałem wiele ciepłych słów o tej książce od ob-
cych ludzi przypadkowo spotykanych i zwracających się do mnie bez-
pośrednio podczas prelekcji, na szlaku w górach lub po prostu na ulicy.
Zrozumiałem wtedy, że moja „męka twórcza” nie poszła na marne i że
warto było trudzić się przez miesiące układaniem zdań na papierze (jak
dawniej) i na ekranie komputera (jak obecnie). Przy okazji dowiadywałem
się – nie bez zdumienia – jak wiele, jak wielu ludziom książka ta… coś
wyjaśniła. I to cieszyło mnie zawsze najbardziej.
Nie zapominajcie, proszę, że generalnie jest to opowieść o dawno
minionym, podkreślam –
MINIONyM
, czasie i – jakże często – o ludziach,
których już dawno (ale i coraz częściej dopiero od niedawna) między nami
nie ma. Przygotowując ją teraz po raz kolejny do wydania i uzupełniając
niektóre jej fragmenty nowymi faktami, nie mogłem chwilami uwierzyć,
że to czy tamto zdarzyło się
10
,
20,
a czasem nawet…
50
lat temu, i że ja
to osobiście pamiętam. Przecież „ludzie tak długo nie żyją”!
Ale
PESEL
nie kłamie...
Wiem, że dzięki takim książkom jak ta, wspomniane w nich osoby
– dla wielu z nas/Was kiedyś koleżanki lub koledzy, znajomi, partnerzy
od liny i od kielicha, przyjaciele i bliscy – wciąż… żyją! Żyją w naszych
umysłach, a czasem nawet i w sercach.
Aleksander Lwow
Chomiąża, grudzień
2017
roku
Zwyciężyć znaczy przeżyć. Ćwierć wieku później
7
Kup książkę
Poleć książkę
W
na Broad Peaku, a później po śmierci
Artura Hajzera
na Gasher-
brumie
 I
, tytuł tej mojej książki – „Zwyciężyć znaczy przeżyć” – nabrał
szczególnego wydźwięku i znaczenia. Nigdy wcześniej nie przyszłoby mi
do głowy, że coś takiego jak dramat na
BP
, dokładnie
25
lat po naszej
tam z
Maciejem
próbie, w ogóle może się zdarzyć. W tym niemal już
przysłowiowym, wielokrotnie cytowanym przy różnych okazjach zdaniu
o zwyciężaniu i przeżywaniu zawarta jest pewna metafora, a słów tych nie
należy interpretować dosłownie.
Z lapidarnymi, skondensowanymi myślami-skrótami zawsze jest pro-
blem. Na przykład każdy przecież doskonale rozumie powiedzenie, że
lepiej być pięknym, młodym, zdrowym i bogatym niż odwrotnie,
a jednak
użyte przeze mnie w wywiadzie udzielonym
NEWSWEEkOWI
już po śmierci
Berbeki
i  wyeksponowane przez dziennikarza w tytule artykułu stwier-
dzenie, że gdyby mieć wybór, to
lepiej być Lwowem żywym niż Kukuczką
umarłym,
wywołało – inspirowaną zresztą przez
Hajzera
– krótkotrwałą,
wcale mi nie życzliwą burzę na forach internetowych. Widać było, że lu-
dzie czytają bez zrozumienia tekstu, że nie każdy w ogóle rozumie, o czym
mówię i co mam na myśli, i że literalne odczytywanie tego typu zdania
powoduje zagubienie jego sensu.
Ogólnonarodowa dyskusja o zdarzeniach na Broad Peaku przyno-
siła skrajne chwilami opinie. Niektórzy, zwłaszcza w środowisku zako-
piańskim, doszukiwali się tam bohaterstwa i poświęcenia tych, co zginęli,
skonfrontowanego z brakiem solidarności i ucieczką z miejsca tragedii
tych, co przeżyli. Niepotrzebnie i najwyraźniej niezgodnie z rzeczywisto-
ścią.
Maciej
był na tyle wielkim i doświadczonym alpinistą, że nie było
potrzeby dobudowywania mu legendy związanej z rzekomo bohaterskim
odwrotem z Broad Peaku. Co dokładnie tam na górze się działo, tego
nie wiemy i pewnie już nigdy się nie dowiemy.
Berbeka
należał, należy
i będzie należeć do absolutnej
szpicy
polskiego i światowego himalaizmu.
I to już w zupełności wystarczy dla dobrej o nim pamięci. Nie trzeba było
dodawać do tego zwrotów, które pojawiały się w tabloidach, że np. wrócił,
by ratować partnera, i z tego powodu zginął.
Śledziłem losy wyprawy w mediach od piątej rano feralnego dnia. Od
pierwszej chwili gdy pojawiły się wiadomości o problemach z zejściem,
wiedziałem, że rozgrywa się dramat. Rozumiałem to i czułem – w końcu
ja tam kiedyś byłem, nawet w znacznie gorszych warunkach. Ale cały czas
ufałem, że doświadczenie
Macieja
pozwoli mu pomału, bo pomału, ale
jednak zejść. Tak jak to było
25
lat wcześniej, kiedy powrót do namiotu
zajął mu
24
godziny. Później każda chwila przynosiła coraz gorsze infor-
8
Aleksander Lwow
2013
roku, po tragedii
Maćka Berbeki
i
Tomka Kowalskiego
Kup książkę
Poleć książkę
macje i w pewnym momencie zrozumiałem, że tym razem struna została
przeciągnięta.
Ta tragedia stała się zaczynem dyskusji o całym projekcie
PHZ
(Pol-
ski Himalaizm Zimowy), a tu kontrowersji rysowało się wiele. Być może
wynikało to z naszej narodowej cechy, która trwale dzieli Polaków na co
najmniej dwa obozy całkowicie odmiennie postrzegające rzeczywistość.
To widać było zawsze gołym okiem w polityce i prawdopodobnie prze-
niosło się także na inne dziedziny życia, w tym na alpinizm. Niestety,
w dyskusjach internetowych najchętniej i najliczniej brali udział ludzie
mający słabe pojęcie o himalaizmie albo nieumiejący czytać tekstów ze
zrozumieniem, natomiast ci, którzy mogliby coś wartościowego do dys-
kusji wnieść, znali temat i mieliby ewentualnie jakąś ciekawą opinię, nie
zabierali głosu – zazwyczaj z obawy, że zostaną obrzuceni błotem.
Zimowy himalaizm u nas rozwinął się tak pięknie dlatego, że my, Pola-
cy, zaczęliśmy jeździć w góry najwyższe w momencie, gdy wszystkie ośmio-
tysięczniki były już zdobyte. Żeby dokonać czegoś więcej w sensie sporto-
wym, tacy ludzie jak
Andrzej Zawada
– a w istocie głównie on – rzucili
myśl, że skoro nie zdążyliśmy zdobyć dziewiczych ośmiotysięczników la-
tem, to mamy szansę jeszcze się wykazać i dokonać czegoś wielkiego, zdo-
bywając je zimą. To się zaczęło na początku lat
70
., a pierwszym krokiem ku
zimowym Himalajom było zdobycie przez
Zawadę
i
Tadeusza Piotrow-
skiego
Noszaka w zimie
1973/74
roku. kolejny krok to przedłużenie na
okres zimowy wyprawy jesiennej na Lhotse w
1974
roku, tej, podczas której
zginął operator filmowy
Staszek Latałło.
A później już było zdobywanie
zimą Everestu,
k2
i tak dalej, i tak dalej. Jak widać, ta idea się sprawdziła,
bo Polacy całkowicie zdominowali zimowe zdobywanie Himalajów, za-
właszczając dla siebie aż dziesięć spośród wszystkich trzynastu dokonanych
pierwszych wejść zimowych na ośmiotysięczniki.
W tamtym czasie miałem dwadzieścia kilka lat i wielkie sportowe
ambicje. Oczywiście, można by naszej zimowej aktywności przypisy-
wać różne górnolotne motywacje i znaczenia typu „wyprawa narodowa”,
Edward Gierek,
papież
Jan Paweł II,
my Polacy etc., ale przecież w rze-
czywistości jeździliśmy wtedy w te góry po to, żeby dokonać sportowego
wyczynu i tyle. A że odbijało się to potem szerokim echem w „komu-
nistycznych” gazetach i „reżymowym” Dzienniku
TV
, to był tylko efekt
uboczny – my w ogóle tego tak politycznie nie postrzegaliśmy. Sukces
potrzebny był i ówczesnej władzy, i społeczeństwu, i nam samym. Rze-
czywistość i realia były takie, jakie były, i nikomu do głowy nawet by nie
przyszło, że może być inaczej. W latach
80
. nie było „wolnych” ani pry-
watnych mediów i przede wszystkim nie było mediów elektronicznych,
Zwyciężyć znaczy przeżyć. Ćwierć wieku później
Artur »Słoń« Hajzer
(✴
1965
, †
2016
)
podczas festiwalu
„Wondoł” w Szczyrku,
2
marca
2013
r.
9
Kup książkę
Poleć książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin