Blondynka na Czarnym Ladzie.pdf

(906 KB) Pobierz
Rozdział 1
Lew w namiocie
o zwierzę jest większe niż samochód! – przerażony szept wdarł się do mojego
przytulnego śpiwora i zaplątał się w moje spokojne sny jak ostrze zimnego noża.
– Obudź się! – nalegał dygoczący ze strachu głos. – Uciekajmy!
– Co? – mruknęłam, nie przestając śnić.
– Na zewnątrz jest jakieś zwierzę! Słyszę jego paszczę!
– Pewnie pies...
– To zwierzę jest większe niż samochód!!
– To może lew... – rzuciłam od niechcenia w głąb ciemnego namiotu i na-
tychmiast poczułam łaskotanie na policzku.
Ocknęłam się. Delikatny dotyk na skórze może oznaczać bardzo dużo. Może
to być nietoperz wampir w poszukiwaniu świeżej krwi, zabłąkany wąż albo pająk
ptasznik. Ale zaraz – zamrugałam oczami – przecież ja jestem w Afryce. I to na-
prawdę może być lew!
– Słyszysz?!... – zadygotał głos. – Słyszysz jakie ma wielkie zęby?...
– Słyszę jakie ma wielkie zęby – odpowiedziałam szeptem i całkiem już przy-
tomnie.
Znajdowaliśmy się w obozowisku na sawannie, w cienkim namiocie, który
bez cienia oporu poddałby się pazurom nawet mniej wymagającego zwierzęcia niż
lew. Mogliśmy zostać łatwo zaatakowani przez hieny, lamparta, krokodyla, nawet
przez płochliwe szakale. Ale żadne z tych zwierząt przed natarciem nie miałoby
raczej ochoty na chrupanie trawy. I choć odgłosy dobiegające z ciemności wydo-
bywały się bez wątpienia z wielkiej paszczy, musiała to być paszcza roślinożerna.
– I co teraz? – wyszeptał Michał, którego twarz ze strachu zrobiła się biała jak
księżyc i zaczęła świecić w namiocie.
– Hm, nie mamy broni – powiedziałam okrutnie. – Więc jeżeli ten lew jest
głodny, to...
7
T
Zapadła krótka, treściwa cisza, w której słychać było nie tylko mordercze
odgłosy z zewnątrz, ale i dudniący łopot Michałowego serca, które chyba miało
ochotę wyfrunąć z niego na zawsze.
– ...To?... – zapytał błyskając w ciemności szeroko otwartymi ze strachu ocza-
mi.
– Czy widziałeś kiedyś lwa jedzącego trawę? – zapytałam rzeczowym to-
nem.
– Ale on jest większy od samochodu...
– Michał! To nie jest lew!
– Widziałem – upierał się, a ja nagle uświadomiłam sobie dziwny fakt.
Co właściwie Michał robił w moim namiocie? Kiedy wieczorem kładłam się
spać, byłam absolutnie i ponad wszelką wątpliwość sama. Kiedy i w jaki sposób?...
Spojrzałam na niego z namysłem.
– Usłyszałem dziki ryk i wtedy... – wyjaśnił skruszonym głosem – ...nie mo-
głem zostać sam...
– Dziki ryk?
Michał chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł. Z jego ust wydo-
8
Kup książkę
bywał się porcelanowy marsz wybijany zgodnym rytmem przez szczękające zęby.
Było to szczękanie tak orkiestralnie wielogłosowe i potężne, że i ja zamilkłam na
chwilę. Nagle szczęka Michała opadła i otoczyła nas cisza. Gęstniejąca z każdą
upływającą sekundą, w której z nagłą jasnością i w tym samym momencie uświa-
domiliśmy sobie to, że chrzęszczące paszczą zwierzę na zewnątrz też zamilkło.
Zanim zdążyliśmy sobie to nawzajem zakomunikować, namiot się poruszył.
A my razem z nim. Dzika paszcza nie znajdowała się już w bliżej nieokreślonej
ciemności na zewnątrz. Była tuż obok, dysząc ciężko i łapczywie, jakby nie mo-
gła się już doczekać dwóch soczystych polskich obiadów w naszych skromnych
osobach.
W tej dramatycznej sytuacji należało zachować jak najdalej posuniętą ostroż-
ność i rozwagę. Nie ruszać się, nic nie mówić, nie wykonywać żadnego gestu. Dzi-
kie zwierzęta zazwyczaj atakują tylko wtedy, kiedy zostaną sprowokowane i gdy
czują się zagrożone. W naturalnym odruchu próbują się wtedy bronić, wykorzy-
stując wszelkie możliwe narzędzia sprezentowane im przez Matkę Naturę – kły,
pazury, jad, rogi, kopyta albo po prostu porażającą masę ciała.
Miałam maleńką nadzieję, że Michał o tym wie. Niestety, nie wiedział.
Szczękająca orkiestra jego zębów odezwała się z taką mocą, że dźwięk echem
odbijał się od akacji porastających sawannę. W innych okolicznościach mogłoby
to zostać uznane za wspomnienie egzotycznej polskiej zimy albo bratnie wezwanie
dla pobliskiego Kilimandżaro. W tamtym momencie jednak świat się zatrzymał.
Zdumiona paszcza też.
Poruszyłam oczami i w przerażającej ciszy usłyszałam ich szelest. W następ-
nej sekundzie serce wyskoczyło mi z wnętrzności, a Michał w posłusznym mil-
czeniu osunął się bez przytomności na ziemię. W powietrzu zaś rozległ się najbar-
dziej dziki i wyzywający, przeraźliwy i potworny ryk, jaki można sobie wyobrazić.
Gdyby głos potraił mrozić, zostałoby z nas lodowisko.
Wrosłam w ziemię. Michał u moich stóp wyglądał jak spokojnie uśpiony ucie-
kinier z krwawego horroru o przygodach Drakuli. Jednym ruchem otworzyłam
namiot. Świst otwieranego suwaka zabrzmiał wyzywająco jak próbny wystrzał.
Ścisnęłam w ręce latarkę, nabrałam głęboko powietrza i wyskoczyłam w ciemność.
Kup książkę
9
Kup książkę
Rozdział 2
Przebudzenie
wit był błękitny z różowymi kreskami na horyzoncie. Pachniał jak wilgotna
wiśnia, za którą w półśnie podążały moje usta. Już prawie czułam jej soczysty smak
i dotyk aksamitnej skórki, gdy nagle wiśnia mruknęła. Było to mruknięcie błogie,
zachęcające i zadowolone. Wzruszyłam się. Czy to sen, czy nie sen, jak cudownie
jest spotkać słodki owoc, który ma ochotę zostać zjedzony i nie waha się otwarcie do
tego przyznać. Wspaniała Afryka – pomyślałam leniwie – dzika, pierwotna i groźna,
a jednak przy tym tak rozkosznie uległa i przyjazna... Jak cudownie jest budzić się
w ten afrykański poranek wypełniony świergotem egzotycznych ptaków, pierwszymi
promieniami słońca i...
Wiśnia mruknęła jeszcze raz, jeszcze bardziej błogo, bardziej zachęcająco
i z jeszcze większym zadowoleniem.
Wrzasnęłam. Powrót do rzeczywistości bardziej przypominał zgrzyt zawia-
sów zardzewiałych drzwi niż spełnienie marzeń. Otworzyłam oczy i ostrożnie
rozejrzałam się dookoła.
Leżałam czule przytulona do piasku i kamyków na plastikowej podłodze
namiotu, podczas gdy pod moim śpiworem na materacu najspokojniej w świecie
chrapał Michał, podstawiając mi w dodatku pod nos swój kościsty policzek.
– Ty!... – zatchnęło mnie na taką bezczelność.
Natychmiast też powróciły wspomnienia minionej nocy. Zamrugałam ocza-
mi, starając odtworzyć kolejność zdarzeń. Ktoś włamał się do mojego namiotu,
uciekając przed dziko ryczącym potworem, który w dodatku... był większy od
samochodu?!... Czy to możliwe? Pokręciłam głową. Tak, strach ma wielkie oczy,
a spanikowana wyobraźnia potrai wyciągnąć z podświadomości głęboko skry-
wane lęki. Ciekawe czego naprawdę boi się ten długowłosy gość, który wtargnął
w nocy do mojego namiotu, bez pytania zajmując moje posłanie, a teraz mruczy
przez sen, jakby się spodziewał nagrody.
Kup książkę
Ś
Jeden koczkodan
wiosny nie czyni
– dopiero później
miałam się dowiedzieć
jaka jest prawdziwa
natura tych małp
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin