Nic Ariadny.pdf

(169 KB) Pobierz
Lidia Tasarz
„Nić Ariadny”
Copyright © by
Lidia Tasarz,
2017
Copyright © by
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.,
2017
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana
i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Redaktor prowadząca:
Wioletta Tomaszewska
Korekta:
Marianna Umerle
Projekt okładki:
Tomasz Sochacki, Robert Rumak
Ilustracje na okładce:
Tomasz Sochacki
Skład:
Jacek Antoniewski
ISBN: 978-83-7900-762-2
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3/325, 62-510 Konin
tel. 63 242 02 02
http://psychoskok.pl
e-mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Kup książkę
I
– Witaj, Moniko! – kobieta, która to mówiła, pochyliła się wła-
śnie nade mną i przyglądała mi się z uwagą. Była młoda i ładna.
Chłodną dłonią ostrożnie odgarnęła mi włosy z czoła i uśmiech-
nęła się serdecznie. Wyglądała na miłą osobę. Ciemne włosy nie-
sfornymi lokami wymykały się jej spod białego czepka.
– Chyba za bardzo świeci ci w oczy – kiedy wyprostowała się i od-
sunęła na bok, fala ostrego słonecznego światła padła prosto na moją
twarz. Poczułam ostry ból głowy i szybko zamknęłam powieki.
– Dzisiaj jest bardzo pogodny i ciepły dzień – dziewczyna
w białym czepku podeszła do okna i zasunęła jasną zasłonkę. Spod
przymkniętych powiek śledziłam jej ruchy. Miała na sobie biały
uniform, który, w połączeniu z czepkiem, był niewątpliwie służ-
bowym strojem pielęgniarki. Tylko co tutaj robiła pielęgniarka?
Co tutaj robiłam ja? Tutaj – czyli gdzie? Różne pytania kłębiły się
w mojej głowie. Otworzyłam oczy, licząc, że zobaczę coś, co da
mi jakąś odpowiedź. Ale jedyne, co zobaczyłam, to jaskrawe słoń-
ce przedzierające się przez cienką zasłonkę. Znów zamknęłam
oczy, żeby chociaż w taki sposób, odciąć się od rażącego świa-
tła. Zasunięta zasłonka niewiele dawała. Była prawie tak samo
cienka i przejrzysta, jak firanka wisząca na oknie. Nawet, kiedy
miałam przymknięte powieki, czułam na twarzy ciepło i jaskra-
wość wpadających do pomieszczenia promieni słońca.
„Witaj, Moniko? Moniko?” – dopiero po chwili zrozumiałam,
że to jej „Moniko” skierowane było do mnie. Pielęgniarka po-
deszła do mnie bliżej, zasłaniając sobą okno. Wreszcie mogłam
otworzyć oczy. Popatrzyłam na nią zdziwiona i zdezorientowana,
a ona znów uśmiechnęła się ciepło i powtórzyła:
3
Kup książkę
– Witaj. Jak się czujesz?
Nic z tego nie rozumiałam. Docierały do mnie jej słowa, rozu-
miałam ich sens, ale nie rozumiałam, dlaczego tak do mnie mó-
wiła. W zasadzie, to nic nie rozumiałam, całej tej sytuacji – mnie
leżącej w łóżku, chyba w jakimś szpitalu, krzątającej się dookoła
mnie pielęgniarki, która, mimo swojego miłego wyglądu, budziła
mój niepokój. Rozejrzałam się dookoła. W pokoju byłyśmy tylko
my dwie, więc nie było wątpliwości, że pielęgniarka zwracała się
do mnie. Skoro nie było tu nikogo innego, mogła mówić tylko
do mnie. Czułam się jak idiotka. Popatrzyłam uważnie na dziew-
czynę ubraną w biały szpitalny strój, szukając w niej czegoś zna-
jomego. Jednak jej twarz mi nic nie mówiła, była zupełnie obca.
– Jak się czujesz? – powtórzyła głosem tak łagodnym, jakby
mówiła do małego dziecka.
– Nie mam pojęcia. Dopiero się obudziłam – bezradnie wzru-
szyłam ramionami, bo naprawdę nie wiedziałam jak się czuję. –
Chyba trochę dziwnie… – dodałam, spoglądając spod oka w jej
stronę. Pielęgniarka pokiwała głową ze zrozumieniem.
– To minie – zapewniła mnie.
Patrzyły na mnie życzliwe jej niebieskie i całkiem mi obce
oczy. Serdeczny uśmiech, miła, młoda twarz, ale zupełnie nie-
znajoma. Dziwne, ale ona, rzeczywiście, zwracała się do mnie.
Tylko, dlaczego mówiła „Moniko”? Jaka Moniko? To imię też
nic mi nie mówiło. Podobnie, jak twarz pochylającej się nade
mną młodej kobiety.
Uniosłam głowę, ale pielęgniarka powstrzymała mnie, poka-
zując ruchem głowy w stronę szczytu łóżka.
– Proszę się nie ruszać – podeszła bliżej i sprawdziła zwisające
po mojej lewej stronie przewody.
Dopiero teraz zarejestrowałam w swojej świadomości jedno-
stajny szum i ciche, miarowe pikanie aparatury, stojącej obok
łóżka, na którym leżałam. Oprócz łączących mnie z tą aparaturą
4
Kup książkę
kabelków, zobaczyłam jeszcze wiszący nad moją głową, zacze-
piony o metalowy stojak, woreczek z przezroczystym płynem,
który niewielkimi kroplami – kap, kap, kap – spływał długą rurką
do wenflonu tkwiącego w żyle, w zgięciu mojego prawego łokcia.
„Co tu się, do cholery dzieje?” – pytanie przemknęło mi przez
myśl, ale odpowiedzi na nie, nie znałam. Coś mnie powstrzymało
przed wypowiedzeniem go głośno.
Pielęgniarka podeszła do aparatury, sprawdziła coś na moni-
torze i poprawiła kroplówkę. Znów zamknęłam oczy, bo kiedy
dziewczyna przeszła na bok, słońce zaatakowało mnie ze zdwo-
joną siłą. Ponieważ przez te wszystkie kabelki, nie mogłam się
ruszać, odwróciłam głowę od okna, otworzyłam powoli oczy
i znów rozejrzałam się, licząc, że może odpowiedź znajdę gdzieś
obok, w tym dużym, jasnym pokoju. Niestety, nie znalazłam. Do-
tarło do mnie jedynie, że chyba, rzeczywiście z jakiegoś powodu
znalazłam się w szpitalu. Pokój, w którym się znajdowałam, był
duży i bardzo jasny, z dużym oknem i z jednym łóżkiem. Tym,
na którym właśnie leżałam. Nie miałam pojęcia, dlaczego tu leżę.
Oprócz lekkiego bólu głowy, nie czułam, żeby mnie coś bolało.
Nie czułam się też chora. Co, do jasnej cholery, robię w takim ra-
zie w tym łóżku, w tym szpitalu?! Znów spróbowałam podnieść
się, ale pielęgniarka ponownie powstrzymała mnie stanowczym
gestem i uspokajającym uśmiechem.
– Ćśśś… Spokojnie. Na razie nie możesz wstawać. Zaraz bę-
dzie tu lekarz, już go zawiadomiłam, że się nam pani Monika
w końcu obudziła – wyjaśniła cichym, spokojnym głosem, który
pewnie miał mnie uspokoić, ale zamiast tego, zaniepokoił mnie
jeszcze bardziej. Wszystko wydało mi się, co najmniej dziwne
i podejrzane.
Położyłam jednak grzecznie głowę na poduszkę i przymknę-
łam powieki. Co się dzieje? O co tu do cholery chodzi? Zdążyłam
już zauważyć, że za oknem był jasny, słoneczny dzień, ale nie
5
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin