04 Stop prawa.rtf

(1038 KB) Pobierz
04 Stop prawa

Brandon Sanderson

 

             

Stop prawa

 

The Alloy of Law

 

             

              Przełożyła Anna Studniarek

             

PROLOG

 

              Wax skradał się skulony wzdłuż nierównego płotu, podeszwy jego

              butów szurały po wyschniętej ziemi. Swojego sterriona 36 trzymał

              uniesionego na wysokości głowy, długą, srebrzystą lufę pokrywał

              czerwony pył.

              Sięgający do pasa płot był lichy, drewno przez lata poszarzało, w

              jednym kawałku utrzymywał go jedynie poprzecierany sznur.

              Śmierdział starością. Nawet robactwo uciekło przed wielu laty.

              Wyjrzał ponad powiązanymi deskami, rozglądając się po

              opustoszałym mieście. Dzięki Allomancji pole widzenia wypełniały mu

              błękitne linie, sięgające od jego piersi do pobliskich skupisk metalu. Tak

              działało spalanie stali – pozwalało zobaczyć pobliskie źródła metalu, a

              później Odepchnąć się od nich, gdyby tylko zechciał. Jego ciężar

              przeciwstawiony ciężarowi przedmiotu. Jeśli przedmiot był cięższy,

              Odpychał człowieka. Jeśli był lżejszy, sam był Odpychany do przodu.

              Teraz jednak nie Odpychał. Jedynie obserwował linie, by

              sprawdzić, czy metal się porusza. Nic takiego się nie działo. Gwoździe

              utrzymywały budynki w jednym kawałku, zużyte łuski leżały na piachu,

              a cichą kuźnię wypełniały sterty podków – wszystkie były równie

              nieruchome, jak stara ręczna pompa stojąca po jego prawej.

              On również pozostał bez ruchu. Stal wciąż przyjemnie płonęła w

              jego żołądku, więc jako środek ostrożności delikatnie Odpychał na

              zewnątrz. Tę sztuczkę wymyślił przed kilku laty – nie Odpychał

              żadnego określonego metalowego przedmiotu, ale tworzył wokół siebie

              swego rodzaju bańkę ochronną. Wszelki metal, który by się do niego

              zbliżał, zostałby lekko zepchnięty z kursu.

              Nie była to metoda całkowicie niezawodna i mógł zostać

              postrzelony, ale znacznie utrudniała trafienie go. Pociski leciały na bok,

              nie uderzając w miejsce, w które zostały wycelowane. Kilka razy

              uratowało mu to życie. Właściwie nawet nie wiedział, jak to robi –

              Allomancją często posługiwał się instynktownie. Jakimś sposobem

              udawało mu się nawet pomijać metal, który miał przy sobie, i nie

              Odpychał broni, którą trzymał w rękach.

              Zrobiwszy to, zaczął się dalej skradać wzdłuż płotu – wciąż

              obserwując linie metalu, by się upewnić, że nikt się do niego nie

              podkrada. Feltrel było niegdyś zamożnym miasteczkiem. Przed

              dwudziestu laty. Później w okolicy zamieszkał klan kolossów. Sprawy

              nie potoczyły się dobrze.

              Tego dnia martwe miasto wydawało się zupełnie puste, choć

              wiedział, że tak nie jest. Wax przybył na polowanie na psychopatę. Nie

              był jedyny.

              Chwycił szczyt płotu i przeskoczył na drugą stronę; czuł, jak jego

              stopy wbijają się w czerwoną glinę. Pochylony, przebiegł wzdłuż ściany

              starej kuźni. Jego ubranie było zakurzone, ale doskonale skrojone –

              elegancki garnitur, srebrzysty fular na szyi, migoczące spinki w

              mankietach porządnej białej koszuli. Wydawał się tu nie na miejscu,

              jakby właśnie udawał się na bal w Elendel, a nie skradał przez wymarłe

              miasteczko w Dziczy, polując na mordercę. Dodatkowo, na głowie miał

              melonik dla ochrony przed słońcem.

              Dźwięk. Ktoś stanął na desce po drugiej stronie ulicy, a ta

              zaskrzypiała. Odgłos był tak słaby, że Wax niemal go przegapił.

              Zareagował natychmiast, rozjarzając stal płonącą w żołądku. W chwili,

              kiedy rozległ się odgłos strzału, on już Odpychał gwoździe w ścianie.

              Nagłe Odepchnięcie sprawiło, że ściana zagrzechotała, stare,

              zardzewiałe gwoździe z trudem utrzymały się na miejscu. Wax poleciał

              na bok i przetoczył się po ziemi. Nagle ujrzał błękitną linię – kulę –

              która uderzyła w ziemię tam, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą.

              Gdy zaczął się podnosić, rozległ się kolejny strzał. Ten był bliżej, ale

              został odrobinę zepchnięty na bok, kiedy się zbliżył.

              Kula gwizdnęła mu koło ucha, bańka stali wciąż działała. Cal w

              prawo, a trafiłaby w czoło, niezależnie od Odpychania. Oddychając

              spokojnie, uniósł sterriona i wycelował w balkon starego hotelu po

              drugiej stronie, skąd do niego strzelano. Balkon zasłaniał szyld hotelu,

              za którym mógł się ukryć strzelec.

              Wax wystrzelił i Odepchnął kulę, popychając ją dodatkowo do

              przodu, by była szybsza i mocniej raziła. By była celniejsza. Nie używał

              typowych ołowianych pocisków, potrzebował czegoś mocniejszego.

              Kula ze stopu stali uderzyła w balkon, a dodatkowa moc Waxa

              sprawiła, że przebiła drewno i trafiła kryjącego się za szyldem

              mężczyznę. Niebieska linia prowadząca do broni tamtego zadrżała, gdy

              padał bez słowa. Wax podniósł się powoli i otrzepał ubranie z kurzu.

              Wtedy właśnie rozległ się kolejny wystrzał.

              Zaklął i odruchowo znów Odepchnął się od gwoździ, choć instynkt

              podpowiadał mu, że tym razem było za późno. Kiedy usłyszał strzał,

              Odpychanie nie mogło mu już pomóc.

              Tym razem został rzucony na ziemię. Siła musiała znaleźć swoje

              ujście, a jeśli gwoździe nie mogły się poruszyć, to on musiał. Jęknął,

              kiedy uderzył o ziemię, i uniósł rewolwer; kurz lepił się do potu na jego

              czole. Gorączkowo szukał tego, który do niego strzelał. Nie trafił. Może

              bańka stali...

              Z dachu kuźni zsunęło się ciało i łupnęło o ziemię, wzbijając

              chmurę czerwonego pyłu. Wax zamrugał, uniósł broń na wysokość

              głowy i znów skulił się za płotem. Miał oko na Allomantyczne linie.

              Ostrzegały go, że ktoś się zbliżał, pod warunkiem, że ten ktoś nosił na

              sobie metal.

              Do ciała, które upadło obok budynku, nie prowadziły żadne linie.

              Jednak kolejna grupa drżących linii wskazywała na coś poruszającego

              się na tyłach kuźni. Wax wycelował broń, gdy zza budynku wyłoniła się

              postać i ruszyła biegiem w jego stronę.

              Kobieta miała na sobie biały płaszcz do konnej jazdy, u dołu

              czerwony. Ciemne włosy związała w kucyk, nosiła spodnie i szeroki

              pas, a na nogach ciężkie buty. Miała kwadratową twarz. Silną twarz, z

              wargami, których prawy kącik często unosiła w półuśmiechu.

              Wax westchnął z ulgą i ponownie uniósł broń.

              – Lessie.

              – Znów się rzuciłeś na ziemię? – spytała, gdy razem z nim ukryła

              się za płotem. – Na twarzy masz więcej kurzu niż Miles grymasów.

              Może czas, żebyś przeszedł na emeryturę, staruszku.

              – Lessie, jestem od ciebie starszy o trzy miesiące.

              – To były długie trzy miesiące. – Wyjrzała za płot. – Widziałeś

              kogoś jeszcze?

              – Pozbyłem się gościa na tamtym balkonie – odparł Wax. – Nie

              widziałem, czy to Krwawy Garbarz, czy nie.

              – Nie – sprzeciwiła się. – On by nie próbował cię zastrzelić z takiej

              odległości.

              Wax pokiwał głową. Garbarz lubił kontakt osobisty. Bliskość.

              Psychopata narzekał, kiedy musiał korzystać z broni palnej; i rzadko

              strzelał do kogoś, jeśli nie mógł zobaczyć strachu w jego oczach.

              Wax wskazał na mężczyznę leżącego przy ścianie.

              – Twoja robota?

              – Miał łuk – odpowiedziała. – Kamienne groty. Prawie cię ustrzelił

              z góry.

              – Dzięki.

              Wzruszyła ramionami, jej oczy błyszczały zadowoleniem. Te oczy

              otaczały teraz zmarszczki, zmęczyło je ostre słońce Dziczy. W swoim

              czasie ona i Wax liczyli, kto komu częściej ratował życie. Już przed

              wielu laty stracili rachubę.

              – Osłaniaj mnie – powiedział Wax.

              – Czym? – spytała. – Płaszczem? Tarczą? Już okrywa cię pył.

              Wax uniósł brew.

              – Przepraszam – powiedziała, krzywiąc się. – Ostatnio za często

              grywam w karty z Wayne’em.

              Prychnął i podbiegł schylony do trupa, po czym go obrócił. To był

              mężczyzna o okrutnej twarzy, z kilkudniowym zarostem. Kula wbiła się

              w jego prawy bok. Chyba go poznaję, pomyślał Wax i zabrał się za

              przeglądanie kieszeni mężczyzny. Wyciągnął kilka pocisków i szklany

              paciorek w kolorze krwi.

              Pośpiesznie wrócił do płotu.

              – I jak? – spytała Lessie.

              – Ekipa Donala – odparł Wax, pokazując jej paciorek.

              – Sukinsyny. Nie mogli po prostu zostawić tego nam, nie?

              – W końcu strzelałaś do jego syna, Lessie.

              – A ty do jego brata.

              – Ja w samoobronie.

              – Ja też – powiedziała. – Ten dzieciak był denerwujący. Poza tym,

              on przeżył.

              – Bez palca u nogi.

              – Komplet nie jest niezbędny – zauważyła. – Moja kuzynka ma

              tylko cztery. Radzi sobie doskonale. – Uniosła rewolwer i rozejrzała się

              po pustym miasteczku. – Oczywiście, wygląda dość absurdalnie.

              Osłaniaj mnie.

              – Czym?

              Ona jedynie się uśmiechnęła i wyłoniła zza zasłony, po czym

              pośpiesznie ruszyła w stronę kuźni.

              Harmonio, pomyślał z uśmiechem Wax, jak ja kocham tę kobietę.

              Rozglądał się w poszukiwaniu innych strzelców, ale Lessie bez

              problemu dotarła do budynku. Wax skinął jej głową i przebiegł przez

              ulicę do hotelu. Zajrzał do środka w poszukiwaniu ukrytych w kątach

              przeciwników. Sala była pusta, więc ukrył się w drzwiach i machnął

              Lessie ręką. Ona podbiegła do kolejnego budynku po swojej stronie

              ulicy i sprawdziła go.

              Ekipa Donala. Owszem, Wax zastrzelił jego brata – tamten

              rabował wówczas wagon kolejowy. O ile jednak wiedział, Donal

              nieszczególnie przejmował się swoim bratem. Jedynym, co go ruszało,

              była utrata pieniędzy i pewnie dlatego znalazł się tutaj. Wyznaczył cenę

              za głowę Krwawego Garbarza, kiedy ten ukradł jego ładunek stopu

              bizmutowego. Donal pewnie nie spodziewał się, że Wax wyruszy

              zapolować na Garbarza w tym samym czasie, kiedy on to zrobił, a jego

              ludzie mieli stały rozkaz strzelać do Waxa i Lessie, kiedy tylko ich

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin