Brown Ryk - Aurora CV-01.pdf

(1663 KB) Pobierz
Tytuł oryginału:
The Frontiers Saga Episode #1: Aurora CV-01
Copyright © 2012 by Ryk Brown
All rights reserved
Warszawa 2020
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana
w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób
reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez
pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora.
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest
przypadkowe.
Wydawca:
Drageus Publishing House Sp. z o.o.
ul. Kopernika 5/L6
00-367 Warszawa
e-mail:
drageus@drageus.com
www.drageus.com
ISBN EPUB: 978-83-66375-33-8
ISBN MOBI: 978-83-66375-34-5
Dayton Scott siedział w swoim gabinecie przy panoramicznym
oknie, skąd miał widok na morze świateł rozciągającego się w dole
miasta. Obserwował je z tego miejsca wielokrotnie w ciągu swojego
siedemdziesięciodwuletniego
życia.
Nadal
pamiętał,
jak
przesiadywał u ojca na kolanach i wyglądał przez to samo okno.
Pamiętał, o ile mniejsze było wówczas Vancouver. W tamtych
czasach dopiero zaczęło rozkwitać, niczym róża, która otworzyła się
jedynie na tyle, by ukazać swój prawdziwy kolor. W tamte noce
miasto było zaledwie odległym skupiskiem świetlistych plamek, ale
mimo wszystko stanowiło promyk nadziei dla odradzającego się
świata. Obecnie jasne punkciki wypełniały całą dolinę, a miasto
stało się jaśniejącym symbolem dobrobytu, sukcesu i niecierpliwego
oczekiwania na przyszłość. W uszach Scotta wciąż pobrzmiewały
słowa ojca: „Już teraz wszystko się zmienia, Dayton. Kiedy będziesz
w moim wieku, wszystko będzie inne. Dożyliśmy wspaniałych
czasów, chłopcze!”.
Ojciec miał rację  – wszystko się zmieniło. Rzeczy, o których nie
marzył nawet w najśmielszych snach, nie tylko zaistniały, ale też
przestały zadziwiać. Kiedy się urodził, ludzie nadal latali
samolotami śmigłowymi. Obecnie zaś budowano statki kosmiczne
szybsze od światła, zdolne zabrać pasażerów z Układu Sol do dawno
zagubionych
ziemskich
kolonii.
Jednak
ten
gwałtowny,
oszałamiający wręcz rozwój technologiczny miał swoją cenę. I
właśnie przed tą ceną Scott desperacko pragnął uchronić swój świat.
– Dayton – powiedziała żona, wchodząc do gabinetu – mamy pełno
gości, a ty się tutaj ukrywasz?  – Gdy nie odpowiedział, podeszła
zaniepokojona i stanęła obok męża. – Co robisz?
– Po prostu wyglądam przez okno, kochanie.
– Czyżbyś się denerwował? – zapytała żartobliwie.
– Może odrobinę – przyznał.
– Czemu? Wygłosiłeś w życiu z milion przemówień.
– Ale żadne nie było tak ważne – odparł i westchnął.
1
Dostrzegła zmartwienie malujące się na jego twarzy.
– Na pewno świetnie sobie poradzisz – zapewniła, kładąc mu dłoń
na ramieniu.
Senator uśmiechnął się do żony i przykrył jej dłoń swoją. Już miał
coś powiedzieć, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
– Tak?
Drzwi się otworzyły i wyłonił się mężczyzna po trzydziestce o
nijakiej twarzy. Był ubrany w prosty ciemny garnitur, w lewym uchu
nosił słuchawkę.
– Panie senatorze? – odezwał się. – Już prawie czas.
– Za chwilę przyjdę.
Dayton wstał i włożył marynarkę. Pani Scott poprawiła mężowi
krawat.
– Przystojny jak w dniu naszego ślubu  – zapewniła i pocałowała
go.
– Raczył się zjawić? – zapytał senator.
– Och, znasz Nathana. Na pewno gdzieś tam się kryje po kątach i
patrzy na młode ślicznotki w eleganckich sukienkach.
Dayton wiedział, że żona kłamie. Nie widziała go i tylko
próbowała odwrócić uwagę męża od bolesnych myśli. Miał nadzieję,
że akademia wywrze na Nathana pozytywny wpływ, ale powoli
dochodził do wniosku, że jego najmłodszy syn już się nie zmieni.
– Chodź, skarbie. Pora, żebyś oczarował wszystkich urokiem
osobistym – powiedziała wesoło pani Scott, prowadząc go do drzwi.
*
Była piękna letnia noc. Czyste niebo skrzyło się tysiącami gwiazd.
Trawnik po południowej stronie okazałej niczym pałac rezydencji
był pełen gości ubranych w najmodniejsze wieczorowe kreacje.
Niektórzy kończyli jeść kolację, choć większość kręciła się tu i tam,
rozmawiając w niewielkich grupkach i próbując się przyjrzeć komuś
sławnemu lub sprawić, by to ich dostrzeżono. W tle orkiestra grała
znane kawałki z młodości senatora. Muzyka sprawiła, że niektórzy
zapomnieli o podniosłym charakterze wieczoru i zaczęli tańczyć,
ignorując pełne dezaprobaty spojrzenia starszych, bardziej
konserwatywnych gości.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin